wilki obróciły się
we własne wymiociny
i sierść zostawiły
na ostach
pomarańcza słońca
trysnęła kwaśnym blaskiem
jak kiedyś w Afryce
przyśniłem się Jednemu
z moich przyjaciół
właśnie siedzę przy
biało zaścielonym stole
jedząc potrawkę ze świeżych
zwierząt KTÓRE cicho KTOŚ
rozkapłanił za pieniądze
na kawałki
i jak spojrzę znów
na żółto ubrana kobieta
lekka jak dusza podaje mi
pajdę chleba razowego z miodem
niewinne kiełki wiją się adrem
do siebie w obrazie KTÓRY
zawisł w ramach okna pewny
jak nagi krzyż światła