tego wciąż nie pojmuję ale wiem Panie o tym ŻE
jestem wystawiony proszący cię o trochę stanu błogości
daj wytrzymać temu bezdźwięcznemu dźwiękowi pędzącemu
za żaluzjami jak kilogram rozrzuconych gwoździ i klekotu
pędzącego osobowego lub jak KTO woli towarowego pociągu
co kilka minut pojękuje balkon lany z żelaza wczesny gomółka
weź i oddal mój dom albo to okno conocnego rytuału anarchii
i wysławiania się stojących wciąż hulajgębów głośnych plujów
i taniego bełkotu gnieżdżącego się pod progiem jak nieustający
wiatr Ulico szeroka 25 aż po skwer za rogiem gdzie rzeźnia chrapie
Kidy uciszysz mi świat pytam Panie wiosny okno otwieram krzyż
chociaż jęczy lotnisko pobliskie ptakami czasem zapadają się w
spokoju żelazne ich skrzydła czasem znów kołują nad pobladłym
drzewem północy wyglądam i zbyt dużo tytoniu spala się w słuchu
ucha popielniczki i znów rżą ogry kiepują się kopytem do ranka zaniki
populacji idą spać w hotelach bezdomnych rozrzucając kawałki szkieł
A w dali pojękują kotki i bełciarze torturują ławki na skwerze z As
Wiem na pewno tak chadzają duchy na katharsis zawodzą psimi w
pysk gdy w krzakach parzą się deptacze szczając ze szczęścia (?)
jak nowonarodzone dzieci słońca
jedynie około dwunastej gdy wszystko jest dobrze zmęczone A
moja astma sprawdzona przyjaciółka kładzie się na płucach nago
dając na chwilę spokój JA mogę otworzyć drugie ok(n)o na oścież
bez nabierania oddechu czuję błoto i wieszam spocony ręcznik GDY
tracona niechcący szklanka spada na podłogę siłą ciążenia budząc
tamtych domowników KTÓRZY zaraz krzątają się jak przechodnie
przez mój pokój jakby do budki wchodzą suflerzy nocy
A w łazience w ramie z plastyku krzywa twarz moja na brzytwie
jakby odbita Mandala z PASJI Gibbsona widać żyłę ulicznego drzewa
genealogia świata na karku szyii wznosi się ponad wieszak kaszlem
ku ludziom na drodze kaszel ku kaszlowi wytrzeszcz oko i poczuj
bluesa związki prochy i zapach z kibla radosnego DN(i)A