Zależności językowe, synonimy i sympatyczne mieszanki kulturowe na pograniczach

Rozmowa z profesorem Michałem Łesiowem: pracownikiem naukowym kierownikiem Zakładu Filologii Ukraińskiej na UMCS oraz wykładowcą na KUL- u w Lublinie

Zbigniew Kresowaty: Panie Profesorze pragnę zaprosić serdecznie do rozmowy ,w której mógłby Pan powiedzieć, z racji swej profesji, o pewnych zależnościach jakie powstają na pograniczu kultur, w tym i językowych, które funkcjonują jako tzw. synonimy czyli oboczności lub zapożyczenia językowe, co jak wiemy jest pewną „mieszanką” wiążącą sympatycznie te kultury z sobą… A mnie chodzi o całe pogranicze wschodnie, gdzie jeszcze przed II wojną światową istniały inne granice Polski ,Ukrainy, Białorusi , Litwy, a o ich stanie obecnym zdecydowano jak wiemy w Jałcie po II wojnie światowej, tym nie mniej kultury pozostały, bo pewne zależności, w tym i te językowe i artystyczne, powstawały przecież na przestrzeni wieków gdzieindziej i nie tylko na wschodzie. Wiemy, że to nie konkretne podziały polityczne, czasem choć nie zawsze, mają bezpośredni wpływ na kulturę obyczaju, czego częścią jest język zawierający tzw. zapożyczenia, przechodzące w synonimy. Trzeba wiedzieć również, że zachodzą tutaj także inne uwarunkowania, a w tym i ich etniczność, o czym mam nadzieję opowie Pan w tej naszej rozmowie, nazwijmy ją pochodnie „artystyczną”, gdyż mówić będziemy nie tylko o języku pogranicza wschodniego, ale innych zależnościach kulturowych tego regionu, jak i o Pańskiej wybitnej sylwetce, dokonaniach i autorytecie na Uczelniach w Lublinie. Zatem chcę na wstępie przybliżyć Pańską osobowość jako filologa i naukowca – językoznawcy co najmniej dwu kultur pogranicza, ale i pedagoga wieloletniego wykładowcy na UMCS i KUL-u w Lublinie. Pełnił Pan też funkcję Kierownika Zakładu Filologii Ukraińskiej na UMCS od roku 1993. Dodać należy, że jest Pan absolwentem KUL-u. Skądinąd wiadomo, że jest Pan autorytetem nie tylko na wymienionych tutaj placówkach szkolno – naukowych, gdzie spod Pana skrzydeł wyszło co najmniej a może ponad 600 magistrantów, ale i ponad 20 doktorantów. Jako wybitna postać, czynno – naukowa do dziś, ma Pan za sobą mnóstwo recenzji doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich. Wspomnę, że Pańskie związki ze środowiskiem sięgają głębiej, bo w działania społeczne, gdyż jest Pan także w środowisku literackim cenioną osobą, nie tylko jako filolog – ale twórca i krytyk literacki, recenzent i publicysta. Jest Pan także, jak już wspomniałem, społecznikiem mocno zaangażowanym w wspieranie merytoryczne kultury ukraińskiej w regionie, choćby w wszelkiego rodzaju remonty i renowacje cerkwi, czy odnowę innych sakralii, a w szczególności, wspieraniem dydaktycznym kleryków obrządku greko-katolickiego, za które to zaangażowanie jest Pan nagrodzony Medalem Pro Eclessia et Pontifice nadanym od Jana Pawła II-go. Czy zechce Pan jakoś potwierdzić moje sugestie i wiedzę o Panu, a może zechce Pan coś dodać lub sprostować? – Przyznam, że tych wiadomości mam więcej, i stopniowo będę je odsłaniał przy budowaniu klucza do zasadności kolejnych pytań, jak je nazywam „piętrowe”, gdyż pamiętajmy, że nie jest to wywiad, ale rozmowa o pograniczach kultur, a także o Pańskim dorobku twórczo – osobowym – Co mam nadzieję, w dalszej części, nie zmęczy Pana?- Zatem wróćmy do pierwszej części tego mojego wstępu… Dobrze jakby Pan przybliżył i pogłębił, na dalszy cel tego spotkania, zagadnienie samego pogranicza, jak to przebiega w stosunku do innych kultur jak:Ukraina, Białoruś a może i Litwy, a także wynikających z takiego związku „mieszankach”, operując może nie tzw. językiem wykładowym, ale i filozoficznym, który to związek ma na pewno swoje metaforyczne ujścia w obyczaju społecznym danego miejsca antropologicznie i prowadzi do czasu obecnie zastanego… Powiem więcej, że Pan już obchodził swoje 50-lecie pracy naukowo – dydaktycznej, a warto z tej okazji wspomnieć, że w roku 1955 wyszła pierwsza Pańska publikacja w renomowanym Miesięczniku „Język Polski” pt. „Oksytona pewnej gwary polskiej”, w dodatku do dnia dzisiejszego uzbierało się ok. 900 pozycji różnej objętości i treści, ale chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że większość absolutna tych prac dotyczy spraw typu filologiczno – językowych z pogranicza polsko – ukraińskiego. Co z tego dorobku Pan uważa za najważniejsze i czy mógłby w niewielkim skrócie nakreślić Pan historię kolejnych przedsięwzięć naukowych oraz ustosunkować się do pierwszej kwestii tego wstępu, zawierającego różne pytania z dziedziny Pańskiej pracy naukowej?

Michał Łesiów: Za zaproszenie do tej rozmowy dziękuję. Poczytuję to zaproszenie nawet za pewnego rodzaju wyróżnienie, a także za szansę do spokojnego, może głębszego, spojrzenia w swoje wnętrze z perspektywy czasu, i w swoje działanie nie tylko zawodowe, czego jakoś nigdy szerzej lub głębiej nie sumowałem, na co zresztą nawet i nie miałem czasu ani sposobności… Ale ktoś kiedyś powiedział, że każdy człowiek zasługuje na to, żeby z nim szczerze i poważnie porozmawiać, czy chociażby pogadać, a nawet i coś napisać… .Skoro i mnie się to przydarza, to na wstępie, bez fałszywej skromności czy jakiegoś „wychwalania” się, powiem ,że uważam się za przeciętnie normalnego człowieka, któremu się w życiu coś dobrego udało zrobić… Tak się składa ,że z przyczyn losowych, bo od samego urodzenia, byłem i żyję na pograniczu kulturowym i językowym, co dość szeroko rzutuje na moje działania naukowe poprzez zdobywanie wiedzy, której nigdy dość, ale i jej przetwarzanie ku dalszemu pomnażaniu przekazu młodszemu pokoleniu. Przyszedłem na świat w rodzinie dwujęzycznej polsko – ukraińskiej, gdzie nie tylko gwary się krzyżowały, ale i zasady współżycia tych dwu kultur, ich dwie gwary żyły w symbiozie. Nawet nie tak dawno wyraziłem się do kolegów z mego roku studenckiego z okazji 50- lecia magisterki na moim Jubileuszu, że jestem takim „pogranicznym” stworzeniem, któremu się właściwie ułożyło, być może dlatego, że od razu zacząłem wszystko dwujęzycznie, a ściślej mówiąc – moja cała egzystencja zaczęła się dwoma gwarami- zachodnio – ukraińską gwarą naddniestrzańską od ojca i rodziców ojca, moich dziadów Tacjanny i Pantelejmona i stryja, bo to była rodzina grecko-katolicka o ukraińskiej świadomości kulturowo –narodowej oraz po polsku , czyli polska gwara „kresową” do matki i rodziców matki Michała i Elżbiety i całej rodziny Bielawskich, która za swój ojczysty język uważała mowę polską, gdyż byli oni obrządku rzymskokatolickiego, chociaż posługiwali się swobodnie, jak wspomniałem, dwiema gwarami. To wiele wyjaśnia i daje na pewno tutaj dużo do myślenia. Było to miejsce moim początkiem dla późniejszych moich zainteresowań językoznawstwem słowiańskim i porównawczym, gdzie pewne zadatki zaczęły się bardzo wcześnie, co dobrze czuję, a wszystko to się zaczęło prawdopodobnie wtedy, gdy jeszcze nie umiałem pisać jako dziecko…A pisać i czytać po ukraińsku nauczył mnie ojciec, gdy miałem 5 lat. Natomiast polskiego czytania i pisania miałem się nauczyć w miejscowej szkole czteroklasowej polskiej, gdy skończyłem 7 lat, czyli w roku 1935. Wybuch II wojny nie pozwolił kontynuować nauki w oddalonej o 7 km. szkole w Monasterzyskach w ówczesnym powiecie buczackim woj. tarnopolskiego. W wyniku okupacji rosyjsko – sowieckiej rodzice nam nie pozwolili chodzić do szkoły w miasteczku, bojąc się bolszewizacji i ateizacji. Tym nie mniej musieliśmy później kontynuować naukę, gdzie dodano nam język rosyjski, o czym powiem jeszcze później w tej rozmowie. Kontynuując powiem jeszcze, że w roku 1941 wkroczyły na nasze ziemie wojska niemieckie, i wtedy edukację dalszą kontynuowałem w Monasterzyskach w języku ukraińskim, a język rosyjski zastąpiono niemieckim, dodatkowo uczyliśmy się też łaciny. Szkołę Średnią rozpocząłem w Stanisławowie. Natomiast repatriacja do Polski nastąpiła już w nowych granicach pojałtańskich, gdzie znaleźliśmy się na terenie Pomorza zachodniego nad Odrą w powiecie chojeńskim. Dalszą edukację już zdobywałem w Dębnie L., Gryfinie i w Gorzowie Wlkp. ,gdzie w 1950 zdałem Maturę, jako 22 letni człowiek. Dlaczego aż tyle przytoczyłem o swoim rodowodzie? – Dlatego, żeby uzmysłowić na czym tak naprawdę sam wzrastałem, co mnie tworzyło, a co jest dziś taką zasadną i solidną podstawą, a i jednocześnie taką rodową mieszanką kulturową, na jakiej zbudowana została moja językowo-filologiczna zawodowa „kariera” a także byt wielu innych egzystujących tam w owym czasie ludzi. Jest to odpowiedź na pana sugestie, a jednocześnie tłumaczy to skąd się biorą zainteresowania, i jak tworzyły się przyczynki ku dalszemu mojemu losowi jako wykładowcy. Uzmysłowić tu trzeba wyraźnie to moje miejsce „mieszania” się dwu języków i pojęć, gdzie wzajemne zapożyczenia pojęciowo – językowe, które ja z autopsji obserwowałem jako wrażliwe dziecko co w efekcie nasiąkało kulturowo, a co z kolei musiało znaleźć swoje odbicie w dalszej takiej czy innej być może rzeczywistości… Jeżeli idzie o moje inne zainteresowania choćby i te literackie – owszem, działam w środowisku lubelskim w organizacji Stowarzyszenie Twórców Ludowych i uczestniczę w pracach Eurepejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Wspieram merytorycznie wszelkie działania na rzecz kultury ukraińskiej, w tym remonty i renowacje cerkwi oraz bardzo interesuję się swoją drugą kulturą, co jest moim obowiązkiem wobec rodziny, a przede wszystkim ojca mego Jakuba (Jakowa), który nie wrócił z wojny mając 43 lata, a ja kończyłem wówczas swoje 17 lat. Powiem, że gdybym natomiast mieszkał losowo na Ukrainie pewnie tak samo mierzyłbym uczuciami ku Polsce i uskuteczniałbym swoje działanie na rzecz jej kultury co czynię także obecnie… Co się zaś tyczy mojego dorobku naukowego dodam ,że wspomniany przez pana tytuł artykułu opublikowany jako mój debiut naukowy to fragmencik mojej pracy magisterskiej „Gwara mieszkańców wsi Huty Starej w byłym powiecie buczackim, która była podstawą zakończenia studiów polonistycznych na KUL- u i zdobycie tytułu magistra. A jest to o gwarze mojej rodziny po matce – gwara „kresowa” polska z wielką ilością ukrainizmów, a więc jest to opis wycinka pogranicza językowego. Następną dysertacją być miała i była dysertacja doktorska, a dotyczyła „Języka dramatów zachodnio-ukraińskich XVII – początek XVIII w. ,którą obroniłem w 1962 roku na Uniwersytecie Warszawskim. Te dwie dysertacje ; magisterska i doktorska były podstawą materiałową kilkunastu rozpraw i artykułów opublikowanych w czasopismach i zbiorkach polskich i ukraińskich, a prace te weszły w obieg naukowy slawistyki i były de facto przyczyną zaproszenia mnie na wykłady gościnne z zakresu językoznawstwa ukraińskiego do Instytutu Studiów Ukrainistycznych w Uniwersytecie Harwardzkim w roku 1973/74. Potem przyszła habilitacja. Dodam, że udało mi się później wydać jeszcze kilka pozycji osobnych. A są to ; „Ukraina wczoraj i dziś”(1994/1995), „Szkolna gramatyka języka ukraińskiego” (1995) , „Gwary ukraińskie w Polsce” (1997) , „Rola kulturotwórcza ukraińskiej cerkwi grecko- katolickiej” (1994 – wyd. I , w 2001- wyd. II). Pisałem także wstępne słowa do ok/ 10 zbiorów i tomików wierszy poetów ludowych i zbiorów folklorystycznych. Obecnie przygotowuję do druku swoje eseje czy „gawędy” o Ukrainie, które „głosiłem” w Radiu Lublin przez ostatnie 7 lat. Natomiast wspomnę, że pełną bibliografię moich wszystkich prac drukowanych umieszczono w publikacji pt. „75- lecie urodzin Profesora Michała Łesiowa. Dorobek naukowo – dydaktyczny i działalność społeczna”- Lublin- Łuck 2003r w serii „Polsko – ukraińskie spotkania językoznawcze „, w którym to wydaniu są także zawarte moje przyjaźnie z młodszymi kolegami i uczniami, późniejszymi profesorami i wykładowcami, że wymienię: profesorów Jerzego Bartmińskiego, Michała Sajewicza oraz Feliksa Czyżewskiego i wielu innych, z czego jestem ogromnie usatysfakcjonowany i dumny…

Z. K. Miał Pan pewnie wielu przyjaciół, z którymi łączyły was konkretne zainteresowania, i które to przyjaźnie, powiedzmy nie tylko zawodowe, wpłynęły na poszerzenie i pogłębienie wiedzy nie tylko w swej profesji… Może wspomni Pan o studiach? – Wiemy już o źródłach i zależnościach pochodzenia Pańskiej „mieszanki” kulturowej . Zatem wszelka wiedza i wiadomości idą jakby z „pierwszej ręki”, co na pewno jest bardzo ważne dla naszego spotkania… Wiele się działo wśród ludzi na pograniczach, co zresztą dość ciekawie, bo trochę przebarwiając, kontrowersyjnie opisał Odojewski w „Oksanie”, a co zresztą i Pan wspaniale krytykował na łamach Przeglądu Artystyczno Literackiego -PAL, wydawanego przy UMK w Toruniu, kilka lat wstecz i trochę zarzucił Pan pisarzowi imaginacje co do samego bohatera powieści, jak również omówił uzasadniając pochodzenie imienia Oksana, omówił Pan inne opisy z powieści ,np. o Świętach Bożego Narodzenia… Wspominał Pan także o semantyce i zaśpiewie regionu i domniemanego miejsca ,gdzie toczy się fabuła tej książki, skądinąd nagrodzonej Nagrodą Literacka „NIKE” – Może Pan w powiązaniu z historią przytoczy fakty z autopsji, co może być nawet kontrowersyjne w stosunku do książki Odojewskiego?. Skądinąd wiadomo, że i on stamtąd pochodzi…

M. Ł. – Zatem proszę pozwolić, że ustosunkuję się do pierwszej kwestii pana pytania. O tak! – Miałem szczęście do wspaniałych nauczycieli i dobrych kolegów, jeśli idzie o świadome życie już zawodowo twórcze, a głównie przygotowujące do zawodu. Zaczęło się to na studiach, które odbyłem w pierwszej połowie lat 1950-tych na Kul-u. Tutaj słuchaliśmy wykładów z językoznawstwa prof. Tadeusza Brajerskiego, u którego pisałem magisterkę. W Sekcji Językoznawczej Koła Naukowego Polonistów KUL znalazłem się pośród takich studentów późniejszych wybitnych profesorów jak: prof. Zenon Leszczyński, prof. Bogusław Kreja, inni. Wspomnę tutaj wspaniałego prof. Czesława Zgorzelskiego, do którego chodziłem na preseminarium z romantyzmu i realizmu, prof. Irenę Słowińską, prof. Jerzego Starnawskiego i wielu innych. Wielu tych wymienionych i nie wymienionych to postacie wyjątkowo świetlane, o których pamięć zachowuję pod sercem przez całe swoje dalsze życie, to zawodowe i prywatne. A zaczęło się od roku 1956, kiedy po „Polskim Październiku” nie działał już niepisany, ale realizowany zakaz przyjmowania do pracy w różnego typu szkołach absolwentów KUL-u , o czym dobrze wiemy. Pisałem listy z wieloma innymi przyjaciółmi z Ukrainy, gdzie wymienialiśmy swoje myśli, w tym i naukowe… Pamiętam jak to korespondowałem z profesorem Petro Tymoszenką z Uniwersytetu Kijowskiego, z prof. Josyfem Dzendzeliwskim z Użhorodu, prof. Olexa Horbatschem te jego treściwe listy pisane po polsku były cenne i zostaną wnet opublikowane w jednym z filologicznych zbiorków lwowskich… Pisywaliśmy wtedy z sobą bardzo żarliwie w latach 1960- 1970, kiedy na łamach warszawskiego ukraińsko – języcznego Tygodnika „Nasze Słowo” prowadziłem „porady językowe’, które stały się popularne nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach Środkowo – Wschodniej Europy. Były to niezwykle ciekawe i interesujące rzeczy, że przyjmowane nie tylko jako publikacje ale kontakty, wówczas przez cenzurę PRL- owską bardzo mocno podejrzane… Co się tyczy dalszej części pana piętrowego pytania i jego kwestii powiem tak – Z mojego doświadczenia życiowego wiem ,że język to rzecz ważna i należy się nim posługiwać funkcjonalnie, zdając sobie dokładnie sprawę z tego, w jakiej sytuacji jaki system językowy używać, żeby nie tylko nie narazić się na jakieś „fau pas”, ale też należy zadbać, żeby i komuś zrobić przyjemność ku dalszej rozmowie i kontakt utrzymać na poziomie. Ja ze swoim dziadkiem po ojcu Pantelejmonem, którego nazwisko dumnie noszę, gawędziliśmy sobie po naszemu, to znaczy gwarą naddniestrzańsko – ukraińską. On brał mnie za rękę i obchodziliśmy okoliczne wioski, odwiedzając dalszą rodzinę, i jego kolegów z wojska austriackiego, czyli galicyjskich byłych żołnierzy… Wspomina pan „Oksanę” –prowokując do wypowiedzi nie tylko o tej powieści, ale domyślam się ,że celowo ,gdyż fabuła tej książki, zbliżona jest do autentyczności. Jest to opis tamtych moich naszych stron, poprzez rozmowy starszego pana „pozawałowca” Polaka z przypadkowo spotkaną panią, w średnim wieku Ukrainką .Odojewski tak ustawił sytuacje i konteksty, żeby była to taka „licentia poetica” takie jakby zadość uczynienie temu, co mogło się wydarzyć wtedy w okresie dwudziestolecia międzywojennego, na terenie Galicji Wschodniej po wojnie polsko – ukraińskiej, która się przedłużała przez całe owo dwudziestolecie i dwie okupacje, aż do tzw. wielu repatriacji, które nazwałbym „ekspatriacjami”, bo pozbawiły one setek tysięcy ludzi, a może i milionów „Małych Ojczyzn”. A także naraziły ich na tęsknoty za „naszymi stronami” i pozbawiły płonnej nadziei, że kiedykolwiek tam wrócimy, co się do dziś nie stało, bo i przy wiadomych uwarunkowaniach historycznych stać się nie mogło… Należy tutaj powiedzieć, że ta bardziej oświecona część owych „ekspatriantów” znalazła się poza „żelazną kurtyną”, i tęsknota za krajem lat dziecinnych stawała się dla nich tęsknotą z biegiem lat coraz bardziej teoretyczną, a dla niektórych nośnym motywem literacko- artystycznym jak np. u Odojewskiego. Książkę Włodzimierza Odojewskiego czytałem z ogromną ciekawością, a jednocześnie z mieszanymi uczuciami. Jeżeli idzie o pewne fakty z opowieści przytoczę tu np. obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia – pisarz pisze, że obchodzono je dwa razy według dwu różnych stylów konfesyjnych – juliańskiego i gregoriańskiego i o kolędach, które w obu językach tak symptomatycznie brzmiały. Bohater w „Oksanie”, dla mnie widział się jako ten szczęściarz, który należał do narodu państwowego, mającego „czyste” karty w swej historii najnowszej, którego to się nie posądza o jakieś brzydkie sprawy, a który to jako „panisko” jeździ sobie po Europie zachodniej mimo, że jest po zawale , ma za co się bawić, a nawet może sobie pozwolić na romans ze znacznie od siebie młodszą kobietą… Wskazać należy na to, że ta kobieta należy do narodu, któremu się nie udało po I wojnie światowej odrodzić ani wskrzesić własnego państwa narodowego, a który to naród został podzielony na 4 różne państwa powojenne i był narodem, który od każdego z tych, jako innego panującego cierpiał ucisk, a głównie moralny, bo posądzało się go o nacjonalizm, co było, i tu proszę mi wierzyć, nonsensem… Posądzano naród ukraiński o cały dramat, o wszelkie kolaboracje, i inne terroryzmy, itp. różne rzeczy… Notabene naród ten nie mógł się de facto bronić. I dlatego należy wiedzieć, że te rozmowy w książce są rozmowami Polski z Ukrainą, jeszcze przed zdobyciem przez Ukrainę suwerenności państwowej i kulturowej. To sposób pisarza na książkę, i być może na wywołanie dyskusji(?), co jest na pewno intrygujące… Ja natomiast dobrze znam tamtą historię i fakty, jak już wspomniałem, dlatego musiałem odnieść się do kwestii dość krytycznie i jakby z osobnego punktu widzenia…

Z. K. Przyznam natomiast, że mnie to także bardzo interesuje, gdyż Pańskie pochodzenie Profesorze jest miejscem urodzenia mego ojca Józefa – a jest to Celejów w województwie Tarnopol, natomiast mama moja Helena pochodzi spod Zbaraża (wieś Łozówka) .Poznali się oboje już na „Ziemiach Odzyskanych”. Moje nazwisko wyraźnie określa pochodzenie, chociaż matka ojca z domu Fetków była pochodzenia ukraińskiego i obrządku prawosławnego, której nie widziałem nigdy na oczy, jak tylko na zdjęciu pod chatą krytą słomą, a które był ojciec zrobił i przywiózł stamtąd w roku 1966-tym, babcia żyła 98 lat. Ja ciągle się uczę swego pochodzenia i dowiaduję się wielu nowych rzeczy, gdyż nie wzrastałem tam ale tu na zachodzie, jako taki kresowy mutant na Dolnym Śląsku… Wydaje mi się bardzo słuszne Pańskie odniesienie do kwestii narodu, choćby też wynikającej z fabuły tej książki i co do tamtych zależności i zaśpiewów, gdyż ma Pan wszelkie powody ku temu, żeby tak właśnie racjonalnie sądzić… Może odniesie się Pan do kwestii Ukrainy na dziś ? – Co uciekło, a co zostało, co
tutaj jest najcenniejsze?- Może zechce Pan Profesor odnieść się szerzej do kwestii sensu stricto wolnościowych Ukrainy – Warto było czekać? Zmieniły się realia polityczne – a Europa wróciła trochę zmieniona z otwartymi rękami… Gdzie tak naprawdę są granice Ukrainy – a gdzie Polski?- Zawsze chyba jest tak, że jak wraca dana państwowość to ten dany Naród ustala na swój powrót granice, żeby je utwierdzone później znów otworzyć dla innych wspólnot, bo chcąc żyć w zgodzie trzeba burzyć granice – ale nigdy tradycje! – to naturalne?

M. Ł . Jest Pan „kresowiakiem” z pochodzenia, i to jest pewne, chociaż nie dlatego, że nazwisko brzmi „Kresowaty”, o czym powiem za chwilę przytaczając pojęciowo kwestie współżycia z ostatniego wieku na pograniczu, robiąc wstęp, jeżeli wolno, co do pana pochodzenia… A mianowicie, rodzice pana to to pokolenie, które w absolutnej większości musiało opuścić swoją „Małą Ojczyznę”. Wielu to zrobiło, żeby jakoś znaleźć się choćby bliżej Europy, inni pojechali za tzw. „chlebem” za ocean przed II wojną światową .A inni wygnani zostali nie chcąc przyjąć obywatelstwa radzieckiego na przyłączonej do ZSRR Ukrainie, przez stalinowców ,zaraz po II wojnie światowej. Wielu chciało wyjść z tych terenów, gdzie okupanci dokonali wiele złego i gdzie tak bardzo przykre zaistniały sytuacje w stosunkach wielowiekowych sąsiadów, z gruntu rzeczy narodami chrześcijańskimi, a co miało miejsce także w Galicji Wschodniej między katolikami dwóch obrządków, czego się nikt nigdy nie spodziewał nawet przed I wojną światową! – Wracając do rzeczy, należy tutaj pamiętać ,że pierwszą poważną wojną odradzającego się państwa Polskiego w roku 1918 była wojna polsko – ukraińska właśnie na tym mocno uświadomionym narodowościowo terenie, który w okresie międzywojennym prowokacyjnie zaczęto odgórnie nazywać Małopolską Wschodnią, o czym mało kto wie. A potem zaczęło się coś w rodzaju „kolonizacji” terenu , zasiedlanie osadnikami z rdzennej Polski, obok przeludnionych wsi ukraińskich i po części dawnych polskich (rzymsko-katolickich). Zaczęli się pojawiać „koloniści” zasiadający na obszernych połaciach ziemi, która z reformy rolnej wtedy należała się tylko Polakom. Ojciec mój opowiadał, że też chciał nabyć ziemie – ale mu postawiono warunek, żeby się przepisał z obrządku grecko-katolickiego na rzymskokatolicki. Rosło wtedy tam poczucie niesprawiedliwości. Warto wiedzieć, że w okresie międzywojennym było wśród chrześcijan na tym terenie właściwie trzy „narodowości” ; Rusini – Ukraińscy, Polacy i Mazurzy. Nazwą Mazurzy określano owych kolonistów. Mazurzy wiele ucierpieli po przybyciu na te tereny Armii Czerwonej. Władza radziecka ich deportowała wraz z inteligencją urzędniczą głównie polską, ale też i ukraińską. Każda inteligencja, o czym wiemy, była zagrożeniem dla komunistów, co udzieliło się później najbardziej w Katyniu i Miednoje, a łagry stalinowskie były przepełnione po brzegi na Syberii. Wielu Ukraińców w okresie międzywojennym wyjeżdżało,
co jest paradoksem, za pracą także do Polski, lub na Białoruś i Litwę. Należałoby tutaj zrobić dalszy wykład o dziejach tego regionu, lecz obliguje nas pojemność tej rozmowy, zatem ograniczę się do faktów… W roku 1941, jak wiemy, wkroczył na Ukrainę okupant niemiecki. I cóż się wtedy stało – choćby w zakresie oświaty? -Zaczęły powstawać szkoły w większości miast, szkoły średnie z językiem ukraińskim we Lwowie, Stanisławowie, w Sokalu czy w Krynicy i Przemyślu jak i Jarosławiu. – Co za ironia! – gdyż nie mogły nigdy środowiska ukraińskie dobić się o to u panujących wtedy tam Polaków – A tu okupant dał ludowi ukraińskiemu więcej niż swój brat Słowianin! – Zatem dochodzimy tu do fundamentalnych kwestii istnień narodowych i ich losów takich bardzo różnorodnych dramatów, a także do konsekwencji, jakie później wynikły losowo dla obu narodów, co zapisane jest w historii, choć trochę jeszcze pofałszowane… Dziś jest czas łączenia i jest czas otwarcia na pojednanie… Jak uczy nas historia, zawsze się narody i plemiona łączą wiekami, jak pan mówi, żeby się znów dzielić, a potem znów przychodzi nowe łączenie, które się różnie nazywa i różnie narodom służy…

Z . K . Dlatego jeszcze, Panie Profesorze pozostańmy na Kresach, i w kwestii kultury pogranicza… Ale ja uparcie szukając też klucza, do tej bardzo interesującej rozmowy, nazwę ją retrospektywną, mam taką kwestię i prośbę, żeby jednak Pan Profesor zechciał przeprowadzić takie krótkie doświadczenie naukowe wyjaśniające, jakby na „żywym organizmie „, badanie naukowe na mnie, i wydać swoją opinię co do takiej rzeczy – Otóż we współczesnym języku polskim używany jest stosunkowo często synonim do pojęcia pogranicza, albo wyraz bliskoznaczny a mianowicie „kresy”, który też pisany jest wielka literą Kresy. W wydanej Nowej Encyklopedii Powszechnej PWN t.3, Warszawa 1995 , s. 554 czytamy: ” Kresy to część kraju leżąca blisko granicy, zwłaszcza dawne polskie pogranicze wschodnie; początkowo stanowiska wojskowe z pogranicza Podola i Ukrainy, strzegące Rzeczpospolitą przed najazdami tatarskimi, mołdawskimi i kozackimi, z czasem kresy zaczęły oznaczać pogranicze ziem wschodnich. Po rozbiorach Polski nazwę kresy nadawano wszystkim prowincjom wschodnim dawnego państwa , stopniowo także innym ziemiom przygranicznym” – Wspomniał Pan kiedyś aluzyjnie, w innym artykule w PAL-u, kilka lat wstecz, że: „sam wyraz kresy pochodzi z niemieckiego Kreis w znaczeniu: linia , granica, obwód powiat”, a wyraz ten w formie mnogiej oznaczał pierwotnie „stójki, pocztę wojskową” -Powołał się Pan , jak pamiętam, na Słownik etymologiczny języka polskiego – Warszawa 1970 , s.266.Jeżeli Pan pozwoli uczynię znów nieskromnie małą dygresję do mego nazwiska „Kresowaty”, a wiąże się to z moją wizytą u Ernesta Brylla, gdzie przy jakiejś dyskusji powiedział mi poeta, że słowo Kresowaty pochodzi od kryzy, czyli od tego ugodzenia czymś po twarzy, co mogło być czynem popełnionym na moim pradziadzie i od tego właśnie miałbym się zwać Kryzowaty ?- czyli gdzieś tam na wschodzie ktoś mego praprzodka zdzielił szablą, co w efekcie szeroko otwartej szramy utworzyło w czasie takie znamię… Może zechce Pan na moim przykładzie się odnieść do kwestii tego synonimu, co do pochodzenia mego nazwiska, i wydać swój werdykt, choć prowokacyjnie dodam tu, że to niezbyt zwięzłe określone, bo przy tym określeniu zdaje się dziś powinniśmy użyć przydawki: wschodnie, lub zachodnie kresy – Jak to właściwie wygląda?

M. Ł . – Proszę pana, do wyrazu Kresy nie musimy dodawać przydawki „wschodnie- zachodnie, inne”, bo bez przydawki to właśnie znaczy tę część obszaru, który był przez wieki opanowywany, co jest paradoksalne, przez polski żywioł z zachodu. I kiedy ktoś mówił do niedawna Kresy, to miało się na uwadze to, co dziś nazywamy a rozumiemy:Ukrainą, Białorusią, Litwą, lub wszystko to razem wzięte, a więc wschodnią część byłej Rzeczpospolitej dwojga, trojga, czy nawet wielu Narodów. Natomiast przyznam, że Ukraińcy nie lubią tego wyrazu, chyba też Białorusini i Litwini. A być może dlatego, że ci którzy tego terminu używają, niezbyt chętnie wyartykułowaliby współczesną nazwę terenu Ukraina, Białoruś , Litwa, zastępując je wyrazem zamiennym, i tylko dla mówiącego ulokowanym odpowiednio – Kresy. Mamy więc do czynienia z pojęciem tego, co można by określić jako „polsko – ukraińskie pogranicze językowo – etniczno – kulturowo – konfesyjno – religijne”- prawda? –długie to także pojęciowo, dlatego bo to pogranicze zmieniało się swym zasięgiem przez kilka wieków, od średniowiecza aż po prawie dzień dzisiejszy. Obecnie w Rzeczpospolitej „Trzeciej” słowo Kresy używane jest coraz rzadziej i chyba tylko przez Polaków, którzy do miejsc swego urodzenia mają stosunek wielce sentymentalny. A ta mała stosunkowo smużka terenu wzdłuż granicy z Ukrainą, Białorusią i Litwą, jak mi się wydaje, Kresami nie jest tak często nazywana, bo to już Łemkowszczyzna, rzeszowskie, przemyskie, chełmskie i dalej podlaskie, suwalskie… Zatem „Kresy” stają się wyrazem coraz bardziej archaicznym, prawie historyzmem. Przejdźmy zatem do sedna pana prowokacyjnego pytania – Co się tyczy pańskiego nazwiska, jak sądzę, etymologicznie niewiele z Kresami ma ono wspólnego. Według słownika nazwisk współcześnie w Polsce używanych (1993 ) nazwisko to nosi obecnie w kraju ok. 25 osób w postaci: Kresowaty i Kresowata wyłącznie na terenie zachodnim byłych województw (legnickie, opolskie, wałbrzyskie, wrocławskie , zielonogórskie) i w postaci fonetycznie nieco zmienionej ze zwężenia „e” do „y”, czyli Krysowaty także 26 osób na tym samym terenie, gdzie osiedlili się po drugiej wojnie światowej „kresowiacy”. Jaka więc może być etymologia tego nazwiska? – Z całym szacunkiem dla Ernesta Bryla śmiem twierdzić, że jego przypuszczenie, że to nazwisko od kryzy, czyli od wielkiej szramy po cięciu na twarzy, nie wytrzymuje krytyki językoznawcy etymologa .Czy jest jakiś taki przymiotnik, który by mniej więcej pokrywał się z brzmieniem i dalej ewentualnym znaczeniem etymologicznym tego antroponimu? – Nie znajdując takiego wyrazu w słownikach polskich, a należałoby szukać pod krze- ,albo krzy -, zaglądam do leksykonów ukraińskich i co tam znajduję? – ano przymiotniki: krysatyj, krysłowatyj, co znaczy gałęzisty – a ten ostatni w przenośni znaczy napuszony?. A więc, tak czy inaczej, wracamy znów na „kresy”, gdzie takie wyrazy z ukraińskiego wzięte przez kresowiaków były używane, a następnie aż nad Odrę w wyniku powojennych migracji zaniesione. Może się pan Zbyszek Kresowaty nadal czuć potomkiem kresowiaków, może nawet przez to pańskie rzadkie nazwisko w Polsce może się czuć jakoś nawet wyróżniony,
tym niemniej na pewno nazwisko mówi o miejscu skąd pana rodzina pochodzi. Dodam jeszcze, że to jest nazwisko, które etymologicznie z pojęciem określonym przez wyraz Kresy nie ma jednak nic wspólnego, a już na pewno z tym co pan wcześniej podejrzewał i przytoczył powołując się na historyka i poetę.

Z. K . Panie Profesorze pozostańmy jeszcze chwile przy synonimach, bo to nader interesujące! – Napisał Pan w eseju pt. „Różne są pogranicza językowo-kulturowe”(PAL 6/100 – 2000 r. s.45) mniej więcej tak- (sparafrazuję to trochę): że są one takim rodnym miejscem pewnych zapożyczeń zamieszkiwanych wspólnie z sobą różnych kultur, gdyż ludzie „pogranicznicy „bytujący razem chodzą do siebie, obcują i zaprzyjaźniają się, a w przyjaźni używają słów swoich i słów przyjaciół, często poślubiają się, co miało często miejsce tam na wschodzie… W przyśpiewce skierowanej do miejscowego kowala, którą Pan w tym eseju cytuje z terenu w obwodzie Tarnopol, w tejże samej wsi, do tekstu polskiego w jego wersji „kresowej” wchodzą formy czysto ukraińskie: diwczynońka – jako „dzieweczka” i wurota- jako „wrota”, a brzmi to tak:
kowal kuji, kowal kuji, kowalicha duji,
kuwalowa diwczynońka wurota maluji… „

– Nie bez kozery przytaczam tę Pańską kwestię sparafrazowaną pioseneczką dla kolorytu tej rozmowy, może Pan coś jeszcze ciekawego dopowie? – albo też tutaj naprostuje ?

M. Ł . Rzeczywiście wytwarzał się na tym pograniczu językowym i kulturowym i konfesyjnym specjalny typ folkloru, który obsługiwał: Rusinów -Ukraińców i Polaków – Łacinników – głównie na wsi i w małych miasteczkach. Folklor ten stanowił niekiedy, a nawet dość często, taką sympatyczną mieszankę elementów ukraińskich i polskich, nie tylko w zakresie wątków, ale też niekiedy w samej strukturze tych dwu razem spokrewnionych języków potocznie używanych również dla celów artystycznych. Dodam, że na tym pograniczu o szerokim zasięgu geograficznym, zmieniającym się w ciągu wieków mieszkali po sąsiedzku obok siebie często ludzie o mniejszości uświadamianej odrębności językowo- kulturowo- konfesyjnej, co powtarzam ciągle, i mogła w okresie romantyzmu zaistnieć tu bogata swoimi wytworami artystycznymi „ukraińska szkoła literatury polskiej” czyli polskojęzycznej. Natomiast romantycy piszący po polsku włączali w tkankę słowną swych utworów wyrazy ukraińskie jako swoje, ludu swojego wyrażenia, bo nie było wtedy tak bardzo jeszcze wiadomo, do jakiego języka to mówienie ludu należy. A gdyby nawet było wiadomo, nikomu to nie przeszkadzało, bo ostre i „obowiązkowe” oddzielanie się tych dwu kultur słownych rozpoczęło się później, kiedy pojawiła się nadzieja na niepodległość narodową państwową, kulturową, o czym marzyli nie tylko Polacy, ale też i Rusini -Ukraińcy, obudzeni przez prądy wolnościowe ze snu obojętności plemienno- narodowej. Jakież to wszystko było pięknie fascynujące!- a samo wejście w materię tego zjawiska było i nadal jest ,dla wielu filologów i literaturoznawców tak polskich jak i ukraińskich, warte głębokiego zbadania i przemyślenia .Natomiast powstaje pytanie- Co z tego zostało do dziś? – Została sympatyczna polszczyzna kresowa i galicyjsko – lwowska odmiana języka ukraińskiego, pełna cech polskich dźwiękowych i słownikowych, czego nie bardzo znosili Ukraińcy naddnieprzańscy, a szczególnie ci sowieccy badacze… A ci z kolei badacze wszelkie takie przejawy słowne ukraińskie, powstałe pod wpływem polskim, uznawali za „zaśmiecanie” języka ukraińskiego, bo według nich dobry wpływ na ten język mógł wywierać tylko język rosyjski .Gdy w roku 1960 byłem na stażu naukowym, jako jeszcze zupełnie młody filolog, to Kijowianie mi oznajmili, że jest tendencja nie dotykania problemem wzbogacania się wzajemnego języka ukraińskiego i polskiego, więc cieszyli się po cichu i prywatnie, że my tu w Polsce się tymi sprawami zajmować chcemy i nawet możemy. Stąd też była to zachęta do badania tych wzajemnych wpływów na różnych poziomach , języka potocznego i literackiego ogólnonarodowego, w historycznym aspekcie, w folklorze dawnym i tym do dziś dnia istniejącym typu „Hej sokoły”, czy „Tam szum Prutu , Czeremeszu Hucułom przygrywa, a wesoła kołomyjka do tańca porywa” – Co tu jest ludowe – a co pod ludowość stworzone przez mądrych i uczciwych amatorów ludowości , niech rozstrzygają filologowie i folkloryści czy etnografowie… A językoznawcy tutaj powinni również stawiać pewnego rodzaju kropkę na „i”, tak dla zwyczajnej ciekawości trochę akademicko-filologicznej, a może nawet – historycznej. Natomiast warto dodać, że badacze polskojęzycznych miejscowości w terenie, gdzie na wsi zwykle przeważała ludność ukraińskojęzyczna (Galicja Wschodnia, Wołyń, Polesie i tereny tzw. zazbrucza) odnotowują przykłady swoistego folkloru, w którym mieszczą się elementy językowe polskie z ukraińskimi, jak chociażby w tej kołysance śpiewanej dzieciom jednej i drugiej narodowości:
„Oj lu-lu-lu, staryj hulu,
Dam ci grejcar na cybulu,
Druhuj ci dam na pytruszku
Zakryszyty z bulby juszku

Jest w tym tekście sporo form ukraińskich w strukturze jakby polskiej i już tak na prawdę nie wiadomo, jaki to język, ale na pewno nasz, bo brzmi sympatycznie! – Podobnie się zdarza z porzekadłami ludowymi używanymi przez Polaków „kresowych” np. „cieszy się, jak ditku ćwyczkom (Cieszy się z byle czego), „Cichu babu, szandar jde (tak uciszano żartobliwie kobietę zbyt gadatliwą , strasząc żandarmem – szandarem). Zdarzały się niekiedy bajki, w których często mieszały się języki, bo pewne osoby musiały mówić po „rusku” dla urealnienia sytuacji. A tak już półżartem – pół serio, mogę powiedzieć z autopsji, że miejscowi Polacy, gdzieś tam na Podolu w swoim poczuciu własnej wartości docinali Rusinom – Ukraińcom w niezbyt eleganckiej formie, ale też z elementami kresowego gwaru, np.:
u Rusina dupa sina,
A w Polaka wse jednaka („wse” to ukraińska forma tego, co po polsku byśmy powiedzieli „zawsze”). Był to folklor użyteczny, żeby sobie wzajemnie podokuczać, co nie miało żadnych niepożądanych skutków ubocznych przynajmniej do pewnego czasu, kiedy dwie okupacje i wojna stworzyła warunki na czyny niedozwolone i nieetyczne…

Z. K. Zbliżając się ku końcowi naszego spotkania, i co tu dużo mówić, Pańskiego wykładu o pograniczu polsko – ukraińskim, pragnę zapytać, tak jak pytam podobnie wszystkich moich współrozmówców, jakby poza kwestiami Pana profesji a raczej jako autorytetu naukowo – moralnego i doświadczonego pedagoga ,o jakąś definicję słowa „autorytet” na dzisiejszy czas – na czas wolności ,ale też czas zachłyśnięcia się tą wolnością… Na pewno źle się dziś pojmuje wolność, a w efekcie wychodzi do kwestii wolności nieracjonalnie wprost wyważonymi drzwiami jakby za takim powiedzeniem Owsiaka „róbta co chceta” – I robią, nie zważając na moralność i zasady, na partnerstwo, na dekalog i kwestię uczuć to, co bliskie jest sacrum… Powiem to poetyką moją własną metaforyką: mnoży się zatem profanum, bo pola pszeniczne poświęcone wczesnym rankiem zarastają ostami, a nikomu nie chce się ich obrobić… Proszę wybaczyć, ale skłonny tutaj jestem do wypowiedzenia konsekwentnie swojej autorskiej opinii: Przede wszystkim, ta dzisiejsza wolność nie zawsze jest rozumiana jako odpowiedzialność, nazwijmy tę z tzw. „wyższego lotu”, odpowiedzialność na przyszły czas… Nie zawsze wolność bierze się z rozumu, ale pleni się ta wolność jako wyuzdanie, często chamstwo, wulgaryzm nie tylko młodych na ulicach i w tramwajach, i jeszcze ten ciągły brak szacunku do siebie do otoczenia, i ciągła fascynacja okrucieństwem i banałem w TV. Co także widać we wszelkiej sztuce dzisiejszych czasów, która jawi się jako subkultura i prawo. O sacrum nie ma dziś nawet co pytać. Owszem na pewno Młodość ma swoje prawa, ale jak widać dziś coraz mniej to prawo posiada wiedzy… Młodzi artyści występują wprost przeciw Świętemu Duchowi, inteligentnie wytresowani zasłaniają się odwagą słowa i obrazu, w swoich wypowiedziach publicznych… W czasach kiedy przynajmniej dwie kultury naszego świata kłócą się o sposób wyznawania wiary swojemu Bogu wszystko można uznać za usprawiedliwienie, nawet terroryzm? – Co Pan o tak stawianej kwestii może powiedzieć? – Czym dla Pana jest czas i miejsce- Czym jest Rodzina? – Czy jest potrzebna nam dyscyplina, co niektórzy cynicy zaraz tu mówią, że cenzura już była!. – Świat jakiś paradoksów, pomylenia pojęć – zupełnie jak na językowej Wieży Babel. Wiedza na pewno jest tym podstawowym warunkiem na likwidację głupoty i szowinizmu w tym i tego artystycznego, czy innych profanacji ku zachowaniu tradycji i korzeni… Na pewno wychowanie w rodzinie z zachowaniem spraw etyczno – moralnych, ale przyzna Pan jakież to dziś trudne! – skoro istnieje kultura skrótu, czyli obrazkowe czytanie rzeczy – internet. Może Pan wysnuć jakąś sugestię, lub chociaż dotknąć problemu tego powszechnego niepokoju i obaw po swojemu na bieżący wiek?…

M . Ł. Nie tak dawno, na moje 75 lecie, redaktorka Radia Lublin pytała mnie podobnie o autorytety ,tak jak pan to robi w tej chwili, może bardziej o te moje osobiste także!- Wymieniłem wtedy swojego dziadka, o którym już mówiłem na początku, nauczyciela wiejskiego, który mnie uczył tuż przed początkiem II wojny światowej i wspomniałem zdecydowanie także mojego profesora, u którego pisałem pracę magisterską w roku 1955. A więc są to autorytety z dzieciństwa i mej młodości typu ludzi na wskroś oddanych- Dlatego wpierw zawsze kiedy mogę, wspominam przykłady mego dziadka i prof. Tadeusza Brajerskiego z KUL-u, które były mi dane w wieku rozbudzonej edukacji w szkole podstawowej i później wyższej, te autorytety to coś bardzo bardzo ludzkiego i naturalnego. Dlaczego oni ci własnie ludzie do dziś pozostali w moim umyśle i sercu jako niewątpliwe osobowości bez jakiejkolwiek skazy moralnej?- Dziadek miał dla mnie jako dziecka dużo czasu i cierpliwości, nauczyciel klas pierwszych w niedużej wiosce uczył wszystkiego: języka polskiego, ruskiego i ukraińskiego, rachunków, przyrody i w moim rozumieniu był to człowiek o największej wiedzy. Umiał zafascynować nas uczniów i zainteresować zawsze czymś ciekawym. Był stanowczy, pełen oddania i troski oraz bardzo cierpliwy… Podziwiałem Go i nie wyobrażałem sobie, że on mógłby czegoś nie wiedzieć. Marzyłem, żeby w przyszłości być takim samym jak on, żeby przynajmniej jakąś część wiadomości i umiejętności posiąść takich jak on miał… Natomiast profesor uniwersytecki, znany ongiś językoznawca na KUL-u w Lublinie prof. Tadeusz Brajerski był w moim- naszym rozumieniu, również bez skazy, był osobą prawdomówną, esteta językowy, przychylny bardzo, ani cienia w nim nie było chęci wykorzystania w czymkolwiek. Profesor prawie jak kolega, w owych najgorszych czasach 1950 –tych lat starał się pomóc, jak mógł, ale przede wszystkim emanował swoją postawą moralną, wiedzą, wzorem do naśladowania i osobowością bez cienia obłudy. Ale co z tego wynika? – Czym właśnie oni zasłużyli sobie na moje uznanie i pamięć ,i na to ,że są moimi autorytetami bezwzględnie? – Przede wszystkim tym, że umieli dotrzeć do mnie- dziadek do swego wnuka a profesor – do studenta .Oni nie wywyższali się ponad innych… Wielu innych mógłbym wspomnieć, z których czerpałem jak z dobrej księgi, ale odróżniałem szybko tych którzy dawali zupełnie zły przykład, zaślepieni stanowiskami i cynizmem. –Były to wzory negatywne, które również pamiętam, ale tylko przez mgłę. Mówi, pan, panie Zbyszku o sacrum i profanum. Myślę, że często dzisiaj sacrum czyli pewne świętości, nie koniecznie te świątynne, są profanowane – a profanum często bywa sakralizowane. Spośród 7 grzechów głównych na pierwszym miejscu staje pycha. To zasadniczy symptom zła, od którego zaczyna się już tylko tandem, o którym pan wspomina i napomyka, już nie tylko w sztuce, ale w sztuce bytu i między innymi również w stosunkach między – konfesyjnych, gdzie od lat przecież działa ekumenizm… Natomiast czynione próby dogadywania się na linii teologicznej w miejscu najbardziej odpowiednim właściwie bywa, że jest niweczony .A idzie głównie dziś o to, żeby owe konfesje chrześcijańskie przynajmniej zaczęły się wzajemnie szanować, rozumieć i tolerować a nie obwiniać o tzw. prozelityzm, czy inne „niecne” czyny… Spotkaliśmy się z sobą jako towarzystwo zupełnie nie tak dawno, jako różne odłamy chrześcijaństwa. I tam ze smutkiem usłyszałem z ust jednego z uczestników, że tu nie może być żadnych kompromisów… Podobno niepoprawni optymiści w tym miejscu mają nadzieje na Ducha Świętego, który odpowiednio zadziała zgodnie z naszą wiarą w samego Boga w Trójcy Jedynego. Dotyka pan ważnych dziś spraw, a mianowicie wolności. Za tym stoi cała etyka i działanie na rzecz bliźniego, a to się dokładnie pokrywa z nauką Pisma Świętego. Zmieniają się epoki, generacje, coś się dzieje, w myśl wynalazków, w myśleniu ludzkim się to i owo szybko odmienia. Pewnie jest coraz mniej w dzisiejszym życiu wysiłku fizycznego, ale jednocześnie jesteśmy coraz dalej od natury, której zewnętrznością jest usilnie odradzająca się przyroda i biologia… Coraz mniej śpiewamy i mówimy z radością do siebie a także z szacunkiem, choćby o swoim dorobku i stosunku do świata i do sztuki… Coraz mniej jest dobra. Ale z nadzieją patrzę na ten młody narybek, moje wnuki, które określam bardzo optymistycznie jako „pokolenie Jana Pawła II-go”, a ironicznie pokoleniem „tysiąc dwieście brutto” .Jest to pokolenie bardziej zróżnicowane jak ongiś moje, i powiem – że to nowe pokolenie ma również różne poglądy, na pewno nie jest to pokolenie pokory jak to sprzed którejkolwiek wojny, czy zawieruchy tu wcześniej przeze mnie wspomnianej .Ale mam nadzieję, że nie jest to pokolenie gorsze od naszego, tylko inne , być może w swoich pewnych sprawach nawet mądrzejsze(?) i kto wie, być może bardziej tolerancyjne(?). Oni – młodzi dobra uczą się czasem na złu, bo musi być przeciwwaga .Ale gorzej gdy szala zła przeważy ciężar jakościowy dobra?- Rodzina ?– cóż, kiedyś każda rodzina była co najmniej trzypokoleniowa, gdzie dziadek czy babcia również wychowywali a jednocześnie stawali się najbliższymi autorytetami i to jest jasne, każdy o tym wie .A całą rodzinę wiązał stół, wspólne śpiewanie, wyjście tu i ówdzie… Tego nie ma dziś, wszystko biegnie w pośpiechu w globalizację, nie bacząc co przyniesie takie nowe działanie. Nikt nie powie, że telewizor nie wychowuje – bo na swój sposób wychowuje – śmieszne to i żałosne! – dlatego to telewizja jest dziś takim tajnym autorytetem. Myślę jednak, że trzeba szanować poglądy młodych, ale tych, którzy pragną wiedzy, a ulica to naprawdę nie jest autorytatywność pokolenia, chociaż bywają zbiorowości młodzieżowe, godne podziwu i szacunku… W odniesieniu do młodzieży jestem dobrej myśli, bo i nasze dzieci i wnuki są zwykle w normie, jak to się mówi, wiekowej. A przed nimi życie i nieraz trudne wyzwania.

Z.K. Drogi Panie Profesorze, jeśli o czymś zapomniałem lub przeoczyłem, albo powinienem był zapytać – proszę mnie upomnieć, lub cokolwiek na uzupełnienie tej rozmowy dodać i przytoczyć… Będę ogromnie wdzięczny i spokojny, że wyczerpaliśmy dobrze ten czas i w słusznej skądinąd sprawie. Bardzo proszę Profesorze!

M. Ł . – No cóż? – gdyby się mnie pan zapytał jak się czuje obecnie profesor na emeryturze, to odpowiedziałbym tak jak ongiś swej córce Hani – A mianowicie, zapytała ona mnie kiedyś tak: „Kiedy Ci, tato było w życiu najlepiej?” – ja zupełnie szczerze, długo się nie zastanawiając wtedy odpowiedziałem tak: „Teraz Haniu, teraz, kiedy po ukończeniu 70 lat przeszedłem w stan wolny, bo już niczego nie muszę, a jeszcze to i owo mogę!”- Powiem otwarcie, że mam to szczęście, że nadal pozwala mi się mieć opiekę nad magistrantami i doktorantami, że mi ich wciąż przybywa… Mam jeszcze wiele prac do oceny, mam dużo jeszcze do zrobienia. Są zaproszenia na sympozja i różne konferencje, nawet zza granicy. Bywa ,że z czasem się nie wyrabiam, jest go tak mało… Dodam, że swój esej na pięćdziesięciolecie zdobycia tytułu magistra na Jubileuszu, w wydanej na te okoliczność książce wspomnień pt. „Z naszego półwiecza”, gdy zjechaliśmy się jako absolwenci KUL –u w 2005 roku, zatytułowałem: „Szczęśliwe przypadki na wyboistej drodze życia „, w którym jest zawarta moja dygresja do wartości tego dobra, że na swej drodze spotkałem więcej tych ludzi dobrych. Dziękuję żonie ( co proszę napisać z dużej litery- tu się profesor śmieje) , a więc ŻONIE, że przez pół wieku towarzyszy mi, jako wspaniała kobieta i partner oraz przyjaciel zdecydowany na „dobre i na złe”- Dziękuję Całej Rodzinie, że pamiętają i się troszczą o nas dwoje „staruszków”… Nawet Panu dziękuję za te pytania do rozmowy, którą nazywa pan wykładem o synonimach i nauce o bycie pogranicza kulturowego wschodu, gdzie czasem się wykręcałem od trudnych kwestii. Tak naprawdę przyjemnie jest człowiekowi, że chcą z nim rozmawiać o czymś ważnym a może i cennym (?)… A z tego co dziś się dzieje, na rozważanym naszym pograniczu, które jest bardzo wdzięcznym tematem do rozważań, ale nie łatwym do przezywania, cieszę się i z wszystkiego innego, co się dziś dzieje w procesie nieuniknionego pojednania i porozumienia… Jestem zadowolony jako naukowiec obywatel i osoba prywatna, bo jeszcze nigdy nie było tak, żeby prostowano wszelkie fałsze, i wykrywano błędy ku odnowie… Cieszę się, że jest coraz skuteczniej odkrywana prawda zapełniająca owe „białe plamy „,i że mamy na nowo taką wiarę, żeby tak rzetelnie dziś ze szczerą chęcią szukać „prawdy jasnego płomienia”. A według nieśmiertelnego Słowa Bożego – Biblli ” prawda nas wyzwoli” -Oby!…

Z. K. – Dziękuję Panu Profesorze także bardzo za poczucie humoru, co zresztą powinno cechować dobrych i życzliwych ludzi oraz wszelkie wybitne autorytety, do których niewątpliwie się Pan na pewno zalicza. Dziękuję jednocześnie serdecznie za wykład…

– z profesorem Michałem Łesiowem z UMCS
rozmawiał Zbigniew Kresowaty 23.08.2006 r.