– w piątą rocznicę ataku na Word Trade Center
kiedy wyły przed atakiem wczesne wrześniowe psy
przez czworobok i sześcian metrów parę
w las KTÓRY zakrywa śmieci i uszy igielne
z pytania w pytanie tak uchodził bezkres
natura tu broni A – wchłania drzewiej I
siekierka tańczy w ręce jak delirka na pniu
Dziś znów kły białe podchodziły pod okno
i bardzo nisko nad małą polaną latały
czarne sztylety jaskółek
Z chrapliwego radyjka snu
słucham Von Karajana piękne jest to
Verbum jak po wybuchu na dźwiękach
rży pogodzone w okolicy tylko nie wiem
dlaczego w jakim celu za lasem wciąż
wyją psy skoro baranek pogodzony
z pożar(ci)em – Jest 11.oo pora
jakiś nagły drżący głos : ŻE
spłonęła Europa już pali się
Trade – Nawet do puszczy
puszcza się nagła wiadomość
A cóż jeszcze mogę ja drwal ?!
skoro tyle poleciało z pnia słoi
właśnie spełniały się w trzasku
wyrocznie jak na Siekierezadzie
zapiski drwala Steda? KTÓRY
pociągał wersety piłą z Peresadą
przypalona butelka tuż przy ognisku
jeszcze te odgłosy dobiegają sosen
i spada jedna za drugą jak igła
aż pod dysk księżyca – ja NIE
lubię takiego art-protisu
w którym utknęło jeszcze
niewypowiedziane słowo
zamieszkało jak czasownik – – –
Rankiem pójdę pod ołtarz – stoi TAM
pod słońcem ten sam na łożysku drogi
OVO VADIS drzwi ze znakiem ryby
a mroki pól dymią z sykiem żmij
to pora kolorowych miseczek i
będzie jeszcze dalej nadciągać