Śmierć w poezji Stanisława Grochowiaka

(spisane w 34 rocznicę odejścia Poety, wrzesień 1976 r.)

Fenomen śmierci zawsze był godzien opisu lub przeżywania. Był jakby miejscem, gdzie można złożyć swój protest, bunt, rodzić podstawy obrazoburcze itp. Dla wielu poetów i innych artystów śmierć staje się podmiotem twórczości, a nawet drogą składająca się na całokształt ich twórczości. Dzieje się tak dlatego, że śmierć jest swego rodzaju tajemnicą, jest potrzeba poznawania innych wymiarów w tym metafizycznych, jest także i darem. Inaczej mówiąc – jest częścią życia i gdyby jej nie było, można powiedzieć, że nie byłoby każdego innego rodzaju życia i jego przedłużenia. Mówią, że śmierć nas budzi do nowego życia i nowej egzystencji. To wręcz paradoksalne powiedzieć: śmierć jest przedłużeniem życia, ale trzeba dodać: życia cywilizacji i jej egzystowania duchowego. Każdy z nas, nie tylko poeta czy artysta dowolnej profesji, podświadomie zdaje sobie sprawę z tego, że proponowana przez niego poetyka lub inna semantyka twórcza, nawet inna niż ta którą obejmuje tradycja literacka, zawierać zawsze będzie bunt wobec śmierci, tak samo jak wobec życia. Otóż pragnę poszukać śmierci w poezji Stanisława Grochowiaka, którego jakby w kwiecie twórczości zabrała śmierć w inny wymiar. W poezji tej motyw śmierci jest jakby oswojony z poetą od zawsze. Grochowiak sklasyfikowany został przez krytykę jako osobowość zdolna do współtworzenia nowych kombinacji estetycznych tego podmiotu w okresie gdy literatura Polska wyrażała swego rodzaju brzydotę jako bunt nie tylko na stan ducha ludzi okresu zamordyzmu ale wyrażała też protest przeciwko serwowanej w mediach świetlanej przyszłości, kiedy społecznie było widać i wiadomo było, ze tego społecznego stanu się nie da osiągnąć. Taką poezję współtworzyło jeszcze kilku innych poetów jak np. Ernest Bryll. Otóż naczelna formuła poetycka Stanisława Grochowiaka czyni bardziej zrozumiałą transpozycję śmierci, zawarta już w pierwszych tomach jego wierszy, no. W „balladzie Rycerskiej”, dalej w „Rozbieraniu do snu” A już w „Modlitwie” poeta wprowadza nas w aurę przedsionka śmierci, czyli wpierw w aurę ciemności. Będąc tam, prosi o blask Matkę Bożą, każdą matkę, która daje życie. Dalej! – wnuk Sancho Pansy ( mówi o sobie autor), poszukuje estetyki, która najprościej sportretuje rzeczywistość współczesną, czyli tą, w której on, jako autor, przebywa. A więc, pojawia się tutaj bunt! – W „Balladzie Rycerskiej” jest takie oto wyznanie, będące swego rodzaju wyznaniem credo Grochowiaka:

A ludzie mych wierszy słuchając powstają
I wilki żerują wychodzą zgrają
Powołał mnie Pan
Na bunt (…)

Poeta dalej powie w „Świętym Szymonie Słupniku”, potęgując głos do rangi nadrzędnej w penetracji rzeczywistości, stanie się ona niełatwą zgodą poety na bunt odbiorcy wobec tak proponowanej metody całego oglądu otaczającego świata. Powstaje więc nieuchronne pytanie: do czego taki bunt ma prowadzić? – kilku krytyków zaraz po śmierci poety zwróciło uwagę na fakt, że credo Grochowiaka jest wewnętrznie sprzeczne. Mówią oni, a przytoczę tajemniczo jednego: : Bóg powołał człowieka, by ten buntował się przeciwko ustanowionemu przez Niego prawu” – można dodać – a tym samym prawu natury psyche. Oznacza to, że człowiek ma być ciekawy tej tajemnicy, która z niego wychodzi, a jednocześnie go otacza i ma swój wyraz w odnawianiu różnorodności, gdyż to inność jest istotą życia, którą to inność jakby selekcjonuje już sama śmierć. Wewnętrzna sprzeczność wypływa z pojmowania buntu w jemu właściwy sposób, jako głównego powołania ku odkrywaniu tajemnicy i istoty bytu za pomocą słowa, które ma moc sprawczą a wypowiedziane istnieje w przestrzeni. Takie działanie to jest posłannictwo mówi jakby podskórnie poeta. Do spełnienia słów Grochowiak używa swojej osobowości podświadomie. Do spełniania wartości swej poezji tzw. poeci „katastrofiści” używali również swoich osobowości a ściśle mówiąc używali także swych ciał, używali swej bitności i przyłbicy odwagi co niejednokrotnie kończyło się zejściem. Ale wróćmy do Grochowiaka – Do spełniania słów tego poety, do ziszczania się ich Stanisław Grochowiak również używa swej cielesności. Tym samym centralny paradoks metafizyki tego poety uzyskuje swoisty, racjonalny, czyli potrzebny, a może wręcz kapitalny wymiar. Nie wiem, czy tak rzeczywiście było i czy tak jest, a przede wszystkim czy tak myślał sam poeta(?) Oczywiście jako odbiorca nigdy nie mogę być tego pewien, bo prawdopodobnie sam autor nie był pewien wartości emanacji swych kwestii poetyckich. Grochowiak był zwyczajnym człowiekiem, chorującym na żołądek ( później ciężko), tudzież pijącym zimne mleko w Barze, lubił czasem jeść śledzia a i czasem przepić go kryształowym płynem z czerwoną nalepką. Do redakcji chadzał trzeźwy na nogach, dużo palił, a nocami cierpiał na dokuczliwą bezsenność. Być może pisał z autopsji i krążył po obrzeżach śmierci, dotykając ja po przez słowa bliskie lub nawet pochodne śmierci – to się wyraziście czuje w tej poezji: ciemność, zło, nagość, ryba, ość, łabędź na cegłach muru, śnieg, łzy, krwioobieg, itp. inne określania, co zresztą i czynili, a nawet czynią inni poeci, lecz nie tak nagminnie i dobitnie, czasem turpistycznie, jak Stanisław Grochowiak. Ogólnie mówiąc, poeta ten jakby wprowadza nową jakość co do koloru i zapachu własnej poezji.. To brak dobra powoduje porażenie świata – mówi – ale tez powoduje porażenie świata brzydota i niedoskonałość nieskończona natury i osobista, znaczy ta najbardziej dotkliwa co jest być może u poety bliskie nieuchronnej śmierci stąpającej bardzo małymi kroczkami, ale. W pierwszych zbiorach poezji Grochowiaka dialektyka przeciwieństw, które niewątpliwie istnieją, rzutuje na całokształt twórczości poety. Wydawać się będzie później, ze sprzeczności te będą jedyna metodą i bardziej niż synteza pasować tu będą antytezy. Ale też nie można być pewnym! Bo weźmy np. wspomnianą wcześniej „ciemność” – to właśnie tutaj mieści się antyteliczne ujęcie bieli i nawet czerwieni, jaka jest początkiem jasności, czyli jakby ten, nawet estetyczny, odbiór pozostaje w nierozerwalnym związku z tematyką śmierci. Tak dzieje się już w „Balladzie Rycerskiej”. Odbiór estetyczny także pozostaje w nierozerwalnym związku ze śmiercią, gdyż cała opozycja kolorystyczna idzie przez grę samych barw kontrastowych. No! – i przecież dzieje się tu Ballada.
Jakież to jest śmiertelne czy śmiercionośne słowo a jakiż tu dramat – co pozostawiam do dalszych rozważań. I weźmy dalej, np. z wiersza „Budowa”:

Tam gdzie obłok
Biały jak łabędź nad cegłami

lub:
O śnieżyste koty syjamskie
przy wazonach róż.

– Prawda? – jakie to malownicze i metafizyczne, że aż żal że za chwile już to zniknie… Wydawać by się mogło, że jest tutaj mowa jedynie o smutku, ale jakże pięknym smutku, który jest jakby na milimetr od śmierci lub igra z chwilą dotykająca śmierć – To tak jakby powiedzieć coś o blasku złota i wartości – ale jakże zimnym, okrutnym i bezlitosnym złocie. któremu nikt się nie oprze. To drugie to z wiersza „Humanizm” ta częsta czerwień u Grochowiaka, najczęściej czy najściślej, zaczyna wiązać się z konkretami, z codziennym obrazem, z prze4jawami jakiejś dziwnej przyprawiającej o dreszcz witalności. Barwa w poezji Stanisława Grochowiaka przestaje oznaczać wyłącznie jakość kolorystyczną – to raczej estetyka wewnętrzna. Zastanawiam się tutaj właśnie – o ironio! – lub czegoś nie rozumiem – co skłaniało poetę do uzupełnienia swojej całej twórczości barwą, właśnie wtedy w tamtych szarych czasach, czy nie tęsknota za marzeniem, a przecież malował swoje gwasze i robił to całkiem całkiem dobrze! – Ale pozostawmy to na później. Bo przecież ta czy inna, nazwijmy to, opozycja kolorystyczna, jest zawsze w ekspresji poetycka formą – a nawet jakimś pojęciem względnym potęgującym chwilę, chociaż zdaje się być celowym zabiegiem skoro poeta poezjował gwaszami także. Ale czy tak istotnie jest? – tego też nie wiem, ale tak to pojmuję.Później znów poeta wróci do siebie, bo np. w wierszu „Czyści” powie:

(…)
wolę brzydotę
Jest bliżej krwioobiegu
słów gdy prześwietlić
Je i udręczać (…)

– czasem autor wierszy mówi, że biel, jak woda, kieruje naszą wyobraźnią. I np. w takich utworach jak: „Wiersz metafizyczny”, „Król zabity”, „Modlitwa” lub „Portretowanie umarłej” kieruje się ku sferom semo – nierzeczywistym albo irracjonalnym, o ile to tak można wyrazić! – myślę, że tak jest dlatego, żeby móc jak najdłużej być zawieszonym w nicości czy choćby w nadrealnym kosmosie, jak np. w „Zwątpieniu”:
Oto Bóg twój w mgłę rozlewa
I nic – i tylko mgła się chwieje.?
A ty jak piorun walisz czołem
A wszystko tracisz. Nawet Łzy (…)

Myślę, że to tak, jakby kołowała śmierć naga lub z narzędziem w krążeniu dookolnym. To prz3ecież i tak, jakby śmierć wyszukiwała swoje ofiary i fanfary, sytuując się między ziemią a niebem. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że jedyną formułą walki lub buntu, który jest zawsze pierwszy u tego poety, wydaje się być męstwo. Taki motyw pojawi się jakby w konsekwencji walki ze śmiercią, co jest ukryte w dalszych zbiorach Grochowiaka. Poeta będzie się nim posługiwał non stop w swoim, jakby spartańskim, życiu. Bo przecież takie prowadził, zwłaszcza u kresu: proste, nie uładzone, jakby z marszu i chwili po łyk, pod budkę. na cześć, co słychać Kolego! – Będzie wprost gwizdał losowi i „grał mu na nosie”. Jak wiemy nie stronił od mocnych wrażeń i strzemiennych chwil wśród „swoich”, zakąszając , co zresztą pisał w wierszach, śledziem z beczki. Innym razem widywano go, jak wspomniałem – bo i on wspominał, przy szklance ziemnego surowego czy zepsutego mleka rozmowie ze sklepikarzem na swojej ulicy. Wchodzimy tutaj na grunt prywatny poety, który musiał egzystować jak dociekliwa i wrażliwa dusza, z dolegliwymi choróbskami. Był prostolinijnym człekiem w obejściu i prostych spraw orędownikiem, może nawet wbrew temu, co sam mówił. Wiem to z relacji moich starszych kolegów, którzy byli jego przyjaciółmi.
– Ale to tylko dygresja, żeby dobarwić te osobowość, dygresja sącząca się imaginacyjnie na temat jego poezji. Taka też jest ta poezja, bez jakiejś politycznej opozycji wprost. Niejednokrotnie sam widywałem pana Stacha na spotkaniach poetyckich, gdzie wszystko się działo także pod wpływem chwili, w których uskuteczniał był swoje wizje „na żywo” w czasie trwania biesiady, np. prowadził uczestników spotkania na dach budynku, żeby objaśniać im działanie, tak działanie, księżyca. To iście był piękny poetycki zabieg! – miałem wtedy 18 lat i nic z tego nie rozumiałem, gdy ktoś zabrał w Lesznie na spotkanie autorskie z tym „znanym” poetą. Stanisław Grochowiak nigdy jako osoba, w przeciwieństwie do innych poetów, nie chciał posiadać atrybutów władzy nad i wobec śmierci, ani nie chciał ich używać, ale tez nie poddawać się jej. Dopiero w późniejszym okresie, gdy prawdopodobnie spojrzał przez siebie samego, przez własna kondycję fizyczną, przez kruche własne zdrowie – dopatrzył się , że śmierć podąża w jego stronę. Widmo śmierci, bywało Gdzieś daleko, lecz już. zaraz tutaj:

W tamtym świecie gdzie króle
Truli się towarzysko
Trup to była
Osobowość
Nadzwyczaj tronująca (…)

Później poeta doda, przywołując samego Hamleta wręcz ironicznie:

W dudach jak w jesionkach lubo
Inni z nich maja abażury nocne
Lektura Hamleta
Stanowi pewną
Pewną rozrywkę (…)

– Idźmy zatem dalej, skoro tak ciekawie. Swoistym ( dalszym lub kolejnym) atrybutem śmierci u Stanisława Grochowiaka jest po prostu jej przedsionek , czyli sen. Czyli wyobraźnia poetycka(?), związana stale z obecnością domniemanej sfery śmierci w której toczy się bezistotność. Zwrócić trzeba uwagę, że zachodzi tutaj ciekawe zjawisko wykorzystania topiki snu dla przekazanie niepokojących przeczuć lub wizji intuicyjnych samego końca siebie. Np. wiersz „Sen” z tomu „Agresty”, gdzie poeta kontynuuje:

Cmentarz płonął powoli od gwiazd swoich
– spękań
Od korzeni swych płonął
A choć świat nie nadszedł
Widziałem to dokładnie
Więc.

Grochowiak bezpiecznie nie chce uciekać w nieświadomość, w jakiś ocalający wymiar. On chce podjąć teraz walkę wprost na świadome argumenty. W dalszej części – udając się w dzieciństwo – powraca, jak każdy poeta na swój sposób, tutaj poeta przytłoczony ciężarem egzystencjonalnym, czyli głównie tęsknotą, a nawet „pięknym” żalem promieniującym w czystość duchową. Nie może się jednak oczyścić poprzez ten sposób – czyli przeżyć tego prawdziwego katharsis. To wielka trudność dla poety, zwłaszcza kiedy ma się taki szerszy ogląd sprawy otaczającego go świata zamkniętego za zewnątrz. Reasumując: Stanisław Grochowiak stara się wręcz zatrzeć granice życia i śmierci. Teraz śmierć u poety stanie się integralnym elementem tego świata, o czym wspomniałem wcześniej. Jest on składnią – mówi w „Sześciokrotnych śpiewach porannych”:

Dawno umarli przez bogów widziani
Wiecznie żyć będą widziani przez palce (…)

W tym okresie twórczości poeta utożsamia się ze śmiercią już ściślej i przygotowuje swoje własne liryczne „JA” na przyjęcie śmierci już tej własnej, czyli najbardziej osobistej! Ma on świadomość, że musi odejść nieuchronnie. Myślał, że tylko to prawdziwe cierpienie, którego przecież bardzo doświadczyć musiał i to , daje prawo do takiego czy innego opisu śmierci, na żywo stojącej za plecami w przedsionku. Jednakże nie akceptuje wiary we własną osobistą śmierć. Raczej czyni jakby ironiczny ukłon w stronę piękna najbrzydszego. Być może myśli, że ironizując, umiera godniej:

Piękno
A czyżbym nie był jego godny?
Ja który tyle chcę unieść z człowieka
Że nie mam wiary nawet w grób swój? W Chwilę
Która nim przyjdzie, to wpierw mnie oślepi.?

– I za nim tak „Która” nadejdzie, zdąży jeszcze poeta nasycić atmosferą śmierci ostatni swój tom wierszy „Bilard”. Przeczucie jakby „północy niepoznawalnej”, gdzie dokonuje się próba podsumowania drogi? – Postawa tego poety wadzi się ze śmiercią innych bardzo otwarcie. Być może przede wszystkim poetów artystów, ludzi wrażliwych, którzy intuicyjnie przeczuwają swoja śmierć, nawet jej wizje, lecz nie potrafili jej stawiać czoła i wybrali ją świadomie, wspominałem o grupie poetów żywicujących. Wybrali śmierć nagła pod chwilą, niespotykaną, ale jakby z nakazu serca(?) o ile tak można powiedzieć, tragiczną, odważną(?), czyli ta która naocznie ma przerazić, zrobić wrażenie, i doświadczyć, może nawet nauczyć Kogoś i czegoś. Jednak Stanisław Grochowiak nie chce przyjąć żadnej śmierci, buntuje się wewnętrznie, bo taka jest powinność człowieka nie oddać wszystkiego za jakąś bezsensowna cenę. Poeta buntuje się wreszcie po przez oswajanie się z nią na bieżąco jak z bestią, drwi z niej i poniża ja. To bunt ostateczny i jakby najbardziej doświadczony na samym sobie, a tym samym najbardziej w sposób najbardziej wyczerpany i wysmakowany mimo bólu. Tym samym sam ból się ustatecznia wycisza. Ma siebie tylko poeta jako cel ten najbardziej dotknięty czyli ustateczniony pod ręką, wie że niebawem zajrzy JEJ w oczy. Jest uparty, bo tak należy, jest niepokorny – bo to ona jest także taka, a nie niema – czasem czeka z uporem duchowym i wzywa – przyjdź , nadejdź. jakby chciał dodać ” ja jeszcze coś mam dla ciebie!” odchodząc w taki właśnie sposób i doświadczając śmierci aż tyle, był jednym z niewielu, którzy o niej powiedzieli dobrze, czyli docenili, powiedział dobitniej i wyczerpująco, chociaż – śmierci nie zdefiniował, tak jak i inni. On pozwolił sobie jedynie na ironiczny pojedynek, może nawet romans, w sposób, w jaki niewielu twórców to uczyniło. Był wrzesień 1976 roku, gdy go przytuliła do siebie Tanatos, pozwalając zostawić tak imponującą twórczość, zapis okresu bardzo trudnego w naszym życiu społecznym.

Zbigniew Kresowaty