Rozmowa z redaktorem Miesięcznika „Twórczość”, twórcą STS-u, przyjacielem Konstantego I. Gałczyńskiego oraz tłumaczem slawistą i znawcą literatury rosyjskiej Ziemowitem Fedeckim, który odszedł 10 stycznia w wieku 86 lat w Warszawie
Zbigniew Kresowaty ; Od roku 1950 był pan redaktorem w Miesięczniku „Twórczość”. Natomiast wcześniej, za czasów gomółszczyzny i „zamordyzmu” pracował pan na placówce dyplomatycznej w Moskwie. Jest pan dziś znanym slawistą i tłumaczem literatury rosyjskiej i zarazem jej ambasadorem w Polsce. Dokonał pan bardzo wielu przekładów – można z nich złożyć mała biblioteczkę od: „Słowa o wyprawie Igora” – po cykl piosenek Okudżawy, który był pańskim przyjacielem do końca. Poznał pan także (wykorzystując pobyt w owej placówce w Moskwie) dysydentów i artystów rosyjskich, jak Wołodia Wysocki, czy noblista Pasternak oraz tłumacz i pisarz Kruczonych, którzy także zostali pana przyjaciółmi… W tej naszej rozmowie, która toczy się w przyjaznej atmosferze w pana domu, chciałbym żebyśmy właśnie powrócili do tamtego byłego pańskiego okresu, i tego peerelowskiego, który to czas nie skrzywił pańskiego image, nie dawał się pan władzy komunistycznej „wodzić za nos”, robił pan swoje, choćby w STS-ie, był pan kontrowersyjny i uparty, no i co tu dużo mówić na swój sposób uczciwy wobec różnych działań artystyczno – literackich. Mnie po latach chodzi właśnie najbardziej o STS, czyli Studencki Teatr Satyryków, gdzie był pan głównym współzałożycielem i członkiem Rady Artystycznej oraz autorem tekstów. Choćby po latach wspomnieć taki pastiż „Dziadów” zatytułowany „Przygody Gucia”, inne bardzo ciekawe groteski i piosenki, które miały jakby zabawić się ową władzą, z którą niejednokrotnie mieliście jako Teatr STS kłopoty, bo przecież wiadomo, że zamykali Wam ten Klub i Teatr. Jaka była faktycznie rola STS-u wtedy? – Czytałem, chyba w „Gazecie Wyborczej”, nie tak dawno, że byliście opozycją, i taka była wasza rola, żeby robić to i owo przeciwko władzy a bynajmniej „robić” coś na złość. Skądinąd jest wiadomo, o czym pan też mówił w naszej wcześniejszej rozmowie nie nagrywanej, że po prostu przeceniano tę rolę, że to nie było aż tak stawiane, że były to tylko gesty i takie podroczyny, że iście robiliście po prostu na złość władzy, żeby było na kogo mówić tak czy inaczej, że była to najzwyklejsza zadziorność studentów, jako młodych inteligentnych ludzi… Może scharakteryzuje pan to bliżej i bardziej to wszystko prawdziwie i zasadnie?
Ziemowit Fedecki : Przede wszystkim bardzo nam się nie podobał PRL i to co w nim wyczyniano… Głównie chcieliśmy polepszenia ustroju, polepszenia systemu, który był gówniany. Nosem czuliśmy to co będzie. To był normalny socjalistyczny teatr jak inne!
Na litość Boską! – tylko nie przeceniajmy wartości tego miejsca! – Jak ja tam przyszedłem, wszyscy mówili do siebie „towarzyszu” – ja do nich per „pan”, śmiali się i odpowiadali mi także „pan”, i odnosili się do mnie jakby w pełnym znaczeniu tego słowa –Tak to wówczas czułem. Wołali „Panie Ziemku” i tak zostało aż do końca. Zaznaczam – to był normalny jak na tamte czasy komsomolski teatr, który się skończył, w którym robiliśmy po prostu polski kabaret, z tego starego polskiego kabaretu. Założyli go: Witold Dąbrowski, Jarek Abramow, Andrzej Jarecki i moja skromna osoba. Mówię „komsomolski teatr”, bo było tak czasem, że np. Witold Dąbrowski wychodził w kostiumie Majakowskiego, czasem było to „ni z gruszki ni z pietruszki” – To było często takie nieprofesjonalne działanie, czasem nawet chybione wprost(?) śmieszne w rzeczy samej. I tak jak ja patrzę po latach – dziś, skoro pytasz o fakty, było to robione jakby na pniu. I tak jak pamiętam rosyjski Komsomoł w pierwszych latach był absolutnie bezpieczny, czuwała bezpieka,… tak, że ta ich bitność i waleczność była tak na prawdę gówno warta ( tu pan Ziemek się śmieje). Na przykład Wiktor Woroszylski (młody poeta), który jak wiadomo później napisał hymn pochwalny Stalinowi, wchodził ubrany w jakimś mundurze, który nosił ( wcześniej skądś był przyjechał nagle), właził na scenę i w trakcie występu wypadał mu pistolet z trzaskiem na deski sceny – No! – kto do niego miałby wtedy gdzieś szczekać poza STS-em?! – pytam kto taki? ( tutaj mocno pan Ziemek się znów śmieje). Tak sobie przypominam – ja wtedy jeszcze miałem w pamięci stary polski kabaret – a pochodzę wprost z Wilna. Moi rodzice się nim interesowali, a w domu miałem tam jakieś kontakty ,itp. wspomnienia i rzeczy zapamiętane, a tutaj byłem od członków STS o jakieś siedem lat starszy i dlatego jakby czułem to wszystko z dystansu. Nie wiem, ale wymagałem czegoś więcej, głównie my wszyscy uczyliśmy się właśnie wszystkiego w STS-ie. Ja wtedy miałem już praktykę dyplomatyczną (w Moskwie) za sobą, świeże kontakty pozostały żywe, miałem wizje, a teraz to już nic nie znaczy, taka różnica – odwilże – Wtedy znaczyło to bardzo dużo. Gdy chcieli nas rozwiązać, byliśmy wtedy z sobą już o piątej rano, i dopiero wtedy przekonałem się, że dopiero teraz przyszedł czas, żeby robić przyzwoity kabaret, czy teatr satyryczny. Myślałem o tamtym kabarecie, o tych starych dobrych czasach, i jeszcze więcej wcześniejszych tradycji do tych obecnych realiów wielki sentyment… No i powiem
z dumą, że to udało się nam robić, a zrobiliśmy ponad pięćdziesiąt spektakli – To jest kawał dobrej profesjonalnej roboty!. Rozwalała nas władza sześć razy, i za siódmym razem rozwalili… Przy okazji napisali w swych „Trybunach Ludu”, że ja chciałem obalić system – tak to się wtedy mówiło – co w rzeczywistości mnie nie interesowało, i nie chciałem się do władzy wtrącać, bo była to przecież utopia wtedy, trzeba było tylko umiejętnie grać im na nerwach. Efektem jest „tajna” decyzja do dziś istnieje w archiwach Komitetu Centralnego Partii – dotycząca zamknięcia STS. Nazwali mnie już wtedy „perfidnym ekshumatorem literatury polskiej” i tyle. ( tu znów pan Ziemowit się mocno śmieje)
Z. K. – A jednak coś szczególnego w tym działaniu było, zapalny punkt…że zamknęli z kretesem Klub – Teatr ; że jednak zagrażaliście sobą, jako miejsce gdzie namnażała się przyszła opozycja: młodzi ludzie, młoda inteligencja jako „młody kwiat”, jak się wtedy młodzież nazywało.
Z. F. – Tak! – bardzo nam się nie podobało to, co się robiło tam na górze rządu i z ludźmi,
i w ogóle wobec nas. Swoimi tekstami przecież drażniliśmy „wadzę”, oszukiwaliśmy cenzurę, układaliśmy bezmyślne jakieś bajeczki i tworzyliśmy na bieżąco różne dygresje komiczne
– oczywiście, ale powiadam: tej roli nie należy przeceniać. Powtarzam – to był inny czas!
– Chcieliśmy zmiany a nie przewrotu, zmiany ekipy rządzącej, i systemu Onego rządzenia. Sądziliśmy, że wymaga on gwałtownie wyprania, to było zdaje się, już po upokorzeniu publicznym Stalina, stąd rósł dalej apetyt… Zresztą dzisiaj w odniesieniu do tej sugestii ja bynajmniej nie zmieniłem zdania, dziś też by się przydało, choć jest po tzw. „odwilży”.
– Dzisiaj nawet ten wczesny kapitalizm w formie Balcerowicza też mi się nie podoba.
Z. K. Jak pamiętają do dziś wszyscy – była wtedy jakaś „piękna” uchwała – błąd cenzury?
– uchwała wymierzona w samą cenzurę, bo przeciecz to sama cenzura wypuściła ten Wasz program Jubileuszowy na zewnątrz publicznie. No – i zamknęli Was na sam Jubileusz STS-u. Jak faktycznie wtedy było panie Ziemku?
Z. F. Po tych wielu przedstawieniach. Był to normalny program kabaretowy! – Bez żadnego sądu, bez prawa, bezczelnie zamknęli nasz STS. A mnie znów wyzwali „ to ten perfidny ekshumator pseudoliteratury” – tak właśnie zostało to napisane w raportach… Istnieliśmy już przecież szesnaście lat: od roku 1954 do 1970-go roku. Wystawiliśmy tam dodatkowo około dwadzieścia tzw. „obywatelskich operetek” mojego i Jareckiego współautorstwa. Była to taka walka „ o olej do głowy” i „oświaty kaganiec”. Nie było w tym ani jadu, ni demonstracyjnego sarkazmu.
Z. K. Panie Ziemku, może przejdźmy na odmianę (zagadnień STS-u) do pańskich tłumaczeń na język polski z literatury rosyjskiej? – Otóż wpierw byli to; Zabłocki, Olejnikow, dopiero później jakieś rzeczy Pasternaka, którego pan już znał i widywał się z nim będąc na placówce dyplomatycznej już dużo wcześniej. Wspomnijmy może o tym.
Z. F. – Istotnie najwcześniej przetłumaczyłem Zabłockiego, później oczywiście innych.
A najpierwsze co robiłem, to taka zakazana książka Kapijewa pt. „Notatnik frontowy”.
Jest to o tym: jak dziennikarz radziecki, Dagestańczyk z „tamtej” strony, który robił notatki na froncie, był korespondentem do gazet – i posyłał takie stereotypowe rzeczy do gazet, ale gdy zobaczył jak wojna zżerała wszystkie wartościowe rzeczy, zaczął naprawdę opisywać rzeczywistość, itd. O samym Pasternaku powiem trochę później i jakby w innym aspekcie. Przetłumaczyłem wtedy Babla, a był wtedy już on rozstrzelany, no i jeszcze nie był zrehabilitowany – a chodziło o jego sztukę… Wydrukowaliśmy go w „Twórczości” za zgodą Iwaszkiewicza. Jak widzisz, drukowaliśmy tak kontrowersyjne rzeczy już wtedy, nawet i te polskie. Staliśmy się wtedy niezależni od wpływów ZLP. Jak tylko przyszedł Jarosław na naczelnego do „Twórczości” pierwszą jego rzeczą było doprowadzić do tego, i poczytywał to sobie za zaszczyt, żeby nie uzależniać się od Związku Literatów Polskich i nie tylko, ale i od ówczesnej władzy Komitetu Centralnego. Była nie raz z tego powodu, ( już przed przyjściem Iwaszkiewicza) taka „dzika” draka: wyrzucili nas z pracy po pierwszym numerze, ale później właśnie, kiedy przyszedł Iwaszkiewicz, łagodził to wszystko i miał dalej moc sprawczą, czyli chody u Sokorskiego – po prostu wybraniał nas. No! – a my dalej robiliśmy swoje! ( tu znów pan Ziemek śmieje się) zresztą zajrzyj sobie właśnie do tych numerów z tamtego czasu „Twórczości” – A jest tam : Cwietajewa, i inni tłumaczeni na polski z tamtej opozycji Kraju Rad z tamtego czasu.
Z. K. – ( Teraz pan Ziemowit pokazuje jakąś nie dużą książkę – Widzę tu piękną okazałą dedykację, okazuje się, że od samego Pasternaka na pierwszej stronie „Doktorze Żywego”)
– No właśnie, panie Ziemku, widzę – a czekałem, nadszedł czas na Pasternaka! – interesuje nas pański osobisty stosunek i kontakt z Noblistą. Wiem, że był pan jego bardzo bliskim przyjacielem. Znakiem tego jest to podziękowanie na jego książce noblowskiej znanej Nagrody Literackiej – dedykacja za tę przyjaźń? – co charakteryzowała się, jak wiem, pomocą i zaufaniem oraz bliskimi kontaktami osobistymi. Odwiedzał pan Go często?
Z. F. Zanim powiem o szczegółach dopowiem coś jeszcze. Otóż Pasternak nie przyjął stanowiska Kierownika Wydziału Kultury w rządzie stalinowskim. Jak mi mówił, miał nawet telefon od samego Stalina. A kiedy odmówił obawiał się wielu rzeczy, zdawał sobie dobrze sprawę co za tym telefonem stoi. W efekcie został jakby skazany na „głodową śmierć”, nie otrzymywał żadnych pieniędzy od swego państwa. Żył z przekładów Szekspira, którego wystawiano też w ZSRR, a później zabroniono wystawiać. Oczywiście poznałem Go będąc na tej placówce dyplomatycznej Moskwie, jak już wcześniej wspominałem. Odwiedzałem Go często, ponieważ znam dobrze rosyjski język, nie było kłopotów w porozumiewaniu się.
On żył tam jak u nas Słonimski, Tuwim, i inni „biedni” twórcy – Ja natomiast widziałem to
i przynosiłem mu w owym czasie dużą część swej pensji dyplomatycznej, zapewniając, że to za przekłady, które niby robiłem w Polsce, w co On początkowo wierzył, ale później skapował się, gdyż był zbyt inteligentny. Ja chcąc mu pomóc – kłamałem po prostu, że to honoraria ( tu uśmiecha się szczerze). Był to rok 1946. Przypomnijmy sobie; zamordowano Michoelsa, tudzież pani Mołotow idzie do ciurmy, inne takie ciekawe rzeczy w Kraju Rad,
a było mi to wiadome szybko – po prostu orientowali nas dyplomatów szybko. Później na nim jakoś odkręcili tę niełaskę, i kiedy poszedłem do niego któregoś dnia – rzekł do mnie: „Dorogi mój Ziemowit! – uże honorarija nie nada – niepotrzebne…” – Wziął właśnie wtedy tę książkę, którą widzisz, i tak mi napisał tę dedykację – znasz rosyjski? – brzmi to tak jak widzisz ( pan Ziemowit bierze i czyta tłumacząc tę dedykację, napisaną po rosyjsku pochyłym pismem – dedykacja jest dość długa) : „Dorogomu, czyli Drogiemu mojemu Ziemowitowi Fedeckiemu za wszelką przyjaźń i na pamiątkę wszechczasów, gdy był on dla mnie dobrym przyjacielem i dla mej całej rodziny” – Przecież my sobie nie zdajemy sprawy – tam był głód bardzo ogromny! – A On miał kupę rodziny na swej głowie: żonę, syna z żoną i syna żony z pierwszego małżeństwa. Żona jego pierwszy raz wyszła za mąż za mocno zasłużonego pana Wojhauza, zresztą kuzyna Jarosława Iwaszkiewicza, z funkcją nauczyciela, czyli za „tego” znanego Światosława Richtera i założyciela Konkursu Chopinowskiego – No! – i oni też bardzo się także przyjaźnili z Pasternakiem. Natomiast ten kuzyn ożenił się z księżniczką Czarnogórską, która się nazywała Milisa, ( tu mocno znów się pan Ziemek śmieje) – i jak siadywaliśmy razem do stołu, to zwracaliśmy się do niej „Milicja” – było wtedy dużo śmiechu. Takie to były rzeczy.
Z. K. Panie Ziemowicie, skoro już jesteśmy przy pana rosyjskich kontaktach, oczywiście! będzie to duży skok – a chcę zapytać o Okudżawę. Wiem, że też w bardzo ciekawy sposób doszło do poznania pana się z nim, był nawet poszukiwany przez pana i odnaleziony…
A mieszkał gdzieś pod lotniskiem, w jakichś slumsach, na Szeremietiewie? – czy tak?
– kiedyś mówił pan o tym, i jak pojechaliście tam z kimś razem – On stanął z gitarą na jakimś taborecie i zaśpiewał dla Was. Zafascynowało to pana, że w takim miejscu żyje taki bard i ciekawy człowiek! – Później panu ssie zwierzył, że grożono mu nawet. Tak?
Z. F. – Bułat Okudzawa był nieznany – i ja mu za jakiś czas wydałem jego książkę, którą tłumaczyłem na polski. Nawiasem mówiąc trzydzieści lat przed wydaniem moskiewskim. Był to tytuł „Jeszcze pożyjesz” – A to była nielegalna książka, po prostu wtedy tam zakazana. Przeszło to jakoś u nas w „Twórczości” i to dzięki Iwaszkiewiczowi, ale donosów była cała fura! – Bułat wyrzeźbił mi wtedy fajny piękny krucyfiks z podziękowaniem i z dedykacją, wisiał nawet w redakcji. A teraz ja czytam pismo „Nowa Polska”, czyli Nowaja Polsza” i tam jakaś pani robi wywiad z nim, gdzie wiele miejsca jest wykropkowane. Z Okudzawą zżyliśmy się i szybko przeszliśmy na „TY” – byliśmy później w niesłychanej komitywie. Bywał u mnie tutaj w warszawie w domu, gdzie siedzisz, po tym wydaniu z moim tłumaczeniem. Ja mu załatwiałem to wydanie pt. ”Jeszcze pożyjesz” w Niemczech – efekt taki że ono poszło na Zachód i już trudno było Bułata prześladować gdy miał już takie wydanie w Niemczech, później w Szwecji i dalej. W Niemczech tłumaczył Go Zimerrer, już nieżyjący korespondent „Die Welt” rezydujący w Warszawie, któremu także przy tym wydaniu pomagałem. Miał ten korespondent wspaniałą kolekcję polskiej sztuki ludowej, dowiedziałem się, nawiasem mówiąc, że po jego śmierci rozdrapali to wszystko różni przyjaciele. Ale wracając do momentu samego poznania Okudżawy, skoro już któryś raz pytasz – doniesiono mi wówczas gdy byłem na placówce dyplomatycznej, że jest tu taki poeta bard: skromny bardzo, na którego zwracają już tutaj uwagę. Ale gdy pojechaliśmy tam, zresztą potajemnie, nie mogliśmy go znaleźć. Kiedy zapytaliśmy kogokolwiek okazało się, że nikt o nim tam nie wiedział, domyśliłem się, że pewnie bali się powiedzieć gdzie mieszka, skoro pyta „ktoś”
z czarnej Wołgi i Go szuka – a może chcą Go aresztować? ( tutaj znów szczerze śmieje się pan Ziemek) – Dopiero zapytaliśmy chłopca bawiącego się na ulicy i on wskazał jego lokum. Weszliśmy tam, a to taka nora! – zupełnie pozbawiona mediów, było tam na prawdę bardzo ubogo, wręcz spartańsko, urządzone to było w zupełnym ubóstwie! – Przedstawiliśmy się, że my z Polski, i właśnie usłyszeliśmy tu w Moskwie o nim, no i to i owo… Właśnie tak zaczęła się nasza znajomość. Później po czasie dostałem jego pierwsze teksty, i tak zaczęło się z jego twórczością u nas w Polsce, jak się okazało – z dużym powodzeniem dla Niego. No i potwierdzam – wtedy rzeczywiście wszedł na stołek i zaśpiewał – to nie jest wcale bujda!
– Od razu wiedziałem wszystko, i co trzeba z Jego romantycznym talentem dalej robić…
Z. K. – Wiadomo jest, że do romantyków zaliczano Pasternaka, Cwietajewą, Achmatową…to co się różniło od literatury już uznanej, natomiast w statucie „pozjazdowym” Związku Literatów tam wprowadzono taki zapis przez inicjatorów Bucharina i Gorkiego o tzw. dopuszczalnym nurcie romantyzmu w literaturze rosyjskiej. Było to takie przejście do wszelkich eksperymentów formalnych. Potem po wojnie to zmieniło się, a potem zaczął się
w Polsce w latach sześćdziesiątych „zamordyzm” – Pan zna bardzo dobrze poezję rosyjską tzw. toniczną, o czym nie każdy wie, że taka istniała wówczas. Może zechce pan kilka, że tak powiem, edukacyjnych wskazówek zaprezentować? – Korzystał z takiej tonacji, jak wiadomo, Konstanty Ildefons Gałczyński, gdy tylko ją u pana odkrył, wtedy gdyście razem mieszkali w leśniczówce Pranie na Mazurach. Gałczyński jak wiadomo wtedy został odsunięty od Związku Literatów Polskich, ale usilnie pracował i robił swoje dalej… Wiem też, że pisał pan osobny artykuł o tym i owym dotyczącym tonacji w poezji w piśmie „Twórczość” – Czy tak?
Z. F. Tak! – istotnie – razem z Konstantym mieszkaliśmy wówczas w Praniu, wszedł do mego pokoju przez ścianę, gdyż coś potrzebował, drzwi nie były nigdy zamknięte – takie najzwyklejsze sąsiedztwo! – Oddałem mu wtedy swój drugi pokój ze względu na jego zonę panią Natalię, no i było to rzeczywiście po tym, gdy Go puścili w niełaskę po zjeździe ZLP
w 1951 roku – On i pani Natalia zamieszkali wtedy zaraz w Praniu. Ale, ale – żeby nie zapomnieć o tej poezji tonicznej, o co zapytałeś, powiem w największym skrócie tak: – Rosja ma poezję ludową toniczną – natomiast do poezji nazwijmy ją literackiej zapożyczyła obcą sylabotonikę, która nie pasuje wręcz do rosyjskiego modelu wiersza, a potem jeszcze niemiecką sylabotonikę też zapożyczyła – natomiast ludowa poezja jest toniczna zawsze, i na pewno! – Tak pisałem owszem! – o tym w „Twórczości”: A mianowicie dalej – Rosyjska poezja jest głównie taktometryczna, a główną jednostką jej miary jest czas. To tak jak
w operze, że wszystko się zgadza w czasie, a nie sylabowo. Wszystko się w operze zgadza
– i można dyrygować: raz, dwa, trzy, cztery, i tylko w jednym takcie zaśpiewać tak na
cztery ćwiartki, a w drugim osiem ósemek np. czy też połówkę i dwie ćwiartki… To tak jak pisał Wołodia Wysocki, czy nawet Majakowski. Natomiast konstruktywiści brali ów schemat metryczny pieśni ludowej i na tym pisali swoje poematy. Jest to bardzo dobre w czytaniu,
gdyż wypływa bezpośrednio z języka. Ja w Praniu robiłem i praktykowałem oraz tam jednocześnie zapisywałem metrycznie to wszystko, i żeby się nie pomylić w tych zapisach,
to sobie nuciłem to na głos, i wtedy raptem Konstanty usłyszał to, i wpadł do pokoju , otwartego na oścież, zapytując: „Słuchaj, czy ty możesz mi to dać?”- a ja mówię po chwili zaskoczony: „na litość boską – bierz co tylko chcesz! „ – A on na to: „Ziemek ty nawet nie masz pojęcia jak to mi się niedługo przyda!” – Dlatego w „Niobe” jest umieszczona pieśń burłaków rosyjskich, właśnie przepisana z mojego owego schematu, co umieściłem też
w swej pracy magisterskiej, a brzmi to mniej – więcej tak:
…Co za nooooc
Droga bieelliii sięęę,
itd…
– To bardzo ciekawe – nie sądzisz? – Gałczyński nie był z kamienia i bardzo dobrze to czuł. A co się dalej tyczy Jego osoby: krąży plotka – domniemanie(?), czy nawet legenda, że Gałczyński pił wódkę. Powiem tak – mnie to nie interesowało wcale: kiedy i jak pił i z kim to robił i nawet kiedy. Jedno jest pewne, że gdy tworzył – i pracował twórczo – nic na pewno nie pił, bo byłem i widziałem. I nic nie powstało i nie wyszło spod Jego reki pod wpływem alkoholu. On pod żadnym względem nie był alkoholikiem i to muszę tutaj obalić jasno!. Raczej był to tzw. diksoman czy fiksoman – jak każdy z nas, jedynie w wolnym czasie kontemplacji i odreagowania próbował. Ja go raz czy nawet dwa widziałem w takim stanie,
a przecież często się spotykaliśmy przez tych kilka lat… Ani pół wersa nie napisał po wódce! – Miał jedynie przerwy w pisaniu, przeżywał to oddalenie z warszawy i usunięcie Go ze Związku, poza tym miał też, jak wiemy, słabe serce. Ale jak już tworzył – to cały sobą
– i nie można było mu wtedy przeszkadzać… Tworzył taką metodą Balzaka. Pani Natalia zaparzała mu z rana mocna kawę, czy herbatę na cały dzień, a On tyrał jak katorżnik!
– Zresztą ( tu pan Ziemek śmieje się w głos) ten domek w Praniu był oddalony o czternaście kilometrów od sklepu spożywczego. Ja na wódkę z nim nie poszedłbym, nawet ze względu na panią Natalię! – raz Go widziałem, siedział pod Praniem z Kulisiewiczem malarzem i głośno „gadali – rozprawiali” – Śpiewali wtedy bardzo ładną piosenkę o Sowizdrzale ( tu pan Ziemek gromko się śmieje). Śpiewał razem profesorem Kulisiewiczem, a ja nauczyłem się szybko od Nich. Brzmiało to wtedy mniej więcej tak:
Tańcował , wywijał Sowizdrzał przy drodze
Miał trzewiczki z koziej piczki
Kurwa jego mać – hej! na nodze!…
– I zaraz śmiech. Ale sparafrazuję to tak. Na pewno wtedy w owym czasie było tak, że wszyscy pili, cała kawiarniana warszawka”: poeci w miejscach tzw. „twórczo – zbornych”
Na Nowym Świecie, no i dla samego animuszu! – bywałem, chadzałem , widziałem… Tuwim pił, i najczęściej Go widywałem „pod gazem”. Może i Pasternak czasem pił, czasem ze mną
( śmieje się) – Cała Rosja piła, i to nie mało. Pasternak także nic nie napisał po bimbrze. Dobrze wiem! – czasem u Niego nocowałem – wstawał wcześnie rano, robił gimnastykę do pasa rozebrany, szedł do ogrodu, brał zimny prysznic. Czasem szedł na spacer z pasami, wracał i wchodził do pracowni, i sześć godzin ciężko tyrał na swój chleb i dla rodziny.
A propos! – przetłumaczył był Leśmiana na rosyjski, i kapnął się, że fatalnie to zrobił,
pytał się mnie jak to wygląda… Kręciłem nosem.
Z. K. Panie Ziemowicie, może wspomni Pan innych, których pan znał tam w Rosji ze świata wielkiej literatury?- Chcę też zapytywać jakby z innej strony, o warszawskie wydanie pisma w języku rosyjskim „Nowaja Polsza” Pomianowskiego i z błogosławieństwem Giedroyca, może nawet bardziej nas zainteresować tutaj sam bliski kontakt z panem Jerzym Gedroycem. Kiedy zaczęły się te pana kontakty? – Może z racji jego odejścia pan coś przywoła ciekawego z swej pamięci – wiemy wszyscy co znaczył dla nas. Przyjaźniliście się latami, dzwonił do pana tutaj do domu, przysłał kilka fotografii z dedykacją, które mam tu w ręce – No! – I był Pan na Jego pogrzebie z Miłoszem w Meząlafitte. A wcześniej w Paryżu bywał pan Jego gościem, i to całkiem prywatnie.
Z. F. Giedroyca znam od 1958 roku. Jak wyszedłem wtedy ze szpitala w Paryżu to nastała taka okazja, żeby złożyć wizytę panu Jerzemu. Chciałem poznać też pana Czapskiego i tych innych jak Jeleński – i poznałem ich wtedy. Przyjęli mnie bardzo dobrze, nikt mnie do niczego nie namawiał, bo wiem i czuję że chcesz o to zapytać, bo oni wstecz Miłosza namawiali i został! … Ja spędziłem tam dwa przemiłe dni, później pojechałem do Rzymu odwiedzić matkę Kota Jeleńskiego. Jeździłem wtedy dużo po Europie. A później stało się – byłem, owszem na pogrzebie Gedroyca, był Miłosz i inni, nawet się z nim przywitałem i zamieniłem kilka zwykłych słów…
Z. K. Panie Ziemku, czy to prawda, że w roku 1946 , będąc już, zdaje mi się na placówce dyplomatycznej, odbył pan nielegalną wyprawę do Czeczeni. Podróżował pan także gdzieindziej, jako niezależny turysta, łamał pan zakazy, jak wtedy na tę podróż do Paryża. Pojechał więc Pan jako jedyny wówczas Polak. Zdaje się, że interesowało pana zawsze zagadnienie, jak działa wówczas system totalitarny? – poszukiwał pan? – jak wtedy to w ogóle wyglądało?
Z. F. Chciałem iście zobaczyć jak wyglądała wówczas wysiedlona przez Stalina daleka republika. Dotarłem tam, ale do samego Groznego nie dotarłem, bo by mnie zwinęli, ale zwiedzałem kilkanaście wysiedlonych wiosek i miast – było wtedy tam zupełnie pusto!
– Ale to jakby osobny rozdział do innej rozmowy, podejrzewam, że obecnie nie mamy na to czasu dla tego spotkania.
Z. K. Ja osobiście w roku 1991 czytałem taką „rozmowę” przeprowadzoną z panem dla „Trybuny” – Powiedział pan wtedy dokładnie tak : „nadchodzą czasy kołtunowładztwa…”
i w dalszej części potwierdził pan, że: „zainteresowanie kulturą polską na świecie, nawet wobec tych ruchów wolnościowych, maleje”, a jednocześnie dodał pan, że : „ zainteresowanie kulturą rosyjską bardzo ogromnieje” – na czym dokładnie ten fenomen w/g pana polega?
Z. F. W literaturze na tym to polega, że pewne struktury w całej kulturze także pozostawiają takie jakby „trwałe echa”. Poza tym oni już wydali szereg pisarzy, zwłaszcza romantycznych, którzy byli jakby niezależni, nie wiedząc o tym, którzy na pewno mogą zainteresować innych
sensownie, i coś nowego oznajmić… A w Polsce jest taka jakaś posucha – taka, że my po prostu dawno już takiej uniwersalnej literatury nie mieliśmy. Tu u nas teraz wszystko co amerykańskie bierze górę. Weźmy teraz taki fakt, że jak ja dostaję do redakcji cokolwiek: wiersze, itp. rzeczy, to na prawdę zgroza bierze – i powiem ci żal dupę ściska! ( znów śmieje się) – Kiedyś pęczniało mi na biurku, a ja nie zawsze miałem miejsce to wszystko pomieścić. I można było wybierać bardzo dużo z tych ciekawych rzeczy. Ale wracając do literatury rosyjskiej, czyli do mej dalszej specjalności – emigracja rosyjska nie dała nic i zupełnie nic, ani jednej ciekawej książki dla Zachodu. Po prostu nie jest reprezentatywna! – Rosyjska literatura, z jej tradycjami, w oderwaniu od swego kraju nie istnieje – naprawdę! Tam oni
za granicą nic sensownego nie napisali. Ktoś się lepiej lub gorzej urządził materialnie, ktoś popijał wódeczkę… takie jakieś reporterskie zdawkowe rzeczy w opisach się pojawiały…
A w Moskwie, jeżeli weźmiesz pisarz Piecucha i poczytasz jego wspaniałe dzieło, którego nikt w Polsce nie chce wydać: „nowa moskiewska filozofia’ – to okazuje się, że jest to wprost znakomite. Ja mam dobre rozeznanie – wciąż szukam i wiem dobrze!. Jest to takie autokratyczne i niebywałe, a nawet wesołe z tą świeżą zawsze autoironią. Weźmy taka „Zbrodnia i Kara” umieszczona w radzieckim kołchozie mieszkaniowym, gdzie rzeczywiście zabijają staruszkę, tylko zupełnie inaczej… No, a „kołtuno – władztwo”, które przytoczyłeś zaczepnie – to pewnie ty tego nie widzisz, a mnie zwracają wciąż uwagę na to – co ty tam w takiej szmacie drukujesz! – A ja mówię: piszę tam gdzie mam ochotę, i ważne że mam coś do powiedzenia! – Te ciągłe jątrzenia, zarzuty, animozje pokomunistyczne bez miary, i bez sensu… to jest częścią kołtuństwa, i jakiejś pychy, w efekcie partykularnej głupoty
i cynicznego snobizmu. Ale dodam też, że wiele tych niedomówień i animozji, czasem jest sterowanych umyślnie, tworzy to zasklepianie się w samej rzeczy w sobie – To w samej rzeczy nic otwartego! – Na przykład: „Trybuna”, którą za to opieprzyłem niesamowicie
i wyzwałem od „chamów” opublikowała recenzję na rocznicę STS-u właśnie tego ostatecznie „rozwalonego”, powiadam „rozwalonego” teatru – Ta sama „Trybuna” nazwała tamten „socjalistyczny teatr” : „Płatnymi błaznami reżimu”. Dowcip polega na tym zasadniczo,
że przez szesnaście lat pracowaliśmy niezależnie i bezpłatnie, borykając się ze stalinowcami
i zapieczałą cenzurą – Tego nie wie nikt jak to było. Zamykali nas, przesłuchiwali, straszyli,
i ani grosza nikt z nas nigdy nie wziął, chyba tylko donosiciele, których nigdy wokół nie brakowało w tamtych podłych czasach…
Z. F. Panie Ziemku, jeszcze niech pan wspomni swoją przyjaźń z Włodzimierzem Wysockim, chociaż to zupełnie całkiem inna sprawa. Ale wiadomo jest, że bardzo interesował się Polską i bardzo chciał tutaj bywać…
Z. K. Wysocki przez Polskę umarł! – Polska była dla niego taką wyrocznią, że mu szalenie zależało na wszystkim, na naszej opinii, itp. rzeczach uznania tej osobowości, bo wiedział,
że tutaj u nas się młodzież Nim interesuje, mocno zależało mu na Hamlecie – to był, jak dobrze wiemy, aktor z kwi i kości. Chciał właśnie Hamleta tutaj w Polsce zagrać, widziałem ślicznie go zagrał tam w Moskwie, bo zagrał go jak więźnia Gułagu. Nawet takim żargonem błotnym to przemawiało… Natomiast tam w Moskwie szybko cenzura zdjęła ze sceny wpierw dekorację, która właśnie nawiązywała do tego, a później jego jako Hamleta. Ale chociaż mu zabraniali tego publicznie tam – to grał…wracał, i po czasie wegetacji tam wykitował… Pamiętam kiedy byłem u Hofmana „Na Tagance” wtedy w Rosji, a Wołodia
był już w tym zagrożonym stanie, przyszedł do nas, i nawet krępowaliśmy się Go prosić,
żeby coś zaśpiewał, czy chociaż zanucił – Wyglądał już taki bardzo przygnębiony – taki chudzinka, stał jakby już na progu cmentarnym – po prostu człowiek nie do poznania, jak Go
widywałem wcześniej był zupełnie inny. Wcześniej przecież spotykałem się z Nim w Moskwie nie tylko „Na Tagance”, gdyż wszystko nim tam uzgadniałem w tłumaczeniach,
głównie to co w Polsce jego miało być śpiewane przez polskich aktorów. A Jego nie chcieli wypuścić ani na krok. Czasem myślałem, że puszczą. Był zawsze dociekliwy, pytał jak się co do czego ma, ale wiele rzeczy twórczych jego nie można było zrobić w Polsce, bo także zabraniali. Wysocki pisał cudownym językiem. Nie wiem kiedy zdążył się tego nauczyć…Nie wiem doprawdy, kiedy zdążył się nauczyć cudownej ruszczyzny ? – przecież on pisał o kurwach, Bóg jedyny wie o kim i o czym, ale nie znajdziesz tam cienia
nieprzyzwoitego słowa, w formie przekleństwa. Tak prawdę mówiąc jemu to pozerstwo
i wydziwianie nie było potrzebne, nie z przyzwoitości – ale po prostu niepotrzebne i już!
– Tłumaczyłem Go i po prostu uzgadniałem merytorycznie wszelkie pojęcia i zwroty…
Był taki jakby nasz Grochowiak – i dziw czasem brał, kiedy zdążył sobie przyswoić pewne literackie rzeczy – Nie wiem jak? – skoro wszyscy widzieli, że popijał… czasem i ze mną!
( tu mocno śmieje się pan Ziemek) z siebie samego.
Z. K. Panie Ziemku! – wróćmy jeszcze na chwilę do „Twórczości” – Mnie chodzi o to właściwie kim właściwie był Jarosław Iwaszkiewicz, choć wspominał pan, że dążył do wszelkiej niezależności, i pierwsze co zrobił jak nastał jako naczelny w „Twórczości” to uniezależnił się od Związku Literatów Polskich. Co jeszcze ciekawego o Nim może pan sobie przypomnieć?
Z. F. Tak – to prawda! – kazał wywiesić taki plakat w redakcji : „Zgodność poglądów u nas nie obowiązuje” – I to nie tylko wisiało, ale obowiązywało – po prostu! – A tak w ogóle to był świetny redaktor, jak na tamte perfidne czasy. Ja jako młody wtedy smarkacz, teraz już pięćdziesiąt lat siedzę tutaj w „Twórczości”, a przecież Jego już dawno nie ma, a mogę powiedzieć, że wiele mnie nauczył, bardzo wiele. Powiem nawet tak, jak mi się nie podobał Jego osobisty wiersz nawet, a byłem odpowiedzialny za poezję, to ja mogłem ten wiersz zdjąć – tak! – I nie śmiej się tutaj! – Tak było kiedyś naprawdę, bo napisał kiedyś wiersz pt. „Do córek Gagarina” i pyta – dlaczego tego nie chcesz Ziemek? – A ja mówię: wolałbym, żebyś napisał jak „pijany kierowca przejechał w Pcimiu Dolnym panią Kowalską” – „A co to są większe cierpienia?” – wydukał. No tak to był super facet i kolega. Ja jeden tylko wiem ile się „nalatał” po Komitetach PZPR – owskich i Wydziałach Kultury oraz po prezesach Sokorskich w sprawach ludzi, w sprawach redakcji w toku łagodzenia spraw cenzury… Było tego wiele i multum. Były to nawet paszporty, Stypendia i pieniądze na socjal, i inne pochodne sprawy. Niektórzy, o których upominał się często, opluwali Go – bo nie wiedzieli na czym to stoi. Nigdy nie dał się ponieść, był łagodny i mądry… Był zrównoważony i zdystansowany… i znający się na tzw. rzeczy ludzkiej. No i co ważne! – wreszcie pozwalał na druk młodych poetów „odkrywanych” przeze mnie, i druk wierszy tzw. „straceńców”…
Z. K. No właśnie niech pan wspomni powie o odkryciu Edwarda Stachury i tych innych, których on Sted czasem polecał. Drukował pan też Wojaczka, innych. Nie wyklinał pan ich ale rozumiał – to wszyscy wiedzą. Jak to było na prawdę?
Z. F. Stachura sam się odkrył! – Przyszedł kiedyś do mnie do „Twórczości”, jak czasem robili to inni młodzi. Ale ja natomiast, kiedyś powiedziałem i podtrzymuję do dziś, powiedziałem, że „giełda literacka” dla mnie nie istnieje, czy ktoś jest chwalony w innych pismach, czy też nie jest – nie ma to u mnie znaczenia! – Na ogół jakoś nie przegapiłem nikogo. Bo i Korhauser drukował u mnie i Zagajewski młody wtedy poeta, później poszli
ci młodzi gdzieindziej, ale to ich sprawa i ich poszukiwania. Ja starałem się być sprawiedliwy i rozpatrywałem na zasadzie tego – co, i o czym oni wówczas pisali… Natomiast z największą przyjemnością odrzucałem grafomańskie wiersze pani Niny Aandrycz, czego wtedy można było się bać przecież – czekałem co będzie się działo, czy Cyrankiewicz nie wpadnie w szał… Ale powracając do Stachury – Przyszedł wtedy taki jakiś zdesperowany, kłapał podeszwą buta, i rzucił mi wiersze na biurko, czekając na to, że powiem mu tak jak innym, że to są wiersze do dupy! – No i ja biorę te teksty mówiąc – niech pan chwilkę tutaj poczeka – i choć nigdy nie czytałem przy tych przychodzących poetach ich wierszy – tutaj jednak zrobiłem wyjątek, spoglądając machinalnie w te teksty. Widziałem, że był on w takim stanie wielkiej potrzeby druku, i czytam ten jego śliczny pierwszy wiersz:
Byłabyś gdyby tak było
ale ty jesteś z emalii
i z sadzą w oku…
– Jest to świetny piękny metafizyczny wiersz, bardzo zmysłowy i erotyczny! – No i ja pytam: dawno pan pisze? Nie! – mówi, ale niech pan powie mi – czy był już drukowany? – „nie! Odpowiada – Nikt mi nie drukował”. Zadzwoniłem do Polskiego Radia do działu literackiego z poezją do mego znajomego i mówię, że mam tu bardzo ciekawego gościa – poetę, czy nie mają jakiegoś luzu, żeby go przyjąć i puścić. Mówi „dobrze pan trafił, i że właśnie coś się stało z tekstami osoby która miała przyjść – niech pan go zaraz tutaj daje – mam też wolnego Łomnickiego, czekam” – A więc Stachura zaraz poszedł tam do Radia. I dygresja: jak przyszedł do mnie wtedy był przecież przekonany, że powiem żeby sobie poszedł w diabły
– a jak widzisz dostał bardzo wiele : bo – cykl wierszy w „Twórczości”, po dwóch dniach miał recenzję w „Sztandarze Młodych” – a po kilku dniach te teksty, które zaniósł do Radia poszły na antenie, które – co ważne! – czytał sam Łomnicki znany wtedy aktor. A ponieważ był głodny, i nie miał co jeść, wziąłem go któregoś dnia na Mazury, wynająłem mu pokój
i dawałem dużo żarcia, żeby tylko spokojnie pisał… Później pierwszą Nagrodę Literacką dostał Stachura na Konkursie w Olsztynie za opowiadania pt. „Jak mi było na Mazurach”, gdzie wszystko wspaniale opisał. ( tu znów pan Ziemek śmieje się) – Czasem uczyłem go humoru, ale on nie mógł – albo nie chciał go zrozumieć. My w STS-ie mieliśmy konkursy
i guizy na najinteligentniejszego Polaka, i takie mieliśmy zadanka publicznie, na scenie, do odgadnięcia na zadane tego typu pytanka: „jaka jest różnica pomiędzy hipopotamem?”
– prawidłowa odpowiedź brzmiała, że lubi pływać ( tu mocno się znów pan Ziemek śmieje).
I kiedyśmy kiedyś razem ze Stachurą wracali z mazur ja zadałem mu to głupie pytanie
– a on dalej milczał. A kiedy wyjawiłem odpowiedź, wybuchnął potwornym śmiechem, nie mogąc się bardzo długo powstrzymać. Polubiłem go i przyjaźniliśmy się bardzo mocno, do tego stopnia, że drukowałem też jego kolegów jakich mi polecał. Bywaliśmy prywatnie u Jarosława Iwaszkiewicza, który kiedyś przebrał się dla nas nawet w górniczy mundur ( znów smiech) śpiewaliśmy i tryskaliśmy niebywałym humorem, czasem milczeliśmy…
Z. K. Bardzo serdecznie dziękuję za to spotkanie, i te niebywałe opowieści wprost
ze źródła…
– spotkał się (w roku 2000) oraz pytania „z wiedzą” zadawał Zbigniew Kresowaty