„Kaju” – tak w okresie studiów na PWSSP we Wrocławiu i później nazywali Go w środowisku – po prostu to był „Kaju”, który urodził się we Lwowie. Kazimierza Andrzeja Hałajkiewicza artystę, z rodowodem lwowskim, po prostu nazywano zdrobniale Kaju. Zawsze był niezwykle płodnym twórczo, a tym samym wciąż czynnym artystą, tworzącym w trudnym okresie ówczesnego „obozu PRLu”. Był artystą wybitnym – człowiekiem humanistą, którego twórczość można śmiało zaliczyć w poczet tzw. nieoficjalnej „awangardy” polskiej, kierunku ukształtowanego i sformalizowanego przez niezależnych artystów, po roku 60-tym. Ten kierunek sztuki niezależnie, jak wiemy, stworzyli artyści przeciwko panoszącemu się socrealizmowi i jego cenzurze. Jak się dowiedziałem, od starszych kolegów malarzy, pan Kaju został dobrze zapamiętany, zawsze wyróżniał się ekspresją pomysłów i ciekawą imaginacją twórczą. Natomiast studia na Wydziale Malarstwa Sztalugowego zostały poszerzone o rysunek i grafikę – trwały od 1956-1962 r. Tworzył i wystawiał indywidualnie oraz zbiorowo od roku 1964, (już w dwa lata po szkole), do roku 1981., nie tylko w kraju, ale i za granicą. Kilka razy wystawiał w „Zachęcie”, choć był niepokornym twórcą, to w latach 1972 – 1981 zaangażowano Go jako nauczyciela malarstwa i rysunku w Miejskim Domu Kultury we Wrocławiu, gdyż miał wiedzę. Zbiory Jego prac znajdują się w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, w wielu kolekcjach prywatnych, także poza granicami kraju, m. innymi w: Peru, Indiach, Meksyku, Austrii, Holandii, Gruzji, Rosji, Argentynie, Włochy, Hiszpania, Francja, Szwecja W. Brytania i USA. Pan Kaj był także ilustratorem bardzo wielu książek, w tym wielu wydań dla dzieci.
Kiedy spojrzymy na twórczość plastyczną, a głównie malarstwo, artysty Kazimierza Hałajkiewicza uderza jego wyjątkowość – w swej pojemności i śmiałości, jest zawsze świeże, gdyż centralnym tematem jest tu zawsze człowiek oraz jego położenie, stan ducha i rzeczy. Główną treścią obrazów jest: miłość, jej blaski i odcienie, narodziny, samotność oraz cierpienie lub znój bytowania. Pozbawieni egzystencjonalnej radości, często przykucnięci obok siebie, lub wciśnięci w siebie ludzie, używający alkoholu, tudzież śmiałe kobiety obnażające piersi, ludzie starzy w dogasającym życiu siedzący stuleni na ławkach, lub ludzie w chwilach wzburzenia albo euforii, czasem nieczuli odrętwiali, albo w rozpaczy…
Artysta Kazimierz Hałajkiewicz malował rzeczywistość otaczającą go w różnych sytuacjach, tworzył w czasie bardzo trudnym socjologicznie dla bytu sztuki polskiej, dlatego i to „twórstwo” jest wizerunkiem opartym na beznadziei, zwłaszcza klasy ubogiej, czasem jest też bytem melancholijnym, bywa że rozpasanym i posępnym, pochodzącym jakby z nadania… jakby za grzech, za winę, lub za jakąś karę, czy pokutę… Artysta malował swoje obrazy, ale i tworzył grafikę oraz ilustracje do książek i czasopism, ciągnąc dalej i szerzej ów znój, czasem było to malowanie radości innym razem żalu(?). Sposób malowania artysty był bardzo skrótowy, gdzie prowadził charakterystycznie, bo oszczędnie, linie konturu, tym samym zwięźle operował napięciem całej kompozycji danego obiektu. Był mistrzem laserunku oraz eksperymentalnego nakładania kolorów farb za pomocą szpachelki. Kiedy oglądaliśmy, w grupie koleżeńskiej, obrazy pana Kaja, w towarzystwie Jego żony pani Haliny, w Jego domu letnim zwanym „Kajówka”, pod Lądkiem Zdrój (na zboczu Góry Małej Borówkowej), gdzie mieści się całkiem okazała kolekcja prac olejnych oraz rysunków, przyszło mi na myśl malarstwo wspomnianej „Awangardy” nazwisk: T. Brzozowskiego, Kantora, Tchórzewskiego, Tomaszewskiego, a nawet Cybisa – to cała plejada do wymienienia, bo to właśnie rówieśnicy Kazimierza Hałajkiewicza, tworzący w tym samym czasie i podmiotowo w tej samej rzeczywistości – tyle, że w jakby innych miejscach, a może innych okolicznościach, ale pokrywające się w formie, gdzie niewątpliwie w grupie w/w mieści się Kaju Hałajkiewicz.
Oczywiście o panu Kaju piszę w czasie przeszłym – odszedł na wieczne wrzosowiska: 05 marca 1994 roku w Warszawie, gdzie posiadał pracownię malarską i mieszkanie. Dziś o tej twórczości mówi się i wspomina bardzo przyjaźnie w środowisku. Natomiast Galerię Letnią w „Kajówce”, stojącej bardzo samotnie, w blasku słońca na zboczu Małej Borówkowej odwiedza wielu zainteresowanych, wielu turystów, honory domu pełni tu w czasie lata urocza żona artysty pani Halina Hałajkiewicz (zimą Galeria jest nieczynna z wiadomych powodów) oprowadzając po jego zakątkach, odpowiadając na pytania ciekawskich o życiu prywatnym artysty męża. Można także, po obejrzeniu kolekcji obrazów, zejść się nieco w dół, na zbocze (ku kładce), na obrzeże działki przy domu, gdzie znajduje się artystyczna, symboliczna mogiła tego niezwykłego twórcy – nasuwa się tu metafora: artysta spoczywa jakby bliżej nieba, bo 750 m n.p.m. i patrzy w niebo… Natomiast ci którzy wiedzą o niej mogą zawsze zapalić tutaj znicz Pamięci.
Ale powracając do tego bardzo interesującego malarstwa, które porusza wyobraźnię czasem wzrusza, to innym razem znów gniewa, a może nawet oburza, dopowiedzieć trzeba, że są to niewątpliwie byty ludzi poniżonych, wydobyte na światło dzienne z różnych odcieni życia – Dygresyjnie malarstwo to, jego forma, przypomina nieco francuskich fowistów – może nawet niemieckich ekspresjonistów, gdzie farba jest kładziona szybko, i tutaj widać ruch rozedrganej ręki artysty – ruch jest cały czas obecny – czasem niezatrzymany… ręka, poruszająca pędzlem to jak myśl powściągana u poety przez słowo intuicyjnie, artysta jakby niczego nie chce tutaj utracić, a Wena tańcząca na palecie barw chce jak najwięcej ująć… ruch ten wchodzi tym sposobem w jeszcze głębszą abstrakcję tła – taki gotowy obraz artysty staje się wręcz podpisem i rozpoznawalnym znakiem. Hałajkiewicz bardzo odważnie operował kolorami, malując na nieco ciemnych tłach czasem przebarwionych falą przebitek jasnych, ale zawsze te kolory pozostawały bardziej transparentne. Nie mieszał kolorów dosłownie – nie było na to czasu, one jakby mieszały się już na płótnie i zaczynały żyć swoim blaskiem, co jeszcze bardziej napędzało inspirację samego tworzenia, bo taka też była i jest w dalszym ciągu rzeczywistość ukazywanych ludzi, ich sposób trwania, lub stan rzeczy w jakiej zostali zastani, w jakiejś sytuacji towarzszący chwili wspólnoty…. I na pewno jest tak, że linie zarysu kształtu i kolor tych postaci i rzeczy mają oczywiście znaczenie sugestywne, obojętnie jak są ustawione, można w tym doszukiwać się skrzywionego losu i jego „brzydoty”. Można także domyślać się, że artysta nadawał tytuł obrazu dopiero po namalowaniu. Dominuje tu poza równoważąca się także ze wspomnieniem, mimo że wkracza ono pomiędzy różne nagłe akty, czasem obdarte w swego rodzaju niebywałą odwagą. Artysta nie przestrzegał celowo naturalnych kolorów na przykład: ciała, twarzy, tutaj twarze, bywają niebieskie, żółte, podrapane….krzywe, takie jak chwile przezywane. Nie malował ócz, lecz oznaczał twarz plamą, czasem ciało lub przedmioty ważne jakby podkreślał nieco grubszą linią, oczy są tutaj dotykiem – punktem – to intuicja prowadziła Jego pędzel w stronę odbiorcy, wierzył w jego intuicję – Te obrazy wprost zmuszają do własnego własnej interpretacji. To malarstwo jest swego rodzaju teatrem egzystencji żywych i zmarłych, a raczej pozostałych w ciągłym cyklu po nich plam, wygrzanych lub oznaczonych: zapachem i echem… To cykl twórczy scalony, ale i osobny w wielu aktach na jednej scenie losu. Kiedy przyglądałem się z perspektywy oddalenia tym obrazom prace, czasem dotykałem ukradkiem, przypomniała mi się zaraz poezja Stanisława Grochowiaka, opiewającą pewien marsz brzydoty peerelowskiej stąpającej na tzw. parnas ku światłemu bytowi rodem z KRAJU RAD. A innym razem to jednak sceny z Teatru „Cricot” Tadeusza Kantora: gdzie w ruch poszły sprzęty i muzyka. Tudzież przypomniały się głosy powtarzane po kilka razy z: „Umarłej Klasy”, „Niech Szczezną Artyści”, czy „Wielopole, Wielopole”, lub „Dziś Są Moje Urodziny”… spektakle, które również obejrzałem i przeżyłem kiedyś z autopsji. Ale i patrząc na te obrazy odnosiłem wrażenie, że postaci te dokumentują czas… szemrają do siebie, czasem wykrzykują, stukają, maszerują i nie podlegają wcale czającemu się w tle urokowi spokoju. To taki teatr ubogi z kulisami, który wiernie zdokumentował znany pisarz, aktor w Teatrze „Cricot” Krzysztof Miklaszewski w swoich filmach i książce pt. „Między śmietnikiem a wiecznością”, którą zresztą mi podarował z dedykacją znając moja pasję (wcześniej zrobiłem z nim obszerny wywiad – „rozmowę artystyczną” do własnej książki) . Tak! – przeżyłem w „Kajówce” swego rodzaju deja vu…
Malarstwo to jest bezpardonowe rodem z miejsc zamieszkania z surowymi suterenami i pobitymi szybami… Jest to malarstwo prawdy, scalające się własną życzliwością, opartą o dzielenie się czymkolwiek bez reszty, gdzie panuje honorowy duch dobrodziejski.
Trzeba wiedzieć, że Kaju Hałajkiewicz – Kaj współpracował z wydawnictwami i redakcjami czasopism, jako rysownik i ilustrator, niektóre już dziś nie istnieją, a były to m. innymi: „Świerszczyk” i „Płomyk”, dzienniki centralne i regionalne, Wydawnictwa Artystyczno-Graficzne, Krajowa Agencja Wydawnicza, wydawnictwo „Polska” wydawnictwa książkowe — „Wiedza Powszechna”, „Książka i Wiedza”, Wydawnictwo MON, „Nasza Księgarnia”, „PAX”, „Iskry”, „Polskie Nagrania”, CRZZ, Dom Książki, „Czytelnik”. To bardzo bogaty życiorys – to człowiek – twórca obserwator – wzrokowiec, znający życie, to „art -orkiestra”. Niektóre projekty ilustracji książek dla dzieci zostały przekazane przez panią Halinę – żonę artysty, w darze Bibliotece Narodowej w Warszawie.
„Kaju” to zdrobniałość imienia, jak inne imiona osób, które przybyły wprost z Lwowa. Przywędrowały na Zachód wraz z repatriantami i ich słowiańskim zapleczem, to jak: Stachu, Lechu, Tadzio, Jaśko, Juźko, Gienio, czy Tońcio – Tunio… Kaju Hałajkiewicz pochodził z tego gniazda, gdzie kwitła w najlepsze kultura polska, wszedł w te klimaty na nowo z talentem i atencją, nakierowany także na szersze profesje głównie plastyczne, świadczy to o wielkiej ambicji i potrzebie tworzenia niezależnego oraz o poczuciu osobowej wolności wypowiedzi. A na tym opiera się przecież prawdziwa sztuka. Ta twórczość jest właśnie doświadczoną, choć to zapis bardzo sugestywny, ale zapis o człowieku, jego przywarach, graniczący szczerze z humanizmem, choć czasem podszyty nihilizmem, ale to żywa egzystencja… nadana jakby „z cudzej i z własnej winy”.
Kazimierza A. Hałajkiewicza pożegnano po artystycznemu na retrospektywnej wystawie Jego obrazów w czerwcu 1994 roku (dwa miesiące po odejściu) w dziś już nie istniejącej Galerii Studium – M, w dawnej Kawiarni „Telimena” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Wernisaż był bardzo wzruszającym pożegnaniem ze strony przyjaciół i artystów. Przyjaciel Włodzimierz Żukowski poeta, autor tekstów piosenek dla Kabaretu Olgi Lipińskiej, pożegnał artystę napisanym przez siebie wierszem:
„ Na wernisażu Kaja”
Zająłeś swe miejsce u stołu
pod dobrym i znanym adresem,
w tawernie bezskrzydłych aniołów
o twarzach z przemyśleń jak z kresek.
Pochłonął Cię świat innych kształtów,
rozumnych i zwięzłych jak kody
i tarczę znalazłeś od gwałtu
powszechnej, fałszywej urody.
A kiedy zamknąłeś nareszcie
w barw geście i lekkość i ołów
to wtedy Bóg stwierdził, że jesteś
potrzebny w tawernie aniołów.
Zbigniew Ikona – Kresowaty