Artysta malarz Jerzy Piotrowicz z Poznania. Portret wykonał Zbyszek Ikona - Kresowaty

CZY SZTUKĄ SPŁACIŁ DŁUG? ZACIĄGNIĘTY KIEDYŚ U BOGA. Jerzy Piotrowicz malarstwo twórcy wędrownego

       Wyjątkowa sprawność warsztatowa pozwalała mu we wszystkich tych dziedzinach osiągać wirtuozerskie rozwiązania i stać się bardzo  oryginalnym. Dążenie do optymalnych efektów, czy wręcz maestrii potwierdzają zwłaszcza wykonane różnymi technikami prace artystyczne poświęcone tym samym motywom lub cyklom. Stworzył ciekawe wizje plastyczno – wizualne, a nawet teatralne. Zwłaszcza po odbyciu podróży po miejscach Sztuk w miejscach kultowych Europy.

Dlaczego chcę powiedzieć o Piotrowiczu jako malarzu wędrownym?

Dlatego, że we fragmentach dziennika w jego szkicowniku, którym się posługiwał w  swoich samotnych wyprawach do miejsc ciekawych z różnorodną sztuką, w notesie tzw. podręcznym kieszonkowym „Zapiśniku” towarzyszącym mu w podróżach do Wenecji, Florencji, Madrytu od 1992 roku a także później, znajdują się cenne notatki oglądanych miast oraz opinio-wyrazy dystansowania się i refleksji z wystaw znanych i napotkanych w Muzeach klasyków artystów malarzy sprzed kilku wieków. Artysta dążył i stawiał sobie za honor zobaczyć i dotknąć „naocznie” wybitnych twórców zwłaszcza malarzy i rzeźbiarzy sztuki Europy śródziemnomorskiej i flamandzkiej – w miejscu gdzie mekka utrwalonych nazwisk przemawiających jakby na nowo ale do artysty abstrakcyjnego kapisty z Poznania… którego imaginacje twórcze dotykają wprost cenionej sztuki świata. Czemu miała służyć taka wędrowna konfrontacja? – Jerzy Piotrowicz notował wrażenia i osobiste uwagi po obejrzeniu muzealnych dzieł, notował wrażenia ale i komentował a może nawet spisywał własne uwagi co do technik danego obrazu, odgadywał mowę poszczególnego artysty danego okresu. Otóż artysta zapragnął takiej konfrontacji bo miał jeszcze po powrocie do Poznania rodzinnego namalować wiele płócien konfrontujących się z tym co zobaczył…  Być może dlatego taka myśl gdyż Jerzy był także krytykiem, a także mówiąc oględnie „katem” dla siebie, jeżeli chodzi o malarstwo i uprawę swego stylu.

          Malarstwo jego niewątpliwie charakteryzuje się siermiężną techniką kapistycznych plam, układem ku opowieściom o tamtym świecie, jest pewnego rodzaju romantyką bardzo kolorową, ale i kolorystyką cykli poszczególnych jest jakby dopasowana do każdej wizji… Z okazji wystaw i kreacji  pośmiertnych Piotrowicza wydano dość ciekawy album opracowany przez przyjaciela Wojciecha Makowieckiego, wydany w 2008 roku przez Galerię Miejską „ARSENAŁ” (110 s.) 2008 r w Poznaniu. Zawiera on ponad 100 reprodukcji ukazujących poszczególne fazy twórczości malarskiej Jerzego Piotrowicza oraz zapiski w dużej mierze krytyczne najciekawsze z różnych w/w podróży. Zapiski chwili, odnośniki, stany napięć i doznań oraz odniesień do wydarzeń w tym eksponatów i spotykanych rzeczy… To pokaz i notacja stanów psychicznych artysty „wędrownego samotnika”. Są w albumie Piotrowicza cykliczne  reprodukcje prac wykonanych zarówno w Poznaniu ale i w podróży, choć nie jest to wyraźnie określone. Podejrzewać należy, że ten ciekawy artysta twórca wybierający się do centrum sztuki Europy na pewno zabrał swoje narzędzia pracy, tak przynajmniej ja bym postąpił: przetarte pędzle, podręczna sztaluga, etc. własne komponenty farby, olej, werniks, etc. Na pewno zapisywał i częściowo malował pod wpływem wizji jako „świadek naoczny”, były to ciche rozmowy z tamtymi dziełami, odniesienia do różnych kwestii technik, jakby niezależnie dokumentował czas, który go zastał na jakiejś obcej romantycznej ziemi. Niewątpliwie był upojony atmosferą wizji, tym bardziej, że chciał je powtarzać, połknął bakcyl apostoła sztuk…

                   Można podejrzewać, że gdyby nie te odbyte podróże z miejsc w/w uświęconych sztuką i krajobrazem miast jako szlakiem namacalnym, wiele prac tych późniejszych nie powstałoby. Fascynacja innym miejscem jest zawsze szczególnym doznaniem, ciągnie się latami, kontemplacja nad obrazami w Muzeach dała zapewne twórcy Jerzemu wiele dystansu i pokory do siebie. A podjęcie dysputy w celu namalowania swych obrazów to jest czymś nobilitacyjnym. Artysta w malarstwie podejmował cykle, którym zazwyczaj poświęcał od kilku do kilkunastu prac olejnych, wcześniej rysunków i szkiców… Niektóre motywy z podróży 1989/93 znajdują kontynuację dopiero od 1996 lub nawet dalej. Piotrowicz uprawiał także czynnie grafikę i rysunek (czego nie zawiera album jednocześnie – a szkoda!). Jest w treści uwaga, że one znajdą się w II części albumu.

          Do swoich “protoplastów” w kwestiach tematycznych cyklów zaliczał jednak nie tylko malarzy dawnych, ale także niedawnych polskich awangardzistów, między innymi kapistów, z których ogromnie cenił polskiego malarza Zygmunta Waliszewskiego. Co ważne! – on potrafił też całkiem niezależnie przyznać wielkość artyście “naiwnemu” – Nikiforowi. W twórczości Jerzego widzimy pokrewieństwa tematyczne i improwizacyjne, uderzają przede wszystkim “inspiracje” malarstwem hiszpańskiego mistrza zaangażowanego Francisko Goi, który malował dużo odniesień głownie podczas rewolucji hiszpańskiej za pogromu Napoleona II. Postacie infantek, ale i powstańców, natomiast sceny z corridy Piotrowicz wplatał w teatralnie aranże kompozycje, których szczegóły ujmują niemal biżuteryjną wręcz wnikliwością. Natomiast Goya był mu bliski w późniejszym okresie bardzo rozdarty twórca, uznany za narodowego, nawet powielił jego kilka obrazów np. „Saturn pożerający własne dzieci”  … mówił w związku z tym tak:
“Według mnie najpierw trzeba namalować obraz, a potem wyniknie z tego jakaś anegdota. Nie znoszę literackich podtekstów, jakichś nachalnych historyjek. Pod tym względem dla mnie mistrzem był Goya: przede wszystkim to jest przepiękne malarstwo, a potem można wypatrywać, co tam jest przedstawione”…

   –  Tę uwagę świadomie można również odnieść do cyklu obrazów ciemnych nazwałbym je senso – stricte “żydowskimi”: z jednej strony wywiedzionych z Biblii, z drugiej – odnoszących się do „Starego Testamentu” i zagłady. Jest tutaj ukazany czas oraz działanie epickie. W tej twórczości wiele jest odniesień właśnie do Judaizmu, do własnego ulubienia żydostwa, choć sam przecież nie był z pochodzenia Żydem, jednakże chciał odrobić lekcję i dookreślić bardziej tę ciekawą  tematykę. To krwawy stan „Starego Testamentu”. Obraz pt. „Manna na pustyni”, czy „Księga wyjścia”, jak i wiele innych prac jak „Hiob” przemawia kolorem powagi czerni i czerwieni. Widać na tych obrazach zbiorowość Żydów, nastrój podniosłej chwili czegoś bardzo ważnego… Jest tutaj obraz „Przejście przez Morze Czerwone” (1990). Ciekawymi są także inne prace z dużą ilością czerwieni. Przeważa u Piotrowicza czerń i czerwień, czasem szarość. Wspomnieć należy, że w/w obrazy obiekty znajdują się w Muzeum Narodowym w Poznaniu, tytuły: „Hiob”, „Walczące Bestie III” (z 1999) – Obrazy cyklu „Kusiciel”, „Uczta z Faunem” 2 obrazy, „Mojżesz”, „Arka”, „Ryba”, „Kuszenie Hioba” są też akty z bykiem i kogutami… „Raj Arlekina”, „Dulcymea na randce”. Podejmował lub nawiązywał Jerzy do tematów znanych, jednakże albo odnosił się do nich bardzo osobiście, albo uważał, że trzeba je na nowo jakby kreować, a nawet tłumaczyć. Jeżeli czytamy zapiski z wspomnianego notatnika, odnajdujemy swego rodzaju smutek, czasem nazwałbym te chwile radosnym utrwalonym smutkiem. W swej samotności na podjętej podróży artysta „błąkał się” czasem nocami, uliczkami znanych miast, szukał swego światełka(?) – Wynika to z dalszych osobistych zanotowanych odniesień: „Chodziłem po ulicach jest ciemno do placu i ulice oświetlone przed katedra, tłum ludzi ktoś gra na gitarze, katedra oświetlona ściany jej biały i zielony marmur. Miasto zaczyna żyć jest ciepło + 15 st. Florencja centrum tego miasta zbyt nowoczesne brak komercjalności Wenecji pół milionowe miast żyje nocą. Kawiarnie pełne turystów, tubylców. Nie potrafię wyczuć atmosfery czegoś tu brak? niby wszystko jest?

– To nie jeden z zapisków, notowany pośpiesznie bez interpunkcji, żeby coś nie umknęło(?) – zapisywał szybko, być może o zmroku(?)

– Natomiast inny zapisek z 13 stycznia 1993 roku mówi:

Jestem po dwóch wystawach w Hornie i w Galerii u Jezuitów myślę, że wystawa u Jezuitów udana od dawna chciałem pokazać rysunki i to te z okresu kiedy miałem pracownię na Wildze. Jarek wykonał ogromną pracę zrobił ogromnie wiele dla mnie w tym mieście podobno był Berdyszak ze Svenem…

– Spoglądając na dalsze cykle prac Jerzego Piotrowicza uderza pokaz malowanych na wiele sposobów krwawych cykli „Bestii” (obrazównumerowanych), czasem bestii jako „Gryfów” z wyszczerzonymi kłami zatopionymi w czerwień – to obrazy techniką mieszaną: tempera, tempera/ołówek…

        – To na pewno wiele mówi i dużo znaczy o kondycji fizyczno – duchowej samego twórcy. Czy nie jest tak, że malarz w swoich pracach pokazuje własną formę, jakieś zagrożenie, kryzys emocjonalny, własny wysublimowany stosunek do świata? – Czy nie był czasem Piotrowicz duchowo „prześladowany” przez widma, zwidy, omamy(?) – po prostu należy spytać, bo to się bardzo nasuwa. –  A może tylko chciał pokazać co drzemie w jego przestrzeniach nieznanych, tajemniczych w żarliwej wyobraźni? – Być może chciał to skonsumować, przeżyć, wiemy, że chciał upraszczać swoje kreacje, nosić je do wszystkich, po prostu demonstracyjnie(?), nawet zarzucał w kolejnych zapiskach innym artystom, że: boją się upraszczać i podlizują się dalej krytyce jak za czasów Akademii Francuskiej Ludwika, czy innego króla… daje i wymaga posłuszeństwa a nie wolności myślenia o sztuce… kiedy ta banda kretynów to zrozumie, że wolności nie dostaje się za pieniądze i że trzeba o nią ciągle walczyć i być konsekwentnym…
– To odniesienie bardzo prowokujące szokujące i wymowne, rzucające wprost wezwanie i tzw. „rękawicę”. Ileż takich wezwań było?

         Spójrzmy zatem na obraz pt.„Odwiedziny u Picassa” (1994), to obraz duży bardzo abstrakcyjny typowy akt kapisty, gdzie widać postać mistrza Pablo przed swoją sztalugą, za nim sterczą Jego obsesje charakteryzujące – prześladowcy Jego obrazów: byki z corridy i koza i kot czarny, w tle malowana przez Picassa panna… tyle, że ubrana. Natomiast na lewym rogu blejtramu biały gołąb. To przecież atrybuty hiszpańskiego awangardowego klasyka,  to celowe symbole jakich użył Piotrowicz do swego przestawienia, jakby lalek w teatrze plastycznym symbolicznym o artyście w innym świetle swego ulubionego artysty – uwielbienie artysty dla artysty? – Podobnie tak samo jak na obrazie Van Gogh (obok Picassa w albumie) pomieszczona reprodukcja obrazu „Van Gogh maluje cyprysy” (1986). Dalej znów odniesienie do Goi „Saturn pożerający własne dzieci” – (1986 – olej płótno w depozycie Muzeum Narodowego w Poznaniu).  Taki tandem czas sztuki…     

—Otóż omawiam dość szczegółowo zawartość albumu, ponieważ niegdzie go już nie można uświadczyć jak w Galerii Piotrowicza w Poznaniu spod lady… Jak się wydaje podróże artysty malarza to na pewno wielkie ambicje i spełnienie lub nie oczekiwań na autonomię. Czyli widzimy co zawładnęło częścią życia artysty. Kto wie czy nie przepłacił to życiem własnym(?) – Trzeba powiedzieć, że Sztuka ta pisana z dużej litery jest bardzo trudna do zdefiniowana, ponieważ nawiązuje wprost a jednak w inny sposób do autorytetów(?) – Obrazy które rozmawiają z klasykami, obrazy które obrazują w inny wolny niecodzienny sposób konfrontując się z rzeczywistością obecną…  to służy na pewno ku dalszej dyskusji(?)

    Oczywiście zbyt śmiały to rekonesans i niespotykany Jerzego Piotrowicza artysty niezwykłego, który obrał sobie za cel samotność okraszoną odwiedzinami u mistrzów w tym i tych literackich podróży. Z której musiał wrócić i po czasie zdystansować się na swój artystyczny sposób spokornieć(?) i na nowo wyjawić pewne nurtujące Go kreacje lub inaczej, może tylko w sposób teatralny? – bardziej wymowny, ale to na pewno zbyt wiele Go to kosztowało. Czy sztuką swą spłacił dług zaciągnięty u Boga. Tak kiedyś nieoczekiwanie na otwarciu za życia wystawy swej oznajmił jakby u kresu: „SPŁĄCIŁEM DŁUG ZACIĄGNIĘTY U BOGA” – Tu na pewno chodzi o dorobek, o zawartość dorobku uświęconego podróżami, wędrował jakby apostoł po ziemi z Biblia w tle. Na pewno spłacił talent i pomysł na kreację duchową i rzeczową, czyli wydobył oddał na zewnątrz metafizykę wewnętrzną tak jak umiał, czuł taką powinność i taki nie pisany obowiązek rozmowy obrazem. Obraz niejednokrotnie więcej mówi a jeżeli zapis literacki… A niewątpliwie był wierzący w to co widział i czuł odwiedzając konfrontował nie tylko z „Pismem Świętym”, choć nie podejmował tematów typowo sacrum „świętych” ale odkrył swój prapoczątek, chociaż nie malował postaci związanych wprost z Mesjaszem. Malował ten czas wcześniejszy(?) – Interesowała Go wędrówka jak dobrego pasterza lub tajemniczego apostoła odwiedzającego sanktuaria Sztuk.

Zbyszek Ikona – Kresowaty