WOKÓŁ KAMIENNEGO KRĘGU, OD WCZORAJ DO DZIŚ

rozmowa z wybitnym artystą malarzem i rzeźbiarzem, poetą, scenografem, fotografikiem, podróżnikiem i przyrodnikiem, profesorem Andrzejem Strumiłło

Zbigniew Kresowaty : Z ogromnym szacunkiem przystępuję do tej naszej rozmowy i bardzo dziękuję, że zechciał Pan mnie, tutaj u siebie w Maćkowej Rudej na Suwałkach, przyjąć poświęcając czas, a przystępuję do tej artystycznej rozmowy z Panem z pietyzmem, jak i z innymi wybitnymi artystami, którzy wiele lat kształtowali i dalej tworzą życie kulturalne i opiniotwórcze co do szeroko pojętej sztuki w kraju, z osobowościami mającymi ogromny wpływ na dzieje i egzystencję Sztuki Polskiej…I chociaż przestał Pan wykładać na ASP w Krakowie (1977 – 1980) i jakby zatrzymał swoje podróże i zaprzestał wielu wypraw do różnych zakątków świata i krajów Orientu, Azji, Nepalu, Syberii, Mongolii, Chin, Indochin, Tybetu, Japonii, Tajlandii, innych – jest Pan wciąż czynny jako twórca wszechstronny niezwykły, działający w centrum natury i jej duchowości, jako: artysta malarz, artysta grafik, projektant, ilustrator książek, rzeźbiarz, fotografik, przyrodnik i hodowca arabskich koni, który posiada swoją ugruntowaną już filozofię na egzystencję twórczą, na swój byt i twórczość nie tylko artystyczną… Przypomnijmy, że studiował Pan na PWSSP w Łodzi u profesora Władysława Strzemińskiego, a później malarstwo sztalugowe na ASP w Krakowie, gdzie został Pan, w konsekwencji asystentem i profesorem. Uczestniczył Pan w bardzo wielu wystawach, autorskich i wspólnych zbiorowych, nie wspominając ich dużej ilości w wielu polskich galeriach, ale międzynarodowych jak : w Sao Paulo 1969, Wenecja 1972, Stany Zjednoczone, Japonia, inne… Otrzymał Pan za swoją działalność szereg nagród państwowych i artystycznych…W latach 1982 – 84 był Pan kierownikiem Graphic Presentation Unit Sekretariatu Generalnego ONZ w Nowym Jorku. Zgromadził Pan kolekcje sztuki i przedmiotów kultury materialnej dalekiego i Środkowego Wschodu dla Muzeum Etnograficznego w Krakowie oraz warszawskiego Muzeum Azji i Pacyfiku…Wydał Pan wiele swoich książek, jako poplon, z wypraw do wymienionych tutaj krajów, i nie tylko tych. Zostały wydane także dwa duże tomy poezji podszytej filozofią i metafizyką wysoce uduchowioną w wędrowaniu, w naturze… Do wstępu książki poetycko – artystycznej pt. „JAK”, która zawiera dużą ikonografię z Pańskich podróży – z szeroko pojętą metafizyką filozoficzno – duchową, w taki sposób : „Nie sięgając poza horyzont egzystencji biegniemy coraz szybciej. Stronice tej książki to rytm mego oddechu. Ona sama, wydana, zaczyna żyć życiem własnym, naniesie na tak już gęstą i mało przejrzystą mapę ikonosfery nowe punkty. Czuję ciężar odpowiedzialności…” – Jak wspomniałem odbył Pan dużą ilość wypraw, które nie były turystyczne, a bardziej naukowo – poznawcze… Napisał Pan wiele relacji z tych z podróży, ale i wydał katalogi artystyczne, dziś pisze Pan „Dzienniki, a wszystko przeważnie z fotografią artystyczną, rysunkiem, oraz wykresami rzeczy, pisze Pan także prozę wspomnieniową z perspektywy czasu przeszłego, jak również książki tzw. okazyjne, i inne… Wydał Pan katalogi z podróży, ale i albumy o koniach, które hoduje od lat chroniąc z pietyzmem ich rodowodu. Jest Pan dziś postrzegany swego rodzaju czynną instytucją form natury artystyczno – społeczno – przyrodniczych, jak i pełni funkcje organizatora różnych działań artystyczno – kreacyjnych w Polsce, bliskich natury i sztuki, która jest jej integralną częścią. Jest Pan duszą i komisarzem plenerów i spotkań środowiskowych wokół człowieka i jego przyrody, jak i opcji dotyczących „Małych Ojczyzn”…Zatem podmiotowość obecności w tych i innych społeczno – kulturalnych działaniach jest tutaj zasadnicza…Nie sposób jest wprost objąć te wszelkie czynności, które trwają wokół sztuki i kultury. Jest Pan obecny także w wielu książkach, nie tylko jako podmiot i medium, ale jako inicjator twórca, ilustrator oraz osoba posługująca się logosem… Iście trudno jest jakoś zamknąć, w tak krótkim opisie, tę szeroką twórczość i przedsiębraną działalność, bo dużo tutaj trzeba jeszcze wymieniać… Poza tym, jeżeli idzie o tę Pańską stronę duchową, mówi Pan w różnych przewodnikach do różnych działań społeczno – kulturalnych, że nie jest wyznawcą lamaizmu, buddyzmu, ale też nie jest Pan wyznawcą prawosławia, bo pisząc „posłowia” np. do katalogów swoich prac, a tutaj obrazów, np. tych wystawionych, podczas Festiwalu Muzyki Cerkiewnej – w Białymstoku w 2004 roku, których tematem była buddyjska madala – mistyczna, tajemnicza konstrukcja, obrazująca kosmiczny porządek świata, w wymiarze duchowym i fizycznym, komentuje Pan muzykę chóralną, mówiąc, że : „dostrzega urodę tej sztuki, tkwiące w niej piękno i bogactwo duchowe…” – Ale też konsekwentnie dodaje Pan, że „ceni i dostrzega monumentalizm, potęgę i piękno tej muzyki”, co jest ogromnie dziś ważne! – gdyż nie tylko ujawnia się jeszcze jeden Pana stosunek do ambitnej muzyki, ale to znaki ekumeniczne… Ja to celowo, i na użytek naszego spotkania, tutaj przytaczam, żeby trochę szerzej przybliżyć czytelnikowi Pańską szeroką wiedzę i osobowość, funkcję samokreacji, a jednocześnie pokazać, jako człowieka artystę bardzo skromnego i oddanego sprawie wszechartyzmu – w pojęciowości sfery sacrum, w kulturze działań społecznych – zarówno regionu, jak i świata… Co dziś jest „w zasięgu ręki”, i wizji tzw. „Trzeciego Oka” Pańskich działań? – Jak się Pan czuje, jako ważna instytucja, „na pograniczu” kilku kultur, w swoim kręgu i tuż obok Litwy? – bo znając Pańki niepokój twórczy, wiem – na pewno, że obecnie Pan ma, jakieś przedsięwzięcia już podjęte…

Andrzej Strumiłło : Jestem współautorem w książki pt. „Polacy o sobie”. Nie tak dawno „zrobiłem” tekst do książki, pt. „Polacy o swoich sąsiadach” – Piszemy, o tym jak widzimy swoich współmieszkańców : Białorusinów, Niemców, Słowaków, Czechów , Węgrów… Ja oczywiście nie mogę pisać o wszystkich, ale powiedziałem sobie, że napiszę o Litwinach i Białorusinach, i o sobie! – O tym co jest jakby bliżej w „zasięgu ręki i oka”, jak pan to nazywa. Znam ten temat – no, i trzeba pisać o różnych granicach : wewnętrznych, politycznych, kulturowych czy innych. Tuż przed śmiercią Czesław Miłosz i Tomas Venclowa z U.S.A. i ja zredagowaliśmy list intencjonalny, postulujący wydanie Księgi Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był to ważny rozdział historii narodów ruskich, litewskich, i narodu polskiego…bardzo istotny, bo to była jak wiemy próba współżycia, właśnie w takiej formie jakiej dziś Europa potrzebuje i poszukuje…I to wydaje mi się wciąż aktualne – Od odejścia Czesława Miłosza to się wałkuje…Pisałem tu i tam, pisałem do Organizacji i Ośrodka „Pogranicze”. Obiecali mi pomoc… Oni są dobrze notowani u Sorosa i Forda. Między nami mówiąc, książka pt. „Sąsiedzi” napisana przez Tomasza Grossa, a przez nich w dobrej formie wydana – spełniła pewną rolę, jeżeli idzie o problem antysemityzmu, o stosunek samych Polaków do prawdy historycznej i do problemów II wojny światowej. Szczęśliwie zrobiliśmy już pierwszą konferencję polsko – białorusko – litewską, bo trzeba dodać, jak ta książka ma być wydana, w tych językach oraz w języku angielskim, gdyż to pójdzie w świat. Powiem, że zastanawiamy się nad udziałem w niej autorów ukraińskich, bo problem Ukrainy, również gdzieś tam się w tym historycznym wątku się mieści. – Dodać trzeba, że już niedługo zrobimy następne spotkanie w Szetejnach na Litwie, a kolejne planujemy w Nowogródku. Chcemy zebrać od każdego z autorów zaproszonych kilkanaście esejów, gdzie każdy wybitny autor : litewski, polski czy białoruski mógłby powiedzieć : co dziś na ten temat myśli– Jak właśnie dziś widzi tą problematykę, i
jak to z perspektywy czasu ocenia? – Mam nadzieję, że taka książka w swoim czasie dojrzeje. Nie ustanę w wysiłkach. Zacząłem też wydawać swoje „Dzienniki” – żeby nie zapeszyć nie zdradzę wydawnictwa. Wydawca chce je pomieścić w jednym dużym tomie w formacie. Maszynopis wynosi ponad 1000 stron. Wydane będzie to w tym roku. Może na moje urodziny w październiku, a może w listopadzie na Andrzeja? (tu się mocno profesor uśmiecha)

Z. K. Jest to działanie osobowe, ale i społeczne, zwłaszcza te ostatnie rzeczy, o których Pan mówi, to wszystko o poszukiwaniu źródła i ciągu rzeki własnej tożsamości? – Zresztą dużo w tym zapewne faktów i rzeczy, o tym co Pański współmieszkaniec znad Wilii i przyjaciel Czesław Miłosz zawarł w swoich esejach i „Traktacie teologicznym”, a przynajmniej podobnie, bo to dziś jest tak bardzo ważne, a powiedziałbym, po nowemu, tak „strasznie” ważne! – Może Pan Profesor coś jeszcze zechce dodać w tej kwestii poszukiwania tożsamości?

A. S. Na pewno tak!- Wie pan ja grzeszę – jakimś egocentryzmem, czy egoizmem. Każde ze słów, z przedrostkiem „ego” da się tu dopasować. Ale ja mam na usprawiedliwienie to, że z tej miłości własnej korzysta społeczność, że to funkcjonuje poza mną, albo zostanie po mnie…np. w cyklu „Katalog” – czy w cyklu pt. „City”, który pojawia się w nasyconej symboliką serii „Psalmów”, i „Apokalipsy”.

Z. K. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja rozwinięcia tego później i powie Pan o tych cyklach w dalszej części tego spotkania…No, a teraz już będąc w tym właściwym miejscu co do zagadnienia tożsamości, kontynuujmy na zastanych rzeczach…A mianowicie idzie mi o ten „kamienny krąg”, który z takich dużych kamieni otoczaków jest tu uzewnętrzniony przed Pańskim domem. Pan go tutaj znalazł? – A może odszukał? – Mówił Pan przed laty w katalogu do wystawy pt. „City” tak: „- Mój wiejski dom wzniosłem w miejscu od paleolitu zamieszkały,
a na półce bibliotecznej w nim postawiłem Ars Moriendi i Tybetańską Księgę Umarłych”- W tym kontekście obywatela tego regionu jak i „obywatela świata” – kłania się Pan z powagą przed przydrożnym krzyżem podlaskiej ziemi, jak i szuka cienia góry Meru i zagłębia się w grobowce chińskich cesarzy, i poznaje Pan wciąż na nowo tajemnice mistyki Tybetu…Co Pan na taką kwestię?

A. S. Dom mój zbudowałem tutaj ze świadomością tego co pan wymienił, w „drodze do mego Wilna”, tutaj nad rzeką Hańczą. I „krag kamienny”, przed domem zrobiłem w pełni świadom tego, że tutaj 8 tysięcy lat wstecz, były koczowiska łowców reniferów. Po odejściu lodowca pojawił się tutaj krajobraz tundrowy i łowcy reniferów. Znalazłem, w moim ogrodzie, trochę narzędzi kamiennych, z przed 8 do 10-ciu tysięcy lat wstecz. Na piaszczystej wydmie nadrzecznej znalazłem ślady obozowisk Jadźwingów z X, XI-XIII wieku dopóki Krzyżacy i ich nie rozpędzili, przesiedlając resztki na półwysep sambijski . Znalazłem tu między innymi : resztki ceramiki, palenisk – A ponieważ, na Suwalszczyźnie w miejscowości Szwajcaria, na północ od Suwałk, są takie kręgi kamienne, i grobowce Jaćwieskich przywódców plemiennych, postanowiłem ułożyć tu taki sam krąg, pod tym najgrubszym drzewem modrzewiem na Suwalszczyźnie.

Z. K. – W książce „NEPAL” bardzo mnie zainteresowała taka filozoficzna fraza co do czarnej kartki jako strony zamalowanej na czarno i kwestia białej strony pozostawionej jako otwarte działanie. Może zechce Pan odnieść się do zawartości zagadnienia, które jest bardzo metafizyczne, co do naszego innego wszelkiego działania…Jest to bardzo ciekawe!- W książce tej, którą uważam za taką wysoce metaforyczno – filozoficzną, jest bardzo wiele takich ciekawych spraw, tyczących się naszego wielowarstwowego życia, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznego bytu…I wydaje mi się, że to właśnie w podróżach – nie wiem, czy właśnie w nich – ukazują się i ujawniają nam takie, czy inne, lustra w których jest widok na świat, jakby z tej innej strony metafizycznej, że to wtedy nabieramy do siebie ogromnego dystansu i co do egzystencji materii i sensu trwania wszechrzeczy… Jak to jest tak naprawdę Panie Profesorze?

A. S. Jest pan artystą, a więc najkrócej powiem tak: – Jest pustka –
ciemna i pustka jasna. Pustka ciemna dla malarza przestaje być pustką, bo zawiera każdy znak graficzny i malarski w sobie. Natomiast biel oczekuje, i gotowa przyjąć wszystko…Tak to trzeba rozumieć.

Z. K . I jeszcze mówi Pan w tej książce, że ; „człowieka zawsze interesował mechanizm świata…Jednakże uświadomienie fenomenu śmierci było tym co ostatecznie stworzyło człowieka pełnego…” – Czy w tym powiedzeniu jest
jakieś miejsce dla Boga dla jakiejś naszej duchowości? – To trochę takie totalne(?) – Te przeciwieństwa : życie i śmierć lub odwrotnie… Twórczość
Pańska, która wyrasta z takich relacji jak: natura i kultura, pierwotność i cywilizacja, przeszłość i współczesność – ale co ważne – ta pierwsza i ostatnia jest zawsze życie i śmierć. Czytając tak ciekawe kwestie człowiek musi się spytać siebie samego ; gdzie obecnie jestem? – w jakim miejscu trwam i pewnie to się nie da zmieścić w jakiejś jednej odpowiedzi… Jak do tego się zabrać? – Można wiele zrozumieć, zaglądając w ten Wielki katalog przeciwieństw w obrębie, których się Pan porusza, a o czym już wcześniej wspominałem przytaczając cykl „Katalog” – „City”, stawiając go na przeciw cyklom malarskim „Psalmy” i „Apokalipsa”- efektem tego pojawia się tutaj osobliwy dokument, nastawiony na wierność artysty, choć fragmentaryczne jest tu odzwierciedlenie naszej rzeczywistości ; „City – W.T.C. – Detale”.

A .S. Rozważanie problemu śmierci – oczywiście, zbudowało koncepcję, drogi i kierunku, koncepcję sędziego, koncepcję Tabu i cały szereg rzeczy…Człowiek, tak naprawdę, narodził się w momencie, kiedy zaczął się zastanawiać nad tym co dalej, albo nad tym, skąd żeśmy przyszli…Ważną kwestia jest pierwszy pochówek. Badania sądzą, że podobno kobieta neandertalska chowała swoje
zmarłe dziecko nosząc je przy sobie dopóty – dopóki tylko mogła! – Pytanie dlaczego? – czy może dlatego, żeby to dziecko nie zostało skonsumowane przez współplemieńców, albo też żeby nie było zjedzone przez padlinożerców, albo w nadziei ,że dziecko się obudzi, że ono jednak nie odeszło na zawsze… Ale zwierzę też pewnie nie odchodziłoby – od swojej padłej sztuki…Zatem bywa tak, że ta więź, nazwijmy ją emocjonalna, jest trwalsza a niżeli śmierć fizyczna. Na pewno pierwszy pochówek, oddanie szacunku wobec ciała – jest aktem człowieczeństwa. I tutaj znów musiałbym powrócić do kręgów kamiennych.
– Ale wracając do pana pytania i do tych kręgów – dużo podróżowałem do Azji,
byłem w zachodniej Mongolii na pograniczu pustyni Gobi, w Ałtaju Kobdo, nad Charausunur gdzieindziej – tam takie kręgi, co pewien czas, spotyka się na opustoszałych stepowych połaciach…

Z. K. A możemy na chwilę przenieść się na kontynent indyjski? – Mówią różni orientalni znawcy duchowi, lub też inni wtajemniczeni w religię Buddyzmu i Lamaizmu, wyznawcy i badacze prastarych teorii co do dziejów człowieka zapisanych w każdej religii inaczej, ale skądinąd niektórzy wyznający także Chrystusa, że właśnie tam w Indiach w prapoczątkach był Raj – a może w Afryce? – I dodaje się, że Chrystus uszedł do Indii i tam dopełnił swego żywota – Co Pan na to, czy są jakieś znaki tam skłaniające się ku takiej teorii?…A są to kraje ze swoimi odrębnymi filozofiami, gdzie wędrował i nauczał także Kartezjusz.

A. S. Podobno środek Europy jest w Suchowoli – Tak! – ale, czy to na prawdę jest środek Europy – czy Europa ma środek? – To samo z tym Rajem – Nie można go określić i nazwać…Raj jest w nas. My tak jak ten żołnierz napoleoński nosimy z sobą buławę marszałkowską w plecaku. Jestem zwolennikiem Pascala, który powiedział w uproszczeniu : środek świata jest wszędzie a granice nigdzie… Niech pan sobie wyobrazi taką konstrukcję – ona daje dużo możliwości dla naszej wyobraźni w odróżnieniu od normatywnych filozofii, które starają się : zmierzyć, ustalić, wyznaczyć, odnaleźć środek , określić granice i zważyć to co było…

Z. K. Cała odkrywczość jest ciągiem w czasie przestrzeni i wciąż leży w gestii człowieka od homo – sapiens. Od czasu kiedy człowiek odziedziczał coraz bardziej wyobraźnię, a później zdobył dzięki niej intuicję czucia zmysłowego – szuka swego prapoczątku i jakby cofa się poznawczo ku całemu sensowi poznawczemu w egzystencji świata, który jest bardzo materialny, ale idzie w tej
materii o to, żeby odkryć tajemnicę zjawisk boskości – Jednakże śmierć w świetle tego czucia ukryta powiada na równowagę całkiem co innego, nastręcza kłopotów myślowych o boskości i zaburza porządek logiki myśli…

A. S. – Mówimy homo – sapiens, mówimy homo – ludens. Mówimy duch, mówimy ciało. Nasz umysł zapewne nie jest wszystkim. Świętujemy gry, szaleństwa i karnawały. Słuchamy snów i intuicji. Przypadek uznajemy za przeznaczenie. Szukamy jego usprawiedliwienia mnożąc teorie bytu… (tutaj profesor zajada smacznie czereśnie)

Z. K. – A wyobraźnia, musiała być jednak pierwsza? – Proszę wybaczyć, że sprowokuję i Pana – powtórzę na użytek tej rozmowy słowa, że „wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza”- to mówi umysł bardzo ścisły od teorii względności!

A. S. – Wyobraźnia jest potrzebna! – jest ciągłą potrzebą. Nawet ścisły umysł Einsteina wyznaje, że wyobraźnia zawsze o krok wyprzedza nabytą wiedzę Napisałem kiedyś w lokalnej prasie tak półżartem półserio, że jesteśmy „dziećmi chaosu” – Wszyscy się strasznie oburzyli – Jak to?! – my jesteśmy dziećmi chaosu?! – Mogłem powiedzieć „dziećmi przypadku” – skoro przypadek nie jest przeznaczeniem, a jest tylko przypadkiem. Wszystkim bez przerwy mówię, że betula alba (brzoza biała) emituje w ciągu sezonu ileś tam milionów nasion, ale z tego wszystkiego wyrastają tylko dwie ,trzy, nowe brzozy. (profesor wolno i swobodnie kontynuuje jedzenie czereśni, co jest bardzo sympatyczne) Czyli ten cały potencjał genetyczny w tym momencie się marnuje – pytam kto w tym momencie zagwarantuje panu, że akurat – zawsze będą to te, które w całej masie nasion są najlepsze – reprezentują najwłaściwszy, zespół cech zdolnych do przeżycia w danym miejscu… Tak samo jest z człowiekiem, który emituje miliony potencjalnych nasion dla istot, które mogłyby żyć, przypadek sprawia, że dwie czy trzy istoty po nim żyją, może byłoby ich o kilka więcej, gdyby oddał swoje nasienie w inne łona.

Z. K. Dziś, chyba najbardziej, mówi się oprócz genów o tak zwanej atomizacji, czyli pewnym kodzie zawartym w genetyce co do różnorodnego życia i jego form w naturze… Kiedyś znajomy mój profesor Teller dał mi taki prywatny wykład, odnoście właśnie, atomizacji rzeczy, i ciał odradzających się dla podtrzymania życia w naturze naszego nie tylko materialnego świata. Otóż on snuje teorię, odnośnie swych badań w Ameryce na uniwersytecie co do zjawisk odradzania się poszczególnych idealnych kształtów w naturze i dochodzi do wniosku na przykładzie kształtu płatka śniegu, do pewnych kwestii…Chodzi tu m. innymi o to, że każdy spadający a powstały na skutek określonych warunków z kropli wody w przestrzeni, spadając wolno z określoną siłą przyciągania na ziemię w momencie uderzenia o jakąś krawędź traci np. jedno ze swoich ramion, bardzo ciekawym jest, że obserwując ten płatek dalej zauważamy w krótkim czasie natychmiastowe odbudowanie się tego ramienia w identycznym kształcie jak pozostałe. Biorąc pod uwagę fakt, że każdy płatek z pośród miliardów innych ma swój inny kształt i wygląd, zachodzi podczas odradzania się tego ramienia zjawisko wysyłania wiadomości ze środka czyli z centrum o odbudowie ku całości… Ciekawe to zjawisko powtarza się u innych żywych mniej żywych istotach czy istnieniach, ale związanych z naturą. Natura jest silna i broni się, dla każdego swoim czasem, za wszelką cenę swoją hojnością? – Jak Pan może to filozoficznie skontestować Panie Profesorze?

A. S. Natura jest : rozrzutna hojna i bezwzględna, natura ma ogromną rezerwę. Cóż! – ja mogę tu więcej powiedzieć o jej tajemnicach. Opowiem natomiast pewien kawał – w lamajskiej teozofii istnieje zespół ksiąg Tan Dżur i Kan Dzur. Tych ksiąg jest około trzystu – mówi się tam tak : ” ten oto człowiek przeczytał 100 razy Tan – Dżur i Kan – Dżur i milczy – to mądry człowiek!”- Wiedza zawsze rodzi wątpliwości, odpowiedzieć na takie wszystkie pytania jest bardzo trudno, bo można się pomylić. Zatem warto milczeć. Natomiast warto sobie zdać sprawę z tego jaką jesteśmy drobinką i jak płytko, mimo naszej wiedzy, sięgamy i nie wiele wiemy o tym wszystkim, co było zrobione, i jak została wyzwolona ta gigantyczna energia, która stworzyła te wielkie cywilizacje… Zalecam poczytać Scheakspeare’a, a żeby zobaczyć jaką mizerną jest nasza kondycja pośpieszna i gwałtowna tonąca w nadmiarze szumów informacyjnych i w rozproszeniu…

Z. K. Pytam, niektórych autorytetów, moich rozmówców o taki fakt – Bo to jest już fakt namacalny naszego XXI wieku – mianowicie, czy jest prawdą, że sztuka zatrzymuje człowieka w jego pogoni za materią? – No i zaraz dodaję, chociażby tak : – Tadeusz Kantor Powiedział, że ta sama „sztuka uratuje świat i tylko sztuka jest w stanie uratować świat od zagłady, w którą pośpiesznie ów świat podąża”- można tylko dodać, że wyzwolono tzw. techniczną „zawleczkę” nadwyrężając i tak juz naruszony trzon natury- ona musi się znów wyzwolić spod jarzma człowieka, zaślepionego sobą, potrzebą posiadania tego co zapełni jego próżnię. Ów człowiek działa w swej próżni i jest bardzo samotny, a więc ucieka w jakieś nieznane bardziej tajemne (?) rozkoszne przestrzenie?…

A. S. Kantor był skłonny mówić w różnych momentach wszystko, Jemu przysługiwało takie prawo, z racji Jego oryginalnej i nie banalnej sztuki,
o czym on dobrze wiedział…Ja Kantora dobrze znałem. On był takim efektownym francuzem! – a francuska teoria sztuki jest, pełna takich
bardzo aluzyjnych i niekonkretnych spostrzeżeń i metafor… Ale skoro już jesteśmy we Francji to powiem, że dzięki Francji, a może nie tyle Francuzom co kosmopolitom zgromadzonym w kabarecie Volteare’a w Zurichu, powstała koncepcja „dadaizmu”, potem zrodzona z niej koncepcja nadrealizmu- Później „obowiązywał” w sztuce tzw. „słownik surrealizmu”- to jest ostatnie wielkie dzieło tego wieku, które we Francji zostało wyprodukowane… Bo filozofia egzystencjalizmu Sartra, to już jest coś całkiem innego „słownik nadrealistów” – to cała grupa poetów takich jak ; Eiuard, Aragon, Apolinair’e, Jakobs… To wszystko są ludzie, którzy właśnie wtedy, w tym wspomnianym okresie, stworzyli Coś!- co jest tym ostatnim obrazem Francji – A potem koniec z tym centrum…

Z. K. – A jeszcze potem wszystko przeniosło się do Ameryki? ( tu śmieję się, ciekaw co też powie na to profesor)

A.S. – Do Ameryki?! – Nie tak szybko! – w Ameryce była tylko jedna oryginalna Szkoła Pacyfiku Jacksona Pollocka, ale dopiero jak Hitler wypędził Bau- hauserów z Europy pojechał do Ameryki Albers, i pojechali inni. Ameryka, jako centrum sztuki, to dopiero lata czterdzieste, czyli połowa ubiegłego wieku, kiedy zaczęło się coś tam w sztuce dziać… I trzeba jasno powiedzieć, że płótna Albersa były pierwszymi obrazzami abstrakcyjnymi w Ameryce. To jest ważne! – Do tego czasu w Ameryce była górą ich sztuka rodzima, trochę ekspresji i trochę ilustratorstwa – Dopiero potem Pollcok, Kooning, Rothko, Albers – poszli do przodu, później przyszła tam druga fala po londyńskim pop – art – cie . Pop – art
wpierw narodził się w Wielkiej Brytanii, a dopiero później Ameryka poszła za tym uderzeniem. I dopiero wtedy tam się urodziła sztuka Lichtensteina, czy sztuka Rosengista, Warhola, sztuka Ameryki, zrodzona z reklamy. I jest to sztuka ludowa – Zaczęto produkować po 500 sztuk różnych odbitek, które ledwo zdążył artysta podpisać a już przystępowano do następnej serii. Amerykanie kupowali w hurtowych ilościach sztukę z Europy – to szło i szło, także w cenę – i to oni stworzyli rynek sztuki.

Z. K. Zatem, Panie Profesorze stąd z Maćkowej Rudej, w tej wędrówce, znad Czarnej Hańczy dochodzimy do miejsca, gdzie technika bierze górę nad sztuką, która to technika ma już swoją własną egzystencję? – Może zechce Pan Profesor odnieść się do tego cybernetycznego bumu komórkowego, elektro – techniki, i wszelkich innych nowinek, które ekspresowo zalewają świat, właśnie z tamtej strony, zza oceanu z Japonii…Zaczynamy się pytać własnej wyobraźni – czy to w jakimś momencie, nie zakłóci, nie zagłuszy wszelkich działań w obrębie sztuki i bytu duchowego naszej epoki? – bytu ,który jest już i tak bardzo poskromiony…Na pewno zastanawiał się Pan nad tym właśnie stąd, z tego miejsca, z takiego dystansu…

A. S. – Zastanawiałem się, nad tym wszystkim co muszę robić – Muszę korzystać z tego „dobrodziejstwa”. Aby realizować pewne projekty – muszę pracować na komputerze – Jeżeli projektuję graficznie książkę to muszę transponować tekst i grafikę – Jest to nowe narzędzie pracy, którego nie zastąpi nic, i jak każde inne narzędzie wymusza pewien język – na pewno tak! – no i pewną poetykę – na pewno tak, choć dla mnie obcą. Jak widzę co robi Horowitz ze swoją fotografią, czy co robi się dzięki cyfrowej technice z filmami w Ameryce, której efektami zachwyca się mój wnuczek – To się dla mnie nie daje oglądać w spokoju – natomiast sama ingerencja tych, czy innych, nowinek techniki – np. aparatu cyfrowego jest naturalna…Aby zastosować zupełnie nowe narzędzie dla uzyskania pożądanego efektu, należy nad nim panować…

Z. K. Na pewno jest Pan artystą pogranicza żywiołów, ukrytych w naturze i w duszy człowieka. Jest Pan artystą, który patrzy na człowieka w jego powiązaniu z przyrodą, traktując zachodzące na tej płaszczyźnie różne relacje jako wyraz odwiecznego współistnienia, inspiracji i odpowiedzialności – Powiada Pan w niejednych ze swoich wypowiedzi tak : ” Przyroda uformowała człowieka, jesteśmy jej dziećmi. Nawet nasza wyobraźnia i system wartości estetycznych
zależą od przyrody…” – Zatem wracajmy szybko do otoczenia, które mamy tutaj w zasięgu wzroku tu u Pana. Pamiętam w jakimś programie dla TV Polonia,
kilka lat wstecz, mówił Pan bardzo pięknie o kamieniu, o jego wnętrzu, czasie i całej metafizycznej sferze stosunku człowieka i jego życia do kwestii natury…
Kamień, o ile pamiętam, dla Pana, jest wielką pojemnością – może on być wnętrzem, takim jak ogromna sala… Doprawdy, bardzo dużo można powiedzieć o kamieniu o jego czasie, a jednocześnie naszym człowieczym miejscu… Może zechce Pan wrócić do tej wypowiedzi i przytoczyć dla nas jakąś ciekawą inną
podobną sugestię, i ustosunkować się do tej kwestii, którą jakby prowokacyjnie tutaj na powrót przytaczam?

A. S. Nikt nas, ludzi myślących, nie może zmusić do tego, żebyśmy rzeczy oglądali tylko z jednej strony. My możemy spojrzeć na kamień w różny sposób : – jak na swego brata, jak na swego wroga, możemy patrzeć na kamień jak na rzecz martwą , jak na rzecz żywą, jak na świadectwo historii, czy czasu, trwalsze a niżeli nasza historia- ta licząca się od dnia naszych urodzin – Kamień trwa! – i śmię powiedzieć, że jest znacznie mądrzejszy od nas, bo niewiele mówi – My natomiast, żyjemy krótko – a mówimy dużo. Kamień żyje bardzo długo i też mówi, ale mówi zwięźle, krótko i w sposób powiedziałbym monumentalny. On też zawiera informacje, które możemy odczytać znając szyfr, czy będąc odpowiednio wrażliwi…Azjata post – buddyjski chciałby widzieć kod i cały porządek rzeczy nie tylko w istotach żywych, ale w każdej drobinie materii, bo ona jest odbiciem porządku naczelnego…W różwym stopniu ważne jest to co dzieje się w nas, i to co się dzieje w kamieniu. To jest ładunek energii Stwórcy. Jest to cząstka Boga – cząstka „Ra” jak to się nazywa w buddyźmie – Stąd problem w jakim stopniu dusza nasza jest zmonopolizowana. Powstaje pytanie – czy tylko człowiek może mieć prawo do posiadania duszy? –
Egoistyczne zarozumialstwo człowieka podporządkowuje sobie ten aspekt. Mówi się, że wszystko co ludzkie jest stworzone na obraz i podobieństwo Boga. Ale musimy pamiętać o tym, że zacna Biblia nie jest
jedynym zapisem na świecie, który mówi o potrzebie istnienia nadrzędnego Sprawcy świata, który mówi o istnieniu takiego – czy innego etycznego porządku… Dlatego też, mając taką świadomość, ja nie jestem zwolennikiem wyznawania religii „X”- czy „Y”, za jedyną sprawiedliwą czy słuszną. Trzeba, i warto, o tym zawsze pamiętać.

Z. K. Czy wyznawanie takiego poglądu tzn. równania rzeczy martwych z żywymi, nie staje na pograniczu jakiegoś pogaństwa? – bo jednak w pewnym momencie człowiek homo – sapiens zaczął odróżniać, i to bardzo wyraźnie te
rzeczy klasyfikować…zwłaszcza, gdy mocniej już się uduchowił, powiedzmy w czasach „Starego Testamentu”, czy rozwoju sztuki Renesansu, albo Secesji…

A. S. – Nie – nie! – Bliższy jestem koncepcji teozoficznej. Takie rozumienie świata porządkuje, i tłumaczy nam bardzo wiele innych rzeczy, kiedyś tutaj u mnie nawet dyskutowaliśmy o substancji miłości, która daje nam taką zmysłową przyjemność w momencie szczytu, w momencie osiągnięcia punktu kulminacji – Ta wielka przyjemność, rozproszona w miliardach aktów na całym świecie, w całej naturze przyrody – bo przecież i ta jętka, i komar, i żuczek, i piesek, i my wszyscy, poczynając nowe życie, rodząc w taki czy inny sposób, doznajemy
wielkiej chwili – wielkiej przyjemności… i ta ogromna koncentracja rozkoszy, to właśnie był ten Wielki Wybuch ze strony Demiurga. Ta rozkosz, się rozproszyła i trwa non – stop we wszystkich komórkach żywych, i długo będzie jeszcze trwać dopóki nie wyczerpie się energia rozkoszy Boga, który w tym wielkim akcie, erekcyjnym stworzył wszechświat…

Z. K. Podziwiam, i rozumiem, określenie naszego polskiego kosmonauty, a jednocześnie, jako spostrzeżenie, bądź co bądź człowieka, któremu były system komunistyczny nie zezwalał na myślenie o Bogu, zwłaszcza tam w wysoko w przestworzach, a jednak – się nie oparł !– Powiedział kiedyś między innymi, że dopiero jak się zejdzie stopami na Ziemię z tego wehikułu, wymyślonego przez umysł człowieka, kiedy się stanie tutaj nisko, po obejrzeniu tych przestworzy w innych światłach – Tam, gdzie bliżej do Boga, dopiero wtedy docenia się tę moc i siłę Stwórcy przestrzeni, a w tym Wielkość i Jego przeogromną moc sprawczą Nie można tam pozbawić się myśli o Stwórcy – Te kwestie przytaczam czasem,
kiedy idzie o kwestie Boga i natchnienie Ducha…Czyli, dopiero jak się TAM wzniesie na swych skrzydłach, które wciąż są niedoskonałe, zbudowane w wyobraźni umysłu, to się jest urzeczonym tą całą Potęgą, i nie sposób nie wierzyć w początek Niego. Tu na Ziemi człowiek nie jest w stanie tego dotknąć, choć, jak mówi poeta, wszystko bo cały wszechświat jest pod stopami…Aż strach pomyśleć, że kosmonauta patrzy w oczy Boga – jako umysł ścisły i techniczny – a co na przykład namalowałby artysta plastyk, gdyby to zobaczył,
i po powrocie stamtąd na ziemię opowiedział na obrazie?

A. S. Namalowałem swego czasu 18 obrazów na temat Biblii, które za chwile panu pokażę – jest taki Psalm, który pyta co nam pozostanie, jeżeli my znajdziemy się w katastrofie : skrzydła nam odpadną jak mitycznym bohaterom greckim – pozostanie nam tylko modlitwa i ufność w opatrzność oraz ratunek boski… Skrzydła, biologiczne elektroniczne, i mechaniczne – wszystkie skrzydła, jakie człowiek sobie przyczepił odpadają, stoimy całkiem nadzy, spadamy na dno czarnej dziury. Modlitwa, oto co nam jeszcze pozostaje… Są to moje obrazy do „Psalmów”, które tłumaczył też Miłosza. Namalowałem obrazy do „Apokalipsy” Miłosza. Zaraz pokażę panu te obrazy w reprodukcjach,
( oglądam przepiękne prace profesora na kredowym papierze formatu A-3, dwadzieścia stron – które profesor tutaj jednocześnie komentuje).To jest, jak pan widzi, Alfa i Omega, bo Bóg Ojciec jest nieprzedstawialny – A tu są te : pierwsze kościoły- Efez, Smyrna…Tu Leodycea, jest też „Nowe Jeruzalem”, i „rzeka światła i złota”. A tu są „Bramy z pereł ” z Archaniołami, i „dwanaście szlachetnych kamieni”, tworzących fundament – a tu jest to drzewo, które rośnie po obu stronach rzeki, to są wszystkie greckie imoina Chrystusa – Chrystus Bazyleus…A to jest część dyptyku „Sąd ostateczny”- A tu jest „Szarańcza apokaliptyczna”, która zasłoniła słońce. Szarańcza jest skrzyżowaniem skorpiona i kobiety… A to jest „Tron Władcy Babilonu” budowany był na językach – na kłamstwie, pochlebstwie, i krzywoprzysięstwie.( oglądam przepiękne, duże kolorowe, kredowe reprodukcje obrazów „Apokalipsy” profesora) – To wszystko były obrazy olejne dość duże , a teraz są wystawiane, w salach Zamku w Malborku w dobrym towarzystwie bo obok grafik Albrechta Durera. Mam obecnie bardzo dużo innej różnorodnej pracy nad książkami, buduję galerię autorską tu na terenie mej posesji, gdzie będzie można oglądać różne moje obrazy i grafiki, które spakowane czekają na
swe miejsce, ciągle jeszcze maluję obrazy, i zaraz pokażę panu jeszcze moją pracownię. Pracuję nad scenografią do opery „Orfeusz i Eurydyka” w/g Ch. W. Glucka dla Opery Wileńskiej. Będzie ona wystawiona w Wilnie na ogromnej scenie. Nie tak dawno zrobiłem dla Białegostoku „Wiśniowy Sad” Czechowa.

Z. K. Pozostaję wciąż pod wrażeniem tych obrazów z Apokalipsy, którą oglądałem przy Pańskim komentarzu – To ogromna wiedza, a jednocześnie układanka twórcza z dziejów człowieczeństwa, żeby powstały takie obrazy jako pewne skróty i metafory do całej Apokalipsy potrzeba wielkiej wnikliwości.
Ale abstrahując już od tych pięknych widm, pozwoli Pan, że zmienię kierunek zainteresowań w inną stronę, bo jakby w kierunku antropologicznym Pańskiego pochodzenia i życia Panie Profesorze. Otóż kilka razy było tu już, z racji pochodzenia Pańskiego, przywoływane Wilno do którego stąd panu nie tak daleko, ale to nie tylko sentyment dla Pana, ale kontakty artystyczne oraz odwiedziny, biorąc pod uwagę, że Pan urodzony na Antokolu w Wilnie, co też było już tutaj przywoływane…Ale pragnę, żeby Pan przybliżył te kontakty i swoje spotkania, choćby Pańskiego przyjaciela i bywalca w tutejszym uroczysku i siedlisku, gdzie Pan mieszka i tworzy, a mianowicie Czesława Miłosza – może jakieś ciekawostki? – No, i może zechce Pan także wspomnieć o innych przyjaźniach artystycznych…

A .S. Pływał tutaj ze mną po Hańczy, bywał tu często sam, a czasem z synem i bardzo mu się tutaj podobało, mówił wprost ; „gdybym był co najmniej kilkanaście lat młodszy- to bym tutaj na pewno kupił ziemię i bytowałbym tak samo. Poznałem go np. z Krzysiem Czyżewskim, z „Pogranicza” – Miłosz siedział – tutaj- o tutaj (profesor pokazuje na krzesło, na którym ja siedzę za stołem i oglądam rzeczy), a Krzysio klęczał przed, wręczając mu swoją pracę magisterską pt.”Poezja Miłosza” – Miłosz się ogromnie wtedy wzruszył, wyciągnął kartkę papieru, i przy tym stole napisał tak : „Daruję Waści Krasnogrudę”, na którą teraz nasi luminarze kultury nie chcą dawać pieniędzy – to ci, albo podobni do nich, nie chcieli pochować Miłosza na Skałce, oni uważają, że Miłosz to jest litwomanem i wątpliwym poetą, agnostykiem, może i komunistą – a także przyjacielem Gedroyca – a sam Giedroyć był antyklerykałem, siedział w Paryżu i pisał, do nowo powstałych rządów sugerując im prawidłowy stosunek do naszych wschodnich sąsiadów, i Rosji… i takie tam różne rzeczy, o których nam wszystkim wiadomo…Co się tyczy samego „Traktatu teologicznego” – Miłosza są tam różne treści, które nie podobają się zainteresowanym, Miłosza – podobnie jak wypowiedzi do do
polskich i litewskich… No, i jak pan już pyta, co do innych moich kontaktów, znałem Herberta, którego, jakoś tutaj przy Miłoszu, należy z szacunkiem wspomnieć – Mówiło się ongiś o jakimś konflikcie pomiędzy Miłoszem a Herbertem – to komercja! – Miłosz miał taką lekką rękę w życiu, bo był wpierw dyplomatą, bo pochodził z rodziny lepiej ustawionej historycznie z koneksjami wuja Oskara Miłosza, który był litewskim ambasadorem… A Herbert, kiedy go tu w latach pięćdziesiątych spotykałem, był skromnym, normalnym człowiekiem, o którym się wiedziało, że pisze wiersze – ale nie wydaje, w tamtych czasach pozycja Miłosza a Herberta była całkiem inna, co zresztą tak pozostało…Spotykałem się ze Zbigniewem Herbertem, w czasach kiedy on był jeszcze bardzo młodym człowiekiem, a było to w Olsztynie na Zamku u Skurpskiego. Trudno mi oceniać dziś jednego – czy drugiego poetę – ale powiem, że wyżej cenię dojrzałość i spokój Czesława Miłosza. Herbert jest bardzo dobrym poetą, ale Miłosz jest jeszcze oprócz tego filozofem w tym co pisał i robił, jest jakby pełniejszym człowiekiem, jest instytucją kulturalną oraz ciągłym ambasadorem Polski. Obaj są warci dobrego miejsca w Literaturze Polskiej. Ale w żadnym razie nie należy przesadzać i gloryfikować np. wyłącznie Herberta. Z Miłoszem prócz tego wiążą mnie jeszcze inne rzeczy. Jego brat Andrzej Miłosz był dokumentalistą Czesława i Jego echem i Andrzej był żonaty z Grażyną Strumiłło, również z Mińskich stron. A moja rodzina pochodzi spod Mińska, gdzie od setek lat siedziała na tej ziemi. Mama moja pochodzi z Auksztoty dziadek mój miał zaścianek Sudaty, który sąsiadował z Zułowem Piłsudskich – Piłsudscy byli sąsiadami mego dziadka. Mama moja była chrzczona w Cejkinach na Litwie, a ja urodzony w Wilnie. W Maćkowej Rudzie żyję od 1985 roku. Setki ludzi tutaj przyjeżdża – znanych, mniej znanych, inni z zza granicy, nawet z Japonii – Dom jest otwarty…

Z. K. Jednym słowem, biorąc wiele aspektów w Pańskiej twórczości i innej wszelakiej działalności, można powiedzieć, że jest Pan szczęśliwy? – Na pewno powinien Pan być spełniony, jako twórca i osoba prywatna, osobowość, która odnalazła swoje miejsce, tożsamość… Ale ma się tę świadomość, że jest Pan w tym poszukiwaniu artystycznym wciąż obecny…Zrobił Pan i stworzył wiele ambitnych i pięknych rzeczy, zwiedził Pan świat na ponad 40 różnych wyprawach długodystansowych i był w wielu ciekawych miejscach, czego dowodem jest wspaniała i imponująca dokumentacja katalogów oraz zbiory prawdziwych dzieł sztuki, z różnych rejonów świata…Dotykał Pan murów tylu starych wspaniałych i okazałych świątyń, miast i wsi ,stiup, pabed. itp. miejsc… Dziś jest Pan u siebie, tak blisko kochanego Wilna. Tutaj nad Czarna Hańczą, także jako hodowca przepięknych koni arabskich z długoletnim rodowodem. A matkę rodowodu o nazwie „Mlecha” namalował w 1845 Juliusz Kossak i ten obraz Pan ma u siebie. Konie wielokrotnie brały udział w wyścigach oraz
championatach i zdobywały nagrody – Obiecał Pan pokazać stadninę koni, własną pracownię i obrazy oraz ten obraz Kossaka. Jak Pan może odnieść się do tak stawianej rzeczy co do definicji szczęścia, albo samospełnienia?

A .S. – Po latach doświadczeń zdaję sobie sprawę, w pełni z tego, że wciąż uczestniczę wciąż w takim dramatycznym spektaklu, rozsuwając, kurtynę ciemności, która ma ukazać prawdę pełną, a odsłania wciąż następną kurtynę…To szczęście, o które pan mnie podpytuje, może mieć różne oblicze, czasem nawet dramatyczne… Po pierwsze – mam bardzo chorą żonę, która uległa kiedyś bardzo poważnemu wypadkowi, na torach kolejowych, i jest dzisiaj bardzo nieszczęśliwą kobietą potrzebującą opieki… Co do mnie powiem jeszcze tak – uwierać zaczyna świadomość własnej marności. Bardzo dokucza człowiekowi wrażliwemu taka słabość własna – ile można było zrobić, a ile jeszcze należy… Wystarczy wziąć jakąkolwiek książkę lub album i zobaczyć
ile zostało zrobione, ile gigantycznej energii w to poszło, ile zrobili inni. Cieszę się, że hoduję konie arabskie, to moja inna wielka miłość – mam obecnie piękne źrebaki – rosną u boku swych matek. (za nim pójdziemy do stajni pan profesor pokazuje swoje niektóre książki, albumy, między innymi album opracowany dla Janowa Podlaskiego o koniach arabskich – Profesor pokazuje także coś innego, bo wielosłowną piękną ręczną dedykację mówiąc) – A tutaj proszę przeczytać, to od Miłosza. ( czytam, na specjalnie wykonanym niebieskim etui, z publikacją wydruku „odnalezionego” wiersza w archiwum Iwaszkiewicza, jest u dołu dedykacja ręcznym pismem – i podpisano :…z przyjaźnią Czesław Miłosz…Pan Andrzej dalej kontynuuje…) – Ten wiersz był kiedyś dedykowany żonie Iwaszkiewicza, a dotychczas nigdzie nie był publikowany… Mam wiele książek Czesława oraz od innych moich przyjaciół współczesnych, jak : Tomas Venclova, Tadeusz Różewicz…

Z. K. Wie Pan Profesorze, jak patrzę wokół, w te różnorodne Pańskie działania oraz te, czy inne publikacje, a dodam, że wcześniej już obcowałem z Pana książkami, malarstwem, zanim tutaj do Pana przyjechałem, odświeżyłem swoją różną wiedzę o Panu – i jak tak patrzę – absolutnie wszędzie, czego się Pan podejmuje, i wszędzie tam, gdzie już wiele rzeczy powstało – to jest w tym szerokim działaniu : wiedza, filozofia i ogromna „Potęga smaku” – i jakbym mógł przywołać dalej tutaj Herberta, to tylko dlatego, bo zaraz wydaje mi się, że
gdzieś czyha tutaj : „Barbarzyńca w ogrodzie” – Wiem, że wyhodował Pan swój ogród sztuki i przepiękny park – dziś już dorastających i pokaźnych dzieł, jak i różnorodnych drzewek… Kiedyś wiele lat poprzywoził je Pan z podróży i innych wypraw – To też jest kolejna ogromna wiedza! – Jak trzeba nad tym wszystkim panować? – żeby nie pomieszać, pewnych pojęć, i tych filozoficznych, i żeby się przypadkiem nie powtórzyć – ani nie pomylić… Zna Pan tyle wtajemniczonych
teozoficznych – to jest w książce „NEPAL” i w albumach, a poezja wydana w dwu dużych zbiorach pt. „JAK” i „MOJE” jest tak głęboko, że tak powiem ,mocno zfilozofowana i zmetaforyzowana, jest jednocześnie pisana na autopsji swojego pielgrzymowania do bogatych kultur świata, o różnorodnym obyczaju, co zresztą pokazują także inne pańskie książki, że zwykły człowiek robi się taki malutki…I co najważniejsze! – jest w tym Pańskim wszech – działaniu wielka
świeżość i energia, a jednocześnie tak sensorycznie rozkładający się zmysł…Co Pan powie na takie skrótowe i metafizyczne, ujęcie pana osobowości?

A. S. Długo już żyję!( tu profesor śmieje się przekornie) W Nepalu byłem 4 razy, odbyłem 11 podróży do Indii. W Chinach byłem 4 razy, i przejechałem je
całe w czasie „Rewolucji kulturalnej”. Byłem czterokrotnie w Mongolii, z Chabarowska przywiozłem niedźwiadka „Mińkę”. Byłem a Japonii, Tajlandii w
wojennym Wietnamie, Turcji, Syrii na Kaukazie, w wielu krajach Europy… Niestety nie byłem tylko w Australii. Australia jest oczywiście kontynentem nowym, nie posiadającym historii… Powiem, że ja nawet do Afryki nie chciałem jechać… Moje wszystkie wyjazdy, z wystawami, i wszelkie podróże były podjęte świadomie. Do Wenecji pojechałem ze swoją wystawą, i dużo po Włoszech wędrowałem – to piękny kraj. Przeszedłem pieszo całą Sycylię. Wszystko udokumentowane jest w wielu różnych katalogach, skryptach i książkach… Szkice, literackie i graficzne oraz fotografie stanowią dokumentacje podróży. Osobny zbiór sztuki i przedmiotów kultury materialnej dalekiego i Środkowego Wschodu trafiło do Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie oraz do Muzeum Etnograficznego w Krakowie. ( tu profesor komentuje dalej i podpisuje jednocześnie mi najnowszy katalog pt. „Indie”, z różnych swoich podróży po Indiach).
Z. K. Czas na mnie, już musimy kończyć to przeurocze i sympatyczne nasze spotkanie, przy okazji którego wiele rzeczy dowiedziałem się, a i mam nadzieję że i czytelnicy…Jest tu, jak mi się wydaje, bardzo bogaty w treść materiał, nader bardzo pojemny Panie Profesorze. Myślę, że jeszcze Pan pokaże Czarna Hańczę i konie oraz pracownię z najnowszymi obrazami, a także obejście tego uroczego i pięknego Siedliska, gdzie – czuję to, emanuje ogromna pozytywna energia, gdzie leży dużo kamieni tzw. ,otoczaków różnych, dużych ogromnych, i tych mniejszych, nawet mur wokół domu z nich jest zrobiony… A na ganku domu, wykonanego z drewna, pokrytego gontem, czuję zapach skórzanych, leżących tu, siodeł końskich czekających zapewne na przejażdżki gościnne…A może jeszcze zechce Pan powiedzieć, tak od siebie, o tej konnej miłości, chociaż dwa słowa, o koniach, o ich mądrości, sile, i dostojności?

A. S. Tak! – Hańczę, konie każdy kto mnie odwiedza ogląda…koń – zwierzę mądre, ale przede wszystkim czułe. my nie musimy wszystkiego mierzyć naszym ludzkim rozumem i naszą ludzką psychiką…koń jest bardzo mądry na swój sposób. Zrobiłem książkę o koniach arabskich – nazywa się „Al Jawad”
co znaczy po arabsku „szlachetny” – Jest to historia Stadniny Janów Podlaski i sytuacja konia arabskiego w Polsce. To jest tytuł „poetycki’, natomiast podtytuł brzmi ; „Konie Janowa”. Koncepcja i opracowanie jest moim wkładem. To już poszło w świat…Jest tu wiele rzeczy o koniach; historia rasy, wiedza o tym zwierzęciu, o jego hodowli i nie tylko. (oglądamy tę kolorową, pięknie wydaną, książkę z reprodukcjami wewnątrz) – Powiedziała nie dawno goszczaca u mnie Iza Cywińska, była pani Minister Kultury, że spokrewnieni jesteśmy po przez konie – W pewnym sensie tak!- (szczerze tu śmieje się profesor) – Cywińska jest w gruncie rzeczy z rodu Dzieduszyckich – a Dzieduszyccy do majątku Jarczowiec na Ukrainie w roku 1845 sprowadzili trzy klacze z Arabii : „Mlechę”, „Saharę”, „Gazelę”, a te trzy klacze, co jest tutaj ważne, sportretował wówczas młody artysta malarz Juliusz Kossak!- mając lat 20, jeszcze przed studiami w Paryżu u Verneta… A ja jestem dumny, że u mnie stoją w stajni konie będące potomkami „Mlechy” – pra – pra – pra -wnuczki „Mlechy”. Stałem się też bardzo szczęśliwym posiadaczem, obrazu Juliusza Kossaka, który przedstawia ową pra – pra – pra – babcię „Mlechę”. Jestem dziś posiadaczem jej kolejnych potomków, których linia jest ściśle przestrzegana i pieczołowicie chroniona, aż do dzisiaj. Jest ten obraz u mnie, i jeżeli pan tylko chce, pokażę… (szybko odpowiadam-tak! – Przechodzimy do pokoiku obok, gdzie na ścianie frontowej wisi ten kolorowy, oprawiony, obraz – rozmawiając – ja fotografuję ten obraz, na co pozwolił profesor wcześniej ) – A tu mam osobny album moich koni – Są to różne fotografie pani Zofii Raczkowskiej na koniach.

Z. K. – Ten przydomowy park sadzony jest rękami Profesora? – trochę młodnik, z różnorodnych rodzajów drzew jawi się nadzwyczaj zdrowo i okazale, jak widzę jest tutaj bardzo wiele gatunków nieznanych drzew i krzewów w Polsce.
A w rozgałęzieniach koron niektórych drzew widzę, są umieszczone otoczaki…

A. S . – Tak, wiele przywiozłem i sadziłem sam… (Tuż obok za domem widzę stadninę koni…wchodzimy do stajni – widzę obok dwu klaczy arabskich po jednym źrebięciu – Są piękne i bardzo żywe… Profesor przez furtę, wtula głowę do boksów, a klacze chrapami chwytają Jego policzki i
muskają jego głowę, chwytają swego profesora delikatnie chrapami za włosy. Wchodzi do innych boksów i głaszcze konie i tuli się do nich – Bystre arabskie klacze wydają przyjazne dźwięki aksamitnymi chrapami… A na podwórku stoi duża rzeźba, jeszcze nie ukończona – jest to rzeźba z granitu kobiety autorstwa syna profesora, który jest artystą plastykiem, jak oznajmia profesor, po ASP w Krakowie. Profesor poszedł do domu po klucz do pracowni a ja udałem się nad rzekę, która płynie tuż za murem wykonanym z otoczaków… Czarna Hańcza jest dość szeroką rzeką i jak się okazuje w tym miejscu niegłęboką…Na brzegu, przy domu, w jednym z miejsc, jakby przy takim rozlewisku widzę ślady wielu kopyt końskich…Podchodzę i myję ręce, twarz wielokrotnie… Patrzę na północny wschód. Czarną Hańczą można przepłynąć wprost do Niemna…Słońce dość nisko nad lasem, daje rozumieć, że należy już, i trzeba odjeżdżać, jeszcze tylko wejdę do pracowni plastycznej profesora, żeby spojrzeć także na obrazy, i odjechać z metaforami tych płócien do domu…Profesor pokazuje pomieszczenie pracowni, obrazy, projekty pod urokiem których wychodzę z pracowni kierując się z panem Andrzejem do bramy siedliska. (Idziemy spacerkiem przez całe obejście, przez podwórze) – O widzi pan tutaj tą nieukończona budowę – to będzie moja galeria autorska,( widzę rozbudowę pomieszczenia, stojącego na fundamencie, w ciągu dwu budynków, jako klamra, i jakby do połowy już wyciągnięty mur, albo jest to coś po adaptacji ? ) – Muszę to zrobić, bo wielu, chce zobaczyć moje prace plastyczne…Mam tego dużo – a powinno to być dostępne dla ludzi, którzy coraz liczniej tutaj przyjeżdżają – Chcę to ukończyć, ale to koszta…( Przed bramą siedliska żegnam się, po kilkugodzinnym spotkaniu serdecznie, jak z Arcyartystą i Dobrym Pasterzem Sztuki, Osobowością nadzwyczajną – jest ciepło – rżą konie…)

Z. K. – Dziękuję Panie Profesorze najserdeczniej! – za tę artystyczną rozmowę, która była nie tylko pokazaniem Pańskiej prywatnej osoby, ale okazała się dla mnie wielką przygodą uzmysłowiającą mi szeroko pojętą wiedzę, było to urocze spotkanie i piękny wykład…( Profesor na pożegnanie ściska mi dłoń – a gdy już siedzę w aucie, i ruszam przed siebie, On kiwa ręką, i długo stoi przed bramą…)

– z profesorem Andrzejem Strumiłło
w Maćkowej Rudzie na Suwałkach
rozmawiał Zbigniew Kresowaty
(25.07. 2006 roku)