Zbigniew Stec wyk. Zbigniew Kresowaty

Zbigniew Stec – Nasz polski Salvador Dali

Mieszkał od dzieciństwa we Włocławku, tutaj też była edukacja i tutaj tworzył po szkole… Uprawiał malarstwo sztalugowe i rysunek. Znany i wysoko ceniony w kraju i za granicą, utalentowany i oryginalny artysta malarz.  O Zbyszku z Włocławka piszę w czasie przeszłym. Niestety znany, jeden z najwybitniejszych surrealistów polskich w malarstwie, artysta odrębny i jedyny w swoim rodzaju w Polsce odszedł 10-go czerwca 2014 roku po ciężkiej chorobie, odszedł na „wieczne wrzosowiska”, pozostawiając pokaźny dorobek. Jego wystawy i obrazy były wielokrotnie nagradzane, był honorowany przez ministra kultury stypendiami. Pełen surrealistycznych nadrealnych  wzruszających wizji, pełen metafor poetyckich… Obrazy Jego są nie tylko w Polsce ale poza granicami, także w USA, są  też w posiadaniu Stolicy Apostolskiej w Rzymie, były wręczane papieżowi i koronowanym głowom. Obiekty te, bo tak czasem trzeba o nich mówić, bo są przemyślanymi wizjami noszą wielkie ładunki emocji, ale i wprowadzają odbiorcę w stany błogości oraz uzmysławiają nam o wielkim duchowym potencjale – energetycznym każdego stworzenia.

Zbyszka spotkałem na Jego wystawie obrazów olejnych w Warszawie w pałacu Branickich roku 1998, gdzie zaprezentował bardzo szeroką gamę swoich możliwości kreacyjnych zapisanych w wizje. Zostałem powalony ładunkiem tych obrazów i długo pozostawałem pod ich wrażeniem, zobaczyłem obrazy o bardzo wymownych treściwych i kolorowych przestrzeniach, zobaczyłem wizje i symbolikę marzenia.

      Później, od roku tej wystawy, odwiedzałem Go kilka razy w pracowni w domu we Wrocławku. Był bardzo pracowitym i płodnym malarzem. Pamiętam, że skrupulatnie robił szkice w podręcznym notesie, który miał non – stop przy sobie, nawet pod czas pobytu gości: „Zbyszku, notuję szczegóły, które później umieszczam w tłach moich obrazów to takie przyprawy, notuję pomysł, bo jutro on mi ucieknie bezpowrotnie…” – Oglądałem ten notes z wielkim zainteresowaniem, to był zapiśnik taki pogięty, bardzo używany, wówczas wyjęty prawie zza pazuchy, siedzącego artysty na wózku inwalidzkim po hejne – medynie.  Zachwycił mnie nie tylko na tej wystawie świeżymi pomysłami i ich poetyką, która głęboko drzemała w jego sercu, ale i poetyką, aż chciałoby się poczynić dygresje, że powinien być też poetą, ale ja myślę, że on był – tyle, że zapisywał wszystko inaczej. Kiedyś poprosił mnie o napisanie „słowa krytycznego” do swego katalogu, celem wystawy w BWA we Włocławku. Napisałem je z przyjemnością, dając sobie pofolgować… napisałem też w eseju o nim do czasopism, że: „ artysta ujawnia myśli boskie, nadzwyczaj wyraziście i oryginalnie… jakby mu Ktoś Ważny poza ziemski szeptał do ucha… jeszcze to… jeszcze pokaż Tamto i To, tamto domaluj, a to podkreśl…” – Ja tak to szczerze wtedy czułem. Zbyszek był inny, bardzo oryginalny, a więc trzeba było także pisać o nim inaczej, bo to nie były abstrakcje, lecz przemyślane pomysły, zapisy z Jego oryginalnej wyobraźni, wydobyte na przysłowiowe „światło dzienne” pod oko widza. Pokazywał jaka jest pojemność duchowa istoty ludzkiej, gdzie biegnie jego myśl  i jak powściągana może być przez tą myśl jako wizja, dokąd prowadzi co niesie z sobą… i czego uczy.

 – Stec był nieobojętny na całe otoczenie, w tym otoczenie miejsca, ale i czasu, który jest jako sam medium jedynym co trwa i przemienia się na naszych oczach – Wbrew pozorom na obrazach artysty widzimy bardzo dużo ruchu, jakby brakowało miejsca dla innych wizji, bywa tu pozorna ciasnota… ale to jest tylko pozorność. Stec wprowadza pewien kłopot myślowy, otwiera co rusz nowe dygresje, nowe aluzje… Te obrazy to okna, w których widzimy świat szeroko otwarty, ale i świat głęboko zamknięty w nas samych, świat który rozkwita bez granic i ten którego już nie ma. A jest tak, że to co malował Zbyszek jest bardzo elokwentnie powiązane w całość, w jedną materię, która z sobą gra jak w teatrze w poszczególnych aktach. W obrazach Steca nie ma milczenia, nie ma nicości, jest symbolika różnych znaczeń, które nakładają się na siebie, czasem bywa, że konsekwentnie. Ta przestrzeń jest wypełniona zmysłową rozmaitością i dzianiem się… można sparafrazować to powiedzeniem, że obrazy trwają i same tworzą następne wizje, czyli artysta jest tutaj, w ich środku w ich metaforyce, non stop uwikłany w moc przemieniania, każdy obraz ma swój konkretny tytuł, który też nim gra. Artysta robił swoje notatki non – stop – także, jak mi opowiadał, w nocy. Zapisywał, gdy tylko Wena dawała znać jak to bywa u poety – pisarza… Kiedy sięgniemy jeszcze głębiej den tych obrazów, to zobaczymy że na ich pokładach znajdują się ładunki pewnej wstecznej przestrzeni, która nas stworzyła i powoduje nami, dając do zrozumienia, że jedynie człowiek głęboko rozumny może się identyfikować w pełni z takim właśnie światem i jego światłem, jednakże wierzy w świat realny, zapomina o swoim drugim „JA”, które nosi każdy pod sercem, artysta sam wierzył, że odbiorca nigdy nie zwątpi w Jego intuicję. Nie są to zamazane wizje ale czytelne w kresce. Wchodząc w obraz Steca wchodzimy w gąszcz nawarstwionych światów, które są nam dane, lecz nie dostrzegamy ich w prozie bytu elektroniki i cybernetyki… raczej wprowadza nas w ideę kwantowości, która nas obejmuje i czeka – Stec uzmysławia co będziemy mogli zobaczyć i gdzie się będziemy przemieszczać już niebawem. Będąc na Jego kilku wystawach zauważyłem, że widzowie uśmiechali się do tych treściwych okienek szepcąc: „… niesamowite, niesamowite!!! – co za wyobraźnia i wrażliwość…” – Głośno wzruszeni wypowiadali pochwały. Inni byli nieśmiali, nie wiedząc co z tym obiektem począć, jak to rozumieć, jak się zaprzyjaźnić z tak zbudowanymi obiektami, widać było czasem, że te obrazy przerastały wyobrażenie niektórych, inni mówili: „ja się na surrealistycznej twórczości nie znam” – A przecież wiemy, że tu chodzi jedynie o odbiór estetyczny, podchodzimy jak tylko obraz woła… odważnie… podchodzimy, bywa że nas zaskakuje, powala ale i otwiera nam serce, wzrusza nas, czasem gniewa, czasem to właśnie myśl nasza atakuje, musimy znaleźć język do niej…i podejść do siebie z pokorą, bo tej wymaga sztuka.

Zbyszek Stec to artysta doświadczony i wyciszony, nikogo nie naśladował, nawet nikim się nie inspirował, tworzył w odosobnieniu i wyciszeniu swej pracowni. Od 1978 roku należał do Związku Polskich Artystów Plastyków, a od 2000 do Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury. Był  dwukrotnym, stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki (lata  1980 i 1990), a także stypendystą Wojewody Włocławskiego (w latach 1985, 1987, 1989). W 1991 roku otrzymał Stypendium “Fundacji Pollock – Krasner” z Nowego Jorku. Namalował wiele obrazów, jak wspomniałem, dla koronowanych głów i głów państw.

Pierwszą wystawę indywidualną odbył we Włocławku w  1974 roku.  Od tego czasu przedstawiał swoje obrazy na ponad sześćdziesięciu wystawach indywidualnych, także poza granicami kraju. Brał udział w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych. Otrzymał ponad 30 Nagród i bardzo wiele wyróżnień. Obrazy Jego znajdują się w zbiorach w wielu kolekcjach i Muzeach.

  Artysta sam o  swojej twórczości pisał tak: 

„W swojej twórczości, wykorzystując wyobraźnię zagłębiam się w świat podświadomości, snów i własnych wyobrażeń zjawisk, zdarzeń i czynności. Staram się być wierny przedmiotom malując pokój z meblami, malując morską przestrzeń i być niepokorny, zupełnie wolny wobec sytuacji przedstawiając bezkres morza wkomponowany w umeblowaną izbę. Przyjmując ten sposób budowania obrazu chcę dotrzeć do zakamarków psychiki człowieka, motywów jego postępowania w czasie i przestrzeni. Pragnę, aby widz patrząc na symbole zawarte w mych obrazach odnalazł własne ścieżki, nastroje i klimaty towarzyszące mu w życiu. Aby utożsamił się z nadrealnością świata zawartego na płótnach, poczuł podobieństwa ludzkich losów, usłyszał mój głos.
     Każdy obraz stworzony przeze mnie mógł powstać tylko w tym momencie, w którym został namalowany. Podświadomie odnosi się do niedawnej przeszłości lub zbliżającej się przyszłości. Jest to jakby autoportret psychologiczny wyłoniony w chwili, kiedy go zobaczyłem w wyobraźni. Gdy zdarzy się, że owa chwila minie, a ja nie zacznę malować obrazu, przeważnie już nigdy nie ujrzy światła dziennego. Obrazy nie namalowane ukrywają się jeszcze w mroku niepamięci przyszłości. Wiem, że one są i czekają na swoje fizyczne narodziny, na dotyk mojej ręki.”

               – Słowa te w pełni wiernie oddają ideę twórczą i niezależność, choć własnej sztuki, konkretnych dzieł, się nie tłumaczy, ale trzeba mówić czasem o jej pojęciowości, tutaj najwyraźniej była taka potrzeba, bo to nadrealność wrażliwa, jej stan rzeczy, istnienia symbolu i jego znaczenia – Ale to nie tylko symbole a pewne amulety, sfera całego zaplecza jakim dysponuje człowiek, to stan umysłu współczesnego inteligentnego i rozumnego człowieka, który ma oczy otwarte, choć jest on naładowany i otoczony rojem rzeczy… Kto wie, czy malowaniem tych rzeczy nie zarządzała pewnego rodzaju rozpacz i dramat, samotność, bo sięganie do rzeczy do ich symboliki w poezji to dramaturgia osobna, to odważna droga do snów, do luster, gdzie widzimy nie tylko ich semantykę, ale to co tworzy stan  marzenia. To „nadrealność spokojnie wrażliwa” – (tak to określiłem w słowie do katalogu Jego wystawy), to nadrealność wciąż obecna pomiędzy nami i w nas, przemieszczająca się od wewnątrz na zewnątrz i odwrotnie, to poszukiwanie klucza humanistycznego do człowieczeństwa.

Zbyszek Kresowaty