Czyli: WSPOMNIENIE O NIKIFORZE (po powrocie z Lwowa)
Podczas autorskiej wizyty we Lwowie znów zebrało mnie na wspomnienie, gdyż zwiedzając starówkę, i ej boczne urocze uliczki, natknąłem się na pomnik Nikifora dość dużej okazałości!
– Od razu mnie wzięło – zastanowiło dlaczego we Lwowie znajduje się pomnik Epifaniusza Drowniaka Nikifora Krynickiego? – Stanęliśmy oboje z Grażką wryci przed Jego wielkim dwumetrowym obliczem patrząc na siebie z uśmiechem na ustach. To jest niemożliwe, żeby pochodził z Lwowa lub miał jakiekolwiek związki! – Być może matka Jego mogła pochodzić z tych stron, ale jak wiem też nie! – Ale historia czasem potrafi płatać figla, zwłaszcza ta z ostatniego pięćdziesięciolecia. Jak widać troskliwi Lwowianie Ukraińscy, a nie Łemkowie przecież, postawili mu tak okazałe wspomnienie, i tylko dlatego, że skądinąd wiadomo mi jest, że odkrył go znany i wybitny malarz ukraiński Roman Turyn, który znało Go i zebrał był wówczas bardzo wiele jego prac i opisał Go w swoich wspomnieach. Achaaa!
– przypominam sobie trochę szczegółów, np. to, że: matka Epifaniusza nazywała się Jewdokia Drowniak i była najprostszą biedaczką – kobietą najmowaną do wszelkich prac u ludzi z okolicy i miasteczka Krynicy, a kiedy szła do pracy Epifaniusza zostawiała pod mostem. Ojcem Drowniaka był Polak o nieznanym nazwisku, Epifaniusz był ich nieślubnym dzieckiem…A tu stoi Jego pomnik przed Wielką Cerkwią Unicką, gdzie w soboty licznie młode pary biorą śluby. Natomiast po uroczystości zaślubin, już jako poślubieni sobie małżonkowie, fotografują się pod Nikiforem, przy grze na skrzypcach jakiegoś wynajętego grajka, po prostu na szczęście, składają kwiaty u stóp malarza dotykając Nikiforowego nosa. Takich pięknie ubranych par, bez przesady, naliczyłem tutaj kilkadziesiąt! – także na Placu przed piękną Operą Lwowską. Młodzi wskakują później do swoich potężnych WAN- ów i Jeepów, ozdobionych kolorowymi wieńcami z żywych kwiatów, i odjeżdżają na własne łono weselisk… Długo staliśmy w tym miejscu z Grażką zdumieni tak okazałym i okrytym tradycją pomnikiem – tym bardziej , że nikt a nikt mi o tym nie mówił w środowisku, nawet nasz krajan Jaśko Bil zamieszkujący 20 km. Pod Lwowem – nasz przewodnik – poeta i ostatni z „baciarów” lwowskich, który zna tutaj każdy kamień – „ to miała być niespodzianka” – oznajmił w następny dzień – I była! – Natomiast uroda miasta , które przeszło tak wielkie przeobrażenia, niczym się nie może powstydzić od żadnego z miast europejskich.
– Ale , ale! – stając przed pomnikiem Nikifora, czego nikt nie wie, nawet Grażka nie wiedziała, powróciłem do czasu kiedy miałem 12 lat i byłem chyba w czwartej klasie Szkoły Podstawowej był rok 1961 (?), a nasz nauczyciel od prac plastycznych i ręcznych, czyli manualnych, jako wychowawca zorganizował nam wycieczkę do Krynicy Górskiej. Wcześniej coś nam mówił o urokach tego miasteczka i, że jak nam dopisze szczęście zobaczymy bardzo ciekawego artystę malarza malującego na ulicy zwanego Nikifor. Wówczas nic mi przynajmniej nie mówiło to pseudo, ale mocno się zainteresowałem taką sugestią, jako szkolny „Matejko” jak mnie przezywano, chciałem wiedzieć czy jest lepszy od Ciulęby naszego nauczyciela. Ciulęba mnie dużo nauczył, dobrze malował i znał historię sztuki… ale teraz stojąc, przed pomnikiem Nikifora w śródmieściu Lwowa, przyglądam się
i przypomniałem sobie więcej : właśnie tę wycieczkę i naszła mnie ogromna refleksja oraz szczere wzruszenie – „wspomnienie” z dzieciństwa i urzeczywistnienia tamtego spotkania wprost tutaj jakby znów„na żywo” chociaż to tylko kolorowo – metalowy pomnik – i zakręciła mi się w oku łza. Patrzcie! – szepnąłem w duchu – Nikifor ma pomnik na Ukrainie, czyli w dawnej Polsce – a w nowej Polsce nie ma nic!. Z dużym rozrzewnieniem przeżyłem to spotkanie z wyobrażeniem, realnego w historii dzisiejszej, prymitywisty. Otóż powróciła dygresja sprzed lat, czyli tamto żywe spotkanie ze skromnym wychudzonym małym Nim. Bo okazało się, że z końcem roku szkolnego Ciulęba zabrał nas jednak na wycieczkę do Krynicy Górskiej. A pojechaliśmy tam, bardzo wczesnym rankiem w czerwcu, autobusem SAN za jakieś tanie grosze. Zwiedzaliśmy Krynicę, aż tu wychowawca – „ świeć Panie dziś nad Jego artystyczną i wrażliwą duszą”, oznajmił nam, że idziemy spotkać tego malarza – zwanego Nikifor – tylko się nie zdziwcie na Jego żebraczy wygląd! jak Go określił. Zobaczyliśmy bardzo małą mikrą postać w czarnym pomiętym ubranku jakimś garniturku zmierzwionym, postarzałą zgarbioną, pochyloną nad murkiem tuż przy drodze nieopodal Pijalni Wód, zobaczyłem na własne wrażliwe oczy porozkładane kolorowe karteluszki – malunki wielkości zeszytu i małego bloku rysunkowego, po przyciskane małymi kamieniami, żeby nie porywał ich wiatr. Nawet do głowy mi nie przyszło, że wokół Jego małej skromnej postury z nieogoloną twarzą, postaci mamroczącej coś pod nosem, dzieje się jakaś wielka artystyczna sprawa, co inni już przebąkiwali, jak np. mój wychowawca – i nikt absolutnie nie wierzył w Jego rodząca się „sławę”, a tym bardziej On sam!. Mój nauczyciel poszedł do mnie i zapytał mnie wprost ; „ no co Kresowaty podoba ci się to co ten żebrak robi? – wiesz, powiem ci w tajemnicy – on chyba niedługo będzie sławny – rozumiesz coś z tego co widzisz tutaj?” – jakoś tak do mnie powiedział… Uśmiechnąłem się z dezaprobatą, bo zobaczyłem rysuneczki bardzo dadaistycznie i prymitywnie namalowane, jakby z pobliskiego przedszkola ręką dziecka akwarelkami. I jak się po chwili się okazało, Nikifor coś mieszał pędzelkiem, i na twardej podkładce uwieszonej na szyi, oparty siedzący na maleńkim rozkładanym stołeczku, coś malował na już nakreślonym szkicu i znów coś innego jeszcze kreślił… Dziwiłem się przeogromnie, że tak może malować jakiś niedługo znany malarz. Mój nauczyciel wspomniał, że to jest artysta, który będzie miał wystawy w Paryżu i Niemczech i być może będzie Kimś uznanym. Jako uczeń miałem „wielkie fory” właśnie u Ciulęby – to nie przezwisko ale nazwisko) bo dobrze i sprawnie malowałem nie tylko akwarelami, i dobrze rysowałem, a z plastyki miałem zawsze ( przez całą szkołę podstawową) ocenę 5. A teraz zobaczyłem ot! – jakiegoś „chłopka – roztropka” przy drodze, w jakiejś kolejarskiej pomiętej i brudnej czapce z daszkiem, który porozkładał, pokrzywione i pogniecione czasem, maluneczki, chcąc za każdy jedynie po 50 groszy?. Pamiętam dobrze, bo dostawałem w owym czasie, idąc do szkoły, od matki prawie każdego dnia, 50 groszy na suchą bułkę. Ciulęba kupił był wtedy kilkanaście tych obrazków, niektóre były namalowane na jakichś dykturkach, czy na szarych okładkach?. I przyznam się, że mnie dość ambitnego wówczas chłopca, ruszyło. Przyznam się tez do tamtej rozterki, że nie umiałem tego strawić, gdyż przerosło mnie takie dotykanie sztuki – mój nauczyciel uczy i wymaga coś innego! – a tutaj kupuje od Nikifora maluneczki, którymi się bardzo cieszy… Pomyślałem sobie – to ja tutaj się staram na lekcjach plastyki, maluję, cieniuję – uzyskując kąt padania światła i tonację kolorów, stosując się do uwag mego nauczyciela – a on uznaje dziecinne rysunki jakiegoś mamroczącego starca – co to ma znaczyć?!… I dopiero po czasie kiedy wkraczałem na pokład malarstwa zacząłem się dowiadywać wszelkich rzeczy jakimi się rządzi Sztuka z dużej litery, a mianowicie rządzi się szczerością! – Cóż! – wtedy nikt, tym bardziej ja nie mogłem wiedzieć, że w przyszłości Nikifor będzie tym Kimś – Jako chłopak z zawansowanym pojęciem co do malarstwa, z brakami co do matematyki i fizyki oraz chemii i WF-u przezywany „Matejko”, wtedy nie miałem zielonego wyobrażenia o podstawowej istocie artyzmu, robiłem natomiast na polecenie „gazetki ścienne” i dekoracje na Święto Pracy 1-go Maja, wycinałem gołębie Picassa na tzw. „Akademie”, itp. rzeczy jak: afisze na „Zabawę Taneczną” dla Szkolnego Komitetu Rodzicielskiego, etc… I stojąc tutaj przed tym pomnikiem dziś przypomniałem sobie bardzo dokładnie taki epizod, czego zabrakło mi w Filmie biograficznym Państwa Krauze, a mianowicie tego jak Nikifor pluje do poszczególnych farbek i pociąga nimi swoje naszkicowane architekturki. On malował też w formie ołtarzykowej ubranych bogato „tańczących” świętych prawosławnych w dużych mitrach, bogato i pysznie egzystujących w Jego wyobraźniach… I pamiętam jak wówczas zaglądaliśmy ciekawscy zza Jego pleców – co On i jak robi, a on coś mamrotał do Ciulęby, który kupował obrazki, a kiedy wiatr zwiał któryś – On schodził za murek, z tym mamrotaniem, i przynosił go przyciskając znów kamykiem. Przyznam się teraz, że i ja czasem w szkole praktykowałem to samo plułem do farb akwarelowych, kiedy nie było wody zwłaszcza w plenerze. Ciuleba zabierał nas często w Plenery poza szkołę. A tutaj patrzę – ten malarz też tak robi… Hmmm, pomyślałem sobie stojąc dalej przed pomnikiem Nikifora we Lwowie, a przecież mogłem coś Twego Nikiforku wtedy za te 50 groszy kupić takie prawdziwe DNA rozumując w prostej drodze! – Kto z Państwa ma Nikifora na ścianie ma Jego DNA! – I po chwili śmiech mnie ogarnął i zadziwił stojącą obok Grażkę – Z czego się cieszysz głuptasie? – Opowiedziałem dopiero jej tę dość banalną przygodę z tamtej wycieczki do Krynicy Górskiej – epizod, który tutaj dygresyjnie przybiegł jak na zawołanie Nikifora…tym bardziej, ze Nikifor jest uśmiechnięty na pomniku, a przecież nie śmiał się, jak wiemy, całe swoje życie. Przybiegło tamto wrażenie, że ów malarczyk i pacykarz, jak jeszcze dziś mawiają, ma być sławnym – plując do farb!? – Sic! – Tego właśnie, powtarzam jeszcze raz, zabrakło mi w filmie NIKIFOR, bo dodałoby to trochę kolorytu, poza tym zabrakło mi w filmie jak maluje Nikifor, a widziałem to na własne „żywe oczy”! – A było to na krótko przed wystawą w „Zachęcie”, kiedy to opiekun i przyjaciel Andrzej Banach zabrał Go był do ówczesnej Warszawy. Nikifor nie wiedział nic co się dzieje i nawet gdzie się znajduje. Jemu nie było potrzebne jakieś forum, aplauzy, itp. efekty, nawet to, że Tadeusz Kantor wtedy przekazał mu przez dyrektora Galerii „Zachęta” pozdrowienia i gratulacje!. Przecież wtedy, jak pojechał na otwarcie tej własnej wystawy, przed zakończeniu owych „ochów i achów” chciano zrobić grupową fotografię z artystą , jak było w zwyczaju – a okazało się, że uciekł z „Zachęty” i pod fontanną w pobliskim Ogrodzie Saskim, za Grobem Nieznanego Żołnierza, żebrał chodząc z czapką i z plastikowym czerwonym radyjkiem pod pachą i o dziwo – dawano mu! – nie wiedząc, że to ten Nikifor, który uciekł z własnej retrospektywnej wystawy.
– Ale wracając do moich 12 lat i tamtego spotkania: przypominam sobie tamtego ducha i fakt jak trapiło mnie długo pytanie, dlaczego mój nauczyciel jeździ z wycieczkami szkolnym z innych klas do Krynicy Górskiej, kupuje coś takiego, jakieś bazgroły, kiedy sam pięknie maluje z doświadczeniem Szkoły Plastycznej?. Doprawdy! – „Dziwny jest ten świat” – dobrze pomyślał reżyser Krauze, żeby zaśpiewał Czesław Niemen na koniec filmu pt. NIKIFOR. Natomiast oglądając ten film autobiograficzny o Epifaniuszu Drowniaku po raz drugi, dowiedziałem się jeszcze więcej o tej postaci, a zwłaszcza o czasie tamtych egzystencji a przecież i ja wzrastałem w gomułszczyźnie i zamodryźmie tamtych stachanowskich dokonań, a tutaj w Krynicy był – i cicho biednie żył artysta, którego nie obowiązywały żadne reguły!
i nawet w głowie mu nie było nic wiadomo o stanie sztuki – robił szczerze swoje, kiedy inni malarze, chcący „na siłę” się stać wielkimi, musieli wprost z nakazu uprawiać w ogrodzie socrealizmu chwałę dla ówczesnego systemu władzy – A ten „sobieartysta” było po prostu wolnym!. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział wtedy, że … ale ja coś kapowałem, bo w domu mówiło się o tym – owym i tamtym. Ojciec mój Józef słuchał „wolnej europy” i nie lubił ruskich, ale ruskie pierogi musiały być na obiad w każda niedzielę. Zatem czasem kontrowersyjne rozmowy toczyłem z Ciulębą ja szkolny „Matejko”. I podejrzewam, że wiedział – gdzie, i po co jedzie z kolejną grupą kolegów uczniaków. Stoję przed pomnikiem Nikifora ja wtedy obok Niego pamiętam jak nie godziłem się z tym co malował i o coś Go wtedy zapytałem, nie wiedząc, ze trzeba głośno mówić, jako gówniarz zwróciłem na coś uwagę jemu Dirac co niektóry malunek do reki, a on zabierał i kładł powrotem na miejsce, nie mając wtedy, rzecz jasna, dystansu, coś mu chyba zarzuciłem – a on tylko pod nosem coś pomamrotał – jak to uczniaki roześmialiśmy się. A On odwrócił się plecami do nas, bo nic nie kupowaliśmy, i znów podreptał kilka kroków dalej do murka, gdzie leżała Jego torba.
O Nikiforze dowiadujemy się jak o kolorowej legendzie, a prawda było wtedy, że z panującej biedy był wysyłany w plener na ulicę, żeby zarabiać nie tylko na jedzenie ale i opał, a także na swoje leki, bo wtedy już dużo chorował… Wkraczamy tutaj na grunt, kiedy to doznaje się pierwszych wartościowań odnośnie sztuki, która powstaje na określonej postaci i staje się jako całość. Przecież dzieci 12 letnie, jak wtedy ja, nie uczy się w podstawówce pewnej wiedzy co do zasad jakimi rządzi się sztuka, przecież w sztukach wtedy panował obowiązek głoszenia chwały Stalinowcom a wcześniej „Słoneczku, które zgasło”, i ja na wszelkie okazje malowałem ciągle łby Lenina oraz sierpy i młoty! – A więc, gdzie tu było jakiekolwiek miejsce na odrębne spojrzenie w prawdziwą sztukę? – Ciulęba mój wychowawca o tym dobrze wiedział, ale nie chciał i nie mógł nam wykładać tego zasadnie… Ot! – po prostu „malujcie co chcecie: przyrodę, słońce, dzieci, itp. rzeczy…od czasu do czasu rewolucję październikową i lot w przestrzeń kosmiczną Gagarina…” – takich rzeczy nie był świadom wtedy wolny prymitywista Epifaniusz Drowniak i dobrze, że nic z tamtej wrzawy nie rozumiał, bo nie wiele by namalował. Wtedy myślano, że to taki niedorozwinięty maniak – to taki… mówiono tu i ówdzie, pokazując znak fruwającej ręki przy głowie. Dobrze, że maluje, a nie kradnie, itp.. rzeczy. Komuniści natomiast nie zabronili dyrektorowi Domu Kultury w Krynicy Zdroju państwu Elli i Andrzejowi Banachom organizowania wystaw i opieki dalszej – jako menadżerom Nikifora wystawiać tych prac, bo myśleli, że to nie znajdzie nigdy a nigdy żadnego uznania, zwłaszcza poza granicami, przypadek ten dawał wtedy dużo do myślenia jedynie znawcom… Jeżeli wszystko w sztuce jest szczere i przeżyte – wtedy jest oryginalne i może być zauważone – a do tego potrzeba jeszcze ludzi z „dobrą” wolą. Nikifor znalazł takich, budował swój świat misternie z namaszczeniem sacrum, które mu wpojono w Jego środowisku, prowadzając jako upośledzonego głuchego i nie mówiącego chłopca ułomnego w swoim wzroście do Cerkwi, lub sam chadzał, bo tam śpiewali i chodzili wokół z obrazkami i je całowali i sprzedawali na jarmarkach i odpustach. A jednak w Nim w okresie najbardziej wrażliwym zapamiętywał się ów nastrój i stygły ruchome obrazy, które nakładały się na siebie wokół i krzepły z okolicy gdzie wzrastał. A później już jako dorosły, wychowany pokątnie przez różnych ludzi, jako porzucona sierota przez realny świat, nie miał własnej świadomości, że to co maluje jest w jakiś sposób cenne i wartościowe oraz zauważalne powszechnie dla regionu i społeczności łemkowskiej. Prowadził dysput z sobą, kłócił się z gosposią, u której pomieszkiwał, kłóciła się z Andrzejem Banachem, który był do końca jego dni, takim niepisanym przyjacielem i opiekunem. Wychował się na peryferiach i perspektywach ulic, uzdrowisk tego miasteczka, w obrębie świątyń rosnących kopułami w niebo do Boga. I już jako dziecko namaszczony był samotnictwem żebrakiem… I dopiero gdy zaczął zdobywać laury miasto zafundowało mu opiekę lekarską i „dowód osobisty”, dodając nazwisko do imienia Epifaniusz Krynicki. A właśnie! – pyta mnie teraz tuż obok stojąca Grażka: „ skąd to dziwne imię Epifaniusz? – odpowiadam: Kiedy się rodziło kiedyś dziecko z nieprawego łoża jak Nikifor – dzieciom takim nadawano imiona z kalendarza, imię zapisane w danym dniu w kalendarzu. Jemu przypadło szczęśliwie Epifaniusz. Jakież to bardzo rzadkie ale prawdziwe…
ZBIGNIEW KRESOWATY