O RADOŚCI I RYTMIE, MOJE ŻYCIE MALINOWE

Rozmowa z wybitnym twórcą kompozytorem muzyki polskiej, wykładowcą kompozycji oraz profesorem Henrykiem Mikołajem Góreckim

Zbigniew Kresowaty: Z wielkim szacunkiem przystępuję do rozmowy z Panem, ponieważ jako wybitny kompozytor zgodził się Pan pomówić o swoich kompozycjach jak również przytoczyć niektóre ważne aspekty i kwestie ze swojego bardzo ciekawego życia i odnieść się w treści do własnej egzystencji twórczej… Jest Pan dziś bardzo cenionym twórcą kompozytorem z ogromnym dorobkiem na skalę światową – do dziś powstało z goła ponad 70 utworów skomponowanych w różnych okolicznościach, czasem tworzonych w innych rozmaitych warunkach kompozycyjnych, utworów które weszły już do historii Klasyki Muzyki Polski… Jest Pan urodzony w 1933 roku w Czernicy k/Rybnika. Natomiast regularną naukę muzyki rozpoczął Pan w 1952 roku w Średniej Szkole Muzycznej w Rybniku. Następnie od roku 1955 zaczął studiować Pan kompozycję i partyturę w klasie znanego kompozytora Bolesława Szabelskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, uzyskując Dyplom z wyróżnieniem w 1960 roku. Wiadomo powszechnie jest, że już w Szkole Średniej Muzycznej komponował Pan muzykę. Czyli należy się domyślać, że ten mariaż z muzyką zaczął się nawet wcześniej a na poważnie rozpoczął się na studiach. W czasie studiów skomponował Pan kilkanaście może więcej utworów muzycznych…A po ukończeniu ich już bardzo wiele, bo wspomnę : w 1958 roku odbył się monofoniczny koncert młodego kompozytora Henryka Mikołaja Góreckiego, jako pierwszy tego rodzaju koncert w historii Śląskiej Uczelni Muzycznej. Przypomnijmy, że wykonano wówczas pięć Pańskich utworów, a wśród nich pierwszą wersję :”Pieśni o radości i rytmie” op. 7 oraz ciekawy Koncert na 5 instrumentów i kwartet smyczkowy op.11. Stąd Panie Profesorze pozwoliłem sobie tej naszej „rozmowie artystycznej” nadać też taki sugestywny tytuł, gdyż wiemy, że to co pierwsze jest najpiękniejsze, oprócz tego zawsze nas wspaniale charakteryzuje. jako tych skąd przychodzimy, co pozostaje zawsze na długo… A co do „Malinowych pieśni” – domniemać chyba należy, że to być może taka piękna wręcz dygresja do tego co powstawało po 80 roku, kiedy to zaczął się dla Pana inny nowy okres komponowania na Podhalu, po ciężkich przeżyciach, o czym nie omieszkamy, mam nadzieję Panie Profesorze za pana pozwoleniem tutaj wspomnieć…Może już teraz tak formalnie powrócę mimo wszystko do chronologii biograficznej Pańskiej osobowości, jeżeli Pan pozwoli…

Henryk Mikołaj Górecki: – Tak, tak -Niech pan kontynuuje…

– 2 –

Z. K. – Oficjalnie zadebiutował Pan jeszcze w tym samym roku tzn. 1958 na II Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, gdzie wykonano : „Epitafium’op.12. No i dzięki temu wykonaniu zyskał Pan opinię, wśród krytyki muzycznej, jednego z najbardziej awangardowych dobrze zapowiadających się kompozytorów w Polsce. Przypomnijmy jeszcze raz, że Dyplom otrzymał Pan jako jedyny z wyróżnieniem. Można się było tylko domyślać i wierzyć, że późniejsze Pańskie losy muzyczne potoczą się rozwojowo w dobrym kierunku. Wspomnę, że już tego samego roku, czyli w 1960 r. Pańskie „Monologhi” op.16 zdobyły I Nagrodę Konkursu Młodych Kompozytorów ZKP, a podczas IV Festiwalu „Warszawska Jesień” ogromne zainteresowanie wzbudziło „Scontri” op. 17 wykonane w Państwowej Operze Narodowej w Warszawie. Natomiast w latach 1961 przebywał Pan już w Paryżu, kolebce Sztuk, gdzie „I Symfonia -1959” op.14 zdobyła I Nagrodę na II Międzynarodowym Biennale Muzyki Młodych. Od 1965 pracował Pan już w PWSM w Katowicach jako wykładowca, ucząc czytania partytur i kompozycji, a na stanowisku docenta w tejże placówce od roku 1972. O Pańskiej wybitnej twórczości wiele napisano. Wspomnimy też o Pańskich uczniach, dziś znanych kompozytorach. Ja natomiast pragnę w dalszej części oprzeć się najbardziej o Pańską „III Symfonię pieśni żałosnych”, która warto dodać stała się przebojem na całym świecie, krótko mówiąc „zawojowała” prawie wszystkie rynki muzyczne poza granicami kraju… Wracając jeszcze ,choć skrótowo, do Pańskiej sylwetki twórczej, trzeba przypomnieć także ,że pośród wielu zdobytych Nagród w różnych Konkursach i na Festiwalach muzycznych w Polsce i za granicą. W 1973 roku zdobył Pan I Nagrodę edycji Paryskiej Trybuny Kompozytorów UNESCO – Przytaczam tylko niektóre nagrody, a było później było jeszcze wiele innych nagród i uhonorowań nie tylko polskich…Wiadomo ,że piastował Pan funkcję rektora w Katowicach, co zostało tutaj juz wcześniej wspomniane… Jednakże dodam, co jest ważne, że w latach 1979 odszedł Pan z funkcji rektora i opuścił progi uczelni. Była to dla Pana na pewno bardzo trudna decyzja, ale i wielka determinacja ku własnej niezależności. Co takiego Panie Profesorze spowodowało, że zaniechał Pan działalności dydaktycznych ? – Mówiono, a jednocześnie też doszukiwano się w przyczynach nawet tego, że pozbawił się Pan tej funkcji ze względu na ówczesne szykany ze strony reżimu partyjnego. No!- Ale sztuka jest niezależna i jest albo dobra albo zła, i wszelkie stany polityczne nie mają tutaj nic do znaczenia – Pan od wtedy komponował więcej tyle ,że już w innej rzeczywistości i w innych warunkach, o czym mam
nadzieję wspomnimy…Trzeba też wiedzieć, że w roku 1994 Uniwersytet Warszawski przyznał Panu tytuł doktora honoris causa, był Pan już wtedy bardzo uznanym twórcą…Na pewno też nie popełnię tu żadnego błędu jak dopowiem, że odejście Pana, z funkcji Uczelni w Katowicach, wiązało się jednocześnie z próbą poświęcenia się tylko i wyłącznie muzyce…Powstał
– 3 –

później utwór pt. „Lerche” na klarnet i inne instrumenty towarzyszące, o ile mi wiadomo chyba za granicą? – Czy może Pan jakoś ustosunkować się do tak pojemnego wstępu? – Czy rzeczywiście zaistniały wtedy jakieś konkretne – takie czy inne przyczyny? – Jakie? – Na pewno zaczął się wtedy całkiem nowy okres dla Pana twórczości i dalszej egzystencji kompozytorskiej?

H. M. G. : Tak! – Co do moich początków – Istotnie tak było! – komponowałem wcześnie, bo już w Średniej Szkole Muzycznej miałem już wtedy pomysły, z czego zachowało mi się trochę partytur… Natomiast jeżeli chodzi o moje samo odejście z PWSM w Katowicach w roku 1979, trzeba wiedzieć, co ważne! – że to ja sam podjąłem tę decyzję, i sam odszedłem z rektorowania i wykładania dobrowolnie! – Nikt mnie nie pozbawiał tej funkcji, natomiast zaistniały różne inne sprawy, które w jakiś sposób może przyczyniły się do tej mojej decyzji – może i nie? – Powiedziałem, wtedy, że odchodzę i koniec. Stało się to co się stało – zrezygnowałem… Po prostu, ja przestałem się już wtedy pedagogiką czynnie zajmować, tylko zająłem się własną kompozycją, a pewnie dlatego także, że uświadomiłem sobie pewne rzeczy jakie się dzieją wokół rodzimej uczelni i uznałem, że to najlepszy czas, i trzeba zająć się na poważnie własną twórczością i osobą. Ale przyznam, że wystąpiły wtedy różne jeszcze inne okoliczności, które także wpłynęły na tę moją decyzję odejścia z funkcji, a dalsza ich geneza co się jeszcze może tego tyczyć jest taka, że w 1978 roku wiosną ówczesny kardynał Karol Wojtyła, zanim jeszcze został wybrany na Papieża w tym samym roku, zwrócił się do mnie, czy ja bym mógł napisać coś na przypadające uroczystości 900 – lecia śmierci Św. Stanisława, które będą obchodzone w Krakowie. Zamówienie wówczas przyjąłem, tylko nie zabrałem się tak zaraz do roboty z kilku takich czy innych powodów…Proszę pana, jak ja to mówię zawsze w takich momentach ; nie lubię takich pozytywnych postaci czy bohaterów! – No bo jak pozytywny – no to co o nim pisać?! ( tutaj profesor mocno śmieje się… ) – Dodam też, że takie same podobne zlecenie i zdarzenie
miało miejsce dużo wcześniej ,bo jak dobrze pamiętam w roku 1972 , miałem zmierzyć się z inną ważną historyczną postacią, a chodzi mianowicie o Mikołaja Kopernika, o czym przy tej okazji muszę wspomnieć także – Rany Boskie! – co pisać o takich postaciach? – o Koperniku? – kiedy już wszystko o nich przecież napisano… Propozycja napisania muzyki padła od reżysera filmu Krzysztofa Zanussiego. Ale niestety! – później obaj zrezygnowaliśmy ze współpracy, bo to trwało za długo… Sprawy zamówienia nie zawsze mogą być zrealizowane…A on zwrócił mi uwagę kiedyś na profesora Hellera, i tak żeśmy w tym miejscu sobie „pogadali”- ja orzekłem w rozmowie, w dobrym tego słowa znaczeniu, że wcale to takie pozytywne odkrycie ten nasz Mikołaj Kopernik nie był, bo przecież zawalił wszystko! – To odkrycie zburzyło jakby całą budowlę, i na nowo w świecie ustanowiło całe myślenie, gdyż cała konstrukcja umieszczenia
– 4 –

człowieka we wszechświecie stała się już inna… A więc o tym na pewno tutaj należałoby wtedy pisać…Myśmy jako Polacy mieli wtedy przekonanie, że jesteśmy w centrum zainteresowania – ba! – że wszystko się wokół nas kręci jak u naszego Kopernika – A teraz? – to kim my, tak na prawdę, jesteśmy? – Natomiast wracając, ja po wielu spotkaniach z Zanussim, i kilku przemyśleniach zdecydowałem – Nie! – nie będę pisał… No!- i teraz znów powrócę do, tego mego podjęcia się skomponowania, utworu o Świętym Stanisławie na 900 lecie obchodów śmierci w 10070 roku Biskupa, który został ścięty przez Króla Polski Bolesława Śmiałego Na Skałce – To też historyczna, i jak wiemy na pewno, pozytywna, postać o której wszystko już napisano…Przyszedł 16 październik 1978 roku, kiedy to właśnie metropolitę krakowskiego, zamawiającego tę kompozycję u mnie, jeszcze nie tak dawno kardynała Karola Wojtyłę, wybrano na Stolicę Piotrową…Powiedziałem sobie, że biskupowi jeszcze można było odmówić, ale już teraz Papieżowi nie wypada – a przyznam, że wcześniej trochę wahałem się z różnych powodów – Nie!– nie mogę już teraz, powiedziałem tu sobie, bo Ojcu Świętemu się nie odmawia… Wziąłem się do pracy i zacząłem biegać, grzebać, szperać, szukać po bibliotekach i w różnych innych materiałach odnośnie tej postaci. Powiem panu – jest takie piękne zdanie a pochodzące od innego Stanisława czyli Wyspiańskiego, który pisząc kiedyś o tym samym świętym uświadamia nam, że zarówno św. Stanisław jak i Bolesław Śmiały to były dwie wielkie piękne osobowości i szkoda, że stało się to co się stało, a w metaforze On powiedział, że : „ani ten nie był taki święty, ani ten drugi taki okrutny”…Po prostu – Ot!- trafił swój na swego! – I rzeczywiście ja szukając stwierdziłem, że bardzo dużo jest na temat św. Stanisława materiału, ale w takim kontekście porównawczym mało. A powiem, że szukałem wszędzie o tych obu postaciach, i chcąc coś napisać – musiałem przecież, a trzeba było, co jest ważne w każdej kompozycji, skonfrontować się z całą literaturą na temat… Natomiast gdy Kuria ogłosiła skład Komitetu Obchodów 900- lecia śmierci św. Stanisława, do którego i mnie powołano z racji, że podjąłem się napisać ten „kawałek”, mówiąc tutaj językiem muzycznym, zaczęły się za jakiś czas pierwsze szykany, jakieś podchody, i te „pieski partyjne” zaczęły węszyć, latać koło mnie, nachodzić, i podpytywać…Przyszedł kiedyś taki jeden do mnie do Rektoratu, i zaczął rozpytywać, sugerować, coś narzucać, odganiać od zamiaru komponowania w te słowa : „no chyba Pan nic nie pisze na to 900 lecie św. Stanisława?…”, itd., .Odpowiedziałem :”będę pisać i na 1000 lecie, jak tylko dożyję…” – Potem nastąpiły te całe dalsze bzdury, doszło do różnych takich przepychanek, byłem nawet wykreślony…I wtedy sam sobie mocno już jasno powiedziałem : koniec! – A było to w czasie, gdy Wyższa Szkoła Muzyczna w Katowicach w 1979 roku świętowała swoje 40 lecie założenia, jako najstarsza uczelnia na Śląsku. W efekcie tej decyzji, już pierwszego maja tego roku, pożegnałem się z PWSM na zawsze… I zaraz niedługo poddałem się, jak się
– 5 –

okazało, groźnej operacji, gdzie uratowano mi życie, bo wisiało ono na włosku, dlatego zaraz po powrocie, gdy poczułem się lepiej skomponowałem utwór : „Beatus Vir”- 1979, na baryton solo i chór mieszany z orkiestrę na zamówienie kardynała Wojtyły złożone wcześniej, co w efekcie zostało mu także oficjalnie dedykowane z okazji wyboru na Papieża. Co się tyczy „Lerche”, równie powstał w tym samym roku, jako taki niepisany dowód wdzięczności za uratowane mi życie, które jak już wspomniałem ocalono, i że jestem jakby na takim nowiu, z perspektywą i świadomością o możliwości dalszego komponowania…A wiele powstało od tamtego czasu kompozycji, po tym przełomie, naprawdę bardzo wiele, za co jestem wdzięczny Bogu, rodzinie i przyjaciołom…

Z. K. – I przyjechał Pan tutaj na Podhale w 1979 roku, żeby osiedlić się 5 km. do Zakopanego? – Przybył Pan do górali na Podhale, a później do tej pięknej uroczej wsi, bo „ta piękna wieś leży jako jedyna w Polsce, a być może na tym świecie, najwyżej Boga” – powtarzam za tym, jak Pan to oświadczył, gdzieś w jakiejś publicznej wypowiedzi, zainteresowanym – Tak? – Być może prowokuję Panie Profesorze, ale jakieś ziarenko prawdy tu chyba jest, nie ujawniam bez Pana pozwolenia nazwy tej pięknej wioski! Ale co do tego miejsca właściwego tak wielkiemu artyście dodam metaforycznie, że tyczy się to chyba głównie Pańskiej muzyki, która lepiej będzie tu sobie odbierana i wynoszona ku górom wprost do Boga i bezpośrednio brzmieć ku niebiosom… Poza tym, z góry widok lepszy dla samego komponowania (?)…Mieszka Pan już tutaj ponad 25 lat? – chociaż, jak Pan dodaje, kilka lat zamieszkiwał gdzieś stąd niedaleko. Jest Pan
zżyty z góralami, z wieloma osobowościami tego regionu i miejsca od lat. Rozmawia Pan po góralsku? – Jak to było z tym prawdziwym szukaniem swego miejsca na ziemi?

H. M. G. – Tutaj rzeczywiście przyjechałem w roku 79-tym. To prawda, że jest to wioska, którą bardzo kocham i najwyżej położona w Polsce! – A to, że ja już w 58 roku marzyłem i zdecydowałem się tutaj na Podhalu zamieszkać, jest taką moją ukrywana wtedy od lat zrealizowaną tęsknotą(?) – Wiem dziś o tym, że powinienem już dużo wcześniej tutaj właśnie osiąść z moimi kompozycjami i pomysłami zamieszkać…Owszem – wpierw mieszkałem gdzieindziej, ale tutaj blisko. Różne sprawy, o których już wspomniałem związane z uczelnią i inne osobiste i zdrowotne, nawet być może głównie te spowodowały, że nie mogłem z mego Rybnika dotrzeć tu wcześniej…A Podhale -Tatry to przecież blisko Śląska, który dalej bardzo kocham… To byłby taki komentarz na temat roku 1979 – go, gdy byłem już taki daleki od Akademii, i śródmiejskiego środowiska.

Z. K. Zaczynał Pan tworzyć i komponować tak jakby w jednym okresie z panem Krzysztofem Pendereckim ? – Był to czas awangardy polskiej, która
– 6 –

okazywała swego rodzaju bunt przeciw panującemu systemowi, w przebijaniu się przez mur obozu komunistycznego, chcąc wejść w jakiś sposób chociaż do kultury środkowo-europejskiej, a działo się to w wielu dziedzinach sztuki… Trzeba zauważyć, że wtedy obaj Panowie najbardziej w latach 62-70 i dalej, już wchodzący do historii muzyki, eksperymentowali i poszukiwali na swoich odrębnych inspiracjach i działali niezależnie ku nowym wypowiedziom muzycznym, uczestnicząc czynnie w wielu Konkursach i Festiwalach… Co się tyczy samej muzyki, która powstawała tutaj odrębnie i niezależnie, dawało się zauważyć czasem jakby podobne elementy w kwestii użycia całkiem nowych instrumentacji jako już muzyki nowoczesnej poważnej.. Każdy dotykał czegoś oryginalnego, własnego i starał się być niepowtarzalny…Było w tym wszystkim trochę różnych opinii krytycznych pozytywnych lub mniej ważnych – Zaryzykuję tutaj, taki kontekst już leżący w perspektywie czasu, że Penderecki w tym eksperymencie jakby pozostał dłużej, co ma swoje odzwierciedlenie dzisiaj i dalej chyba trwa (?), a Pan przeszedł, swoją drogą, do muzyki bardziej kontemplacyjnej, nawet bardziej osobistej, ponieważ mniej pisał Pan już na zamówienia, a te kontemplacje uwidocznione są chyba najbardziej w samej III Symfonii, która – kto wie? – czy nie jest taką klamrą spinającą szerzej Pańskie, nazwę to, „twórstwo”. Pańską „III Symfonię pieśni żałosnych” grano także za oceanem w każdym sklepie muzycznym, jak wspomniałem, na równi z różnymi przebojami rozrywkowymi – Co Pan na to Panie Profesorze ? – Być może Pan zechce pokusić się o charakterystykę tych dwu odrębnych twórczości? – Co Pan sądzi, już tak patrząc z perspektywy czasu, o muzyce i dorobku kompozytora Krzysztofa Pendereckiego, o ile wolno spytać?

H. M. G. Z Krzysztofem Pendereckim znamy się i zdradzę, że jesteśmy nawet ten sam rocznik! – On w Krakowie – ja na Śląsku. I powiem paradoksalnie, że niby blisko do siebie Śląsk – Kraków, ale jest to bardzo daleko proszę pana, bardzo daleko… Ja teraz dopiero, po tych wielu latach tworzenia tak naturalnie z dystansu widzę tutaj pewne rzeczy po przez całą historię rozwoju kulturalnego i w szkolnictwie wyższym na Śląsku…I patrzę jak to się układało w perspektywie historii i przed II wojną, a to tylko ok./80 kilometrów do Krakowa, ważne jest tutaj nawet i to, że wcześniej był to inny zabór, dużo tutaj wnieśli Austriacy – Galicja, dlatego twierdzę, że to jeszcze o wiele bardziej daleko…Jeżeli idzie natomiast o Krzysztofa, jest wiadomo, że my obaj tworzymy w innych obciach całkiem niezależnie – On sobie – ja sobie. Tak najogólniej można to określić… On ma swoje zainteresowania i dokonania – ja mam swoje na pewno inne, te nasze metafizyki i pojemności wbrew pozorom, są odrębne zupełnie…I to jest na pewno jasne! – Co jeszcze do „III Symfonii pieśni żałosnych” – jest to utwór komponowany w połowie lat 70-tych ! – Tutaj pan wspomina o popularności tych pieśni żałosnych za oceanem, a ja wręcz uważam, że to chyba taki wirus,
– 7 –

który na jakiś czas opanował rynek muzyczny, i podchodzę do tego z dystansem i dużą rezerwą…Myśmy obaj sobie krzywdy nigdy nie zrobili i w drogę nie wchodzili, i tak jest teraz…Czy On mnie lubi? – i czy ja jego lubię – to na prawdę nie jest takie ważne! – On robi swoje – ja robię swoje. Ja mam takie widzenie świata – on natomiast ma takie, lub inne widzenie. Może to się komuś tu nie podobać, lub podobać…Ktoś powie, że z dzisiejszego punktu widzenia On ma lepsze spojrzenie niż ja. Ale znajdzie się zaraz inny co powie odwrotnie…Sztuka ma swoje prawa! – Pamiętam, kiedyś Premier Buzek powiedział mi na jakimś spotkaniu ; „Pan to nie dba o swój marketing” – pomyślałem sobie wtedy – ale po cholerę mi to dodatkowe zajęcie! – Ja nikogo nie będę zmuszał, żeby słuchał mojej muzyki, i nie będę zabiegał o słuszność moją…Mnie też nikt nie zmusza, żeby czytać Herberta czy Różewicza albo Miłosza. Bo może pan sobie myśli, albo czeka, że powiem za mało – albo powiem coś za dużo – Nie! -Ja Krzysztofa szanuję i cenię, i niech każdy z nas dalej robi swoje – to czas nas oceni …

Z. K . Zaiste Panie Henryku, jest Pan bardzo skromnym, a po przez to bardzo, proszę wybaczyć, że pozwalam sobie na ocenę, szlachetnym – A jest to godne na pewno Pańskiej wielkości, obojętnie co Pan za chwilę powie – Zatem proszę pozwolić pobyć jeszcze z III Symfonią, choćby po to, żeby częściowo chociaż trochę tej kompozycji przybliżyć treść i wagę, naszym czytelnikom, jako jeden z
tych najbardziej chyba znanych na świecie Pańskich utworów… Jest to utwór przepiękny złożony z trzech części, rozrastający się w swej metaforze, za słowem śpiewanym w sopranie i dodać należy, że skonstruowany z ogromnym i głęboko idącym przemyśleniem, tyczący się dziejów na dużej przestrzeni wręcz historycznej, o pojęciowości najbliższej sacrum, ale utwór przebiegający w swej kreacji w stosunku do aktu macierzyństwa, gloryfikujący Marię Matką Bożą do której w dziejach naszych ciężkich uciekaliśmy się zawsze jako Naród, i jako osoby bardzo prywatnie… Użyty został tu jak wspomniałem tekst, który ongiś pod czas okupacji wydrapany został na ścianie celi więziennej, przez więzioną tam młodą dziewczynę w budynku Gestapo w Zakopanem, która mając pełną świadomość, że za chwilę zginie powtarzała go wydrapując takie oto słowa :
” Mamo nie płacz, nie… Niebios Tyś Jasna Królowo. Ty zawsze bronisz mnie. Zdrowaś Maryjo…” – Jest to jak się czuje połączenie kultu maryjnego ze stanem macierzyńskim docześnie, takie oddanie się pod opiekę wyższej sile, jaką jest Pocieszycielka Matka Boska, ale i nadzieja… Może zechce Pan odnieść się do tej kwestii i wspomnieć jaka właściwie myśl przewodnia wtedy wiele lat wstecz świeciła Pańskiemu zamysłowi, jako całości tej III Symfonii, bo jest to bardzo rozłożone w czasie antropologicznie, przecież w I części jest użyty tekst z czasu średniowiecza pt. „Lament świętokrzyski”, czyli równie element bólu, albo i rozpaczy ustatecznionej pod krzyżem, taka gloria cierpienia (?), i wszechobecny dramat, w nierozerwalnym związku co do syna, który to kontekst jest bardzo
– 8 –

piękne i szlachetne przebiegający tutaj, jeżeli idzie o zbawienie, także w takim kokonie nadziei ku pozostaniu u Boga, co zapewne w ostatku daje radość ,że będzie to nagrodzone…Proszę wybaczyć, że powiem od siebie ,że jest to takie katharsis cierpienia, gdyż w III części jest również użyty lament matki nad zaginionym synem w powstaniu śląskim(?). Czyli najogólniej w/g mnie jako laika i odbiorcy, któremu szalenie się podoba III Symfonia, jest to taka PIETA,
a nazwałbym zupełnie prywatnie ten utwór tryptykiem z Pietą. Czy może Pan pokusić się o scharakteryzowanie pojęciowości i zawartości merytorycznej tego utworu, już z perspektywy czasu? – Jakie przesłanie skłania tutaj kompozytora, do stworzenia tak głębokiego i szeroko pojętego w swoim znaczeniu dzieła, już jakby w takich nowych współczesnych, a co za tym idzie innych i nowych warunkach?- Co wtedy wpłynęło na skomponowanie tego dzieła? – Bo też chcę pokazać Panu w katalogu wybitnego malarza Jurka Kapłańskiego, zresztą mego przyjaciela, i widzi pan tutaj „Pietę”, którą on namalował, jakby w tej starej formie, a wykonanej „starą szkolą” w szkole : rubensowskiej, niderlandzkiej, flamandzkiej? – Pieta ta została, jak już wspomniałem, namalowana pod wpływem wejścia wojsk amerykańskich do Iraku, gdzie matka iracka ubrana w czerń trzyma na kolanach martwe nagie ciało żołnierza, którego zwrócono jej w trakcie działań wojennych… Co Pan sądzi o takich działaniach artystycznych? –
Jest Pan kompozytorem patrzącym jakby dalekowzrocznie, dziejowo, wręcz przestrzennie ? – Jest Pan kompozytorem, który przywraca człowiekowi : naturę godności, czucie, obowiązek chwili i wszystko co mieści się w samym słowie sanktuarium. Bo człowiek jest takim małym sanktuarium, tylko już dawno zapomniał o tym.

H. M. G. Co się tyczy słów, o których pan mówi i osoby dziewczyny za przyczyną której padają owe słowa w „III Symfonii pieśni żałosnych” – Tę młodą osobę, co jest pewne, autentycznie zaaresztowano, jak się później dowiedziałem w Gorcach. A skoryguję pana, bo słowa które użyłem brzmią w swej końcówce m. innymi tak : „…Niebios Przeczysta Tyś Królowo” – Tak!- to ona wyryła te słowa na ścianie w celi, w której ją uwięziono…To było na tej trzeciej ścianie, w trzeciej celi. Ja, rzecz jasna bardzo mocno się interesowałem genezą i historią tej osoby i całego zdarzenia, zanim napisałem ten utwór. No i powiem, że całkiem przypadkiem to znalazłem, ponieważ zbieram różne takie wydawnictwa, różne książki i znalazłem. Odwiedziłem to miejsce…Dziś wiem, że ta cela została zniszczona, bo ktoś w ramach prywatyzacji kupił ten budynek, zamalował …Ale jest jeszcze fotografia z tej celi – Proszę sobie wyobrazić tę dramatyczną scenę – ona nam się tak samo wyrywa we wnętrzu jak ten napis, w tamtym podłym czasie na ścianie, trzeba tylko dobrze w to wejść – ale to jest niesamowite! – Jest do tego moja, taka metafizyczna, wypowiedź…Kiedyś, dwa, trzy razy czasem, w tygodniu, przejeżdżałem przez Wadowice, i jakieś kilka lat
– 9 –

temu – może pięć? – spotkałem tam doktora Wincentego Galicę – och, to już dziś jest staruszek – 92 lata lekarz, który opiekuje się duchowo tym budynkiem, i po rozmowie on właśnie dostarczył mi życiorys tej właśnie młodej Wandy Heleny Błażuziakówny a dodam, że przez 50 lat przez Wadowice z żoną, z rodziną, jeździliśmy a ja nie wiedziałem, że Ona tam właśnie mieszkała i żyła…Pytano mnie, detektywi dziennikarze podpytywali, czy mogą szukać Jej rodziny? – Ja powiedziałem: szukajcie! – Myślałem, że urwał się trop na tej celi, że jej nie ma, zginęła? – i kamień w wodę…A ona sobie żyła, pracowała w jakimś biurze, i nawet była szykanowana za komuny – Ale była jak wiem, przyzwoitą osobą, i zmarła zupełnie nie tak dawno. Natomiast córka Jej żyje w Szczawnicy – jak się nie mylę? – Przyznam się, że nie spotkałem się z nią jeszcze. Wiem o Wandzie Helenie Błażuziakównie wszystko, udało mi się dostać, na ksero jej niektóre dokumenty: legitymacje, listy, jakieś papiery, życiorys, itp. rzeczy…Powiem, że ciekawe jest to, że ten fragment, ani to psalm – ani nic podobnego – jest takim wyrywkiem z „Pieśni Orląt Lwowskich” Jurka Biczana. Dodam tutaj, że jak już III Symfonia poszła echem po Polsce, to różni ludzie, w tym i lwowiacy, i inni przysyłali mi różne teksty, i melodie, gdzie ten fragment brzmiący „Mamo nie płacz…itd.” jest umieszczony. Kontynuując wątek osobowy tej młodej dziewki jest ważne to, że była w przedwojennym harcerstwie. I tak, żeśmy się wcześniej
zastanawiali, czy myśmy się gdzieś razem już nie spotkali ? – Albo ona cicho siedziała, albo nic nie wiedziała o mnie, lub nie chciała…No i powiem panu, że wybieramy się z żoną do tej Jej córki…W każdym bądź razie to historia super! – Taka przepiękna historia! – bo ona została zwolniona, a siedziała miesiąc tu w Pałacu zakopiańskim… Co się tyczy III części Symfonii – jest to Śląsk!- Całość utworu to forma trzech pieśni żałosnych : lament świętokrzyski – czyli matka do syna, dalej jest córka do matki, i znowu w trzeciej części opolska pieśń ludowa z czasów Powstań Śląskich, jest to boleść matki opłakującej syna. Ogólnie rzecz biorąc, w największym skrócie, przebiega to tak ; matka z synem, córka z matką, matka z synem – Forma uważam piękna trzyczęściowa! – No, i gdy już pojawiła się taka właśnie jak określiłem, trzeba było usiąść i pisać i dość dużo dumać…No i z tym, że jeszcze miałem trochę ułatwione zadanie, że ta III część Symfonii, to jest taka przepiękna pieśń ludowa „Kaj ze mi sie podzioł mój synecek…” pochodząca z opolskiego. A więc tutaj w tej jednej pieśni już była melodia i tekst, a teraz tylko musiałem jeszcze pomyśleć nad tym co zrobić z tym dalej, potoczyło się to tak jakoś samo, jeżeli idzie właśnie o trzecią część zamykająca całość…I to jest historia tylko tej jednej Symfonii! – Zatem widzi Pan, czego tak na prawdę potrzeba, i ile trzeba poszukiwań i rzeczy z autopsji , z historii, popartych wiedzą, żeby powstał taki czy inny prawdziwy utwór…Ja uważam, że zawsze tak powinno być – musi zaistnieć takie oparcie na osobnym właściwym sobie fundamencie…I wcale nie wymądrzając się, rzeczą jasną jest potrzeba : szukać, wartościować i mocno myśleć… To jest tylko jedno z moich

– 10 –

dzieci, a przecież wszystkie kompozycje są moje i żadnego się nie wyprę, a żyją one już swoim życiem , a ja wszystkie je kocham tak samo…

Z. K . Jak Pan dziś, z perspektywy czasu, patrzy na to dzieło, na czas który w latach 70-tych je wykreował? – No bo historia, np. tej dziewczyny, kończy się jednak happy – endem, a więc nie jest to zdramatyzowane aż tak do końca… A może jakoś inaczej dziś spojrzałby Pan, chociażby na tę Symfonię? – No i pragnę, żeby Pan ustosunkował się co samego „tworzenia”, tego co idzie z autopsji z wiedzy także w innych profesjach, chodzi mi o : malarstwo, rzeźbę ,a wracając przypomnę, pokazywałem album artysty, który posługuje się „starą szkołą” i formą – szło tu o Pietę. Artysta jednocześnie odnosi się do czasu nowego i własnego jako życia jego egzystencji, a tym samym jako do samego siebie. Przypomnę – „Pieta” Jego powstała w czasie wejścia wojsk do Iraku artysta przeżył to po nowemu…Co Pan na takie identyfikacje ? – Nawiasem mówiąc dodam, że nastała dziś moda np. w literaturze na jakieś dziwne tworzenie. Dziś, jak dostrzegają krytycy, pisze się o tym, że nie można już niczego napisać, i właśnie dlatego pisze się, o tej sprawie niemożności : pisze się scenariusz na sztukę, pisze się wiersz, prozę…Moda na tworzenie czegoś, czego już nie da się tworzyć dalej – Taki postmodernistyczny konceptualizm? –
Czy może się Pan, jako autorytet twórczy dzisiejszych czasów, odnieść i do tej kwestii?

H.M. G – To co Pan uzmysławia i pokazuje jest na pewno piękne, być może mało tutaj jest o samym artyście, bo to tylko jeden album a żywych obrazów nie widziałem, ale przyznam się, że jakby więcej niewątpliwie widzę w malarstwie Jerzego Dudy- Gracza, mego dobrego znajomego – Ale to inny kontekst, bo bardziej poznałem Jego sztukę… Jego „Droga Krzyżowa” bardzo mi odpowiada, te różne znajome twarze na płótnach i Jego sylwetka jakby najbardziej biernie uczestnicząca i obecna w całym tym misterium tworzenia i dziania się… Jest tu dużo maszkalarstwa, jak w życiu, i prześmiewania się z naszych obyczajów i czasów, bywa że artysta ten nawet pokazuje w innych swoich obrazach tych obyczajnych, nasze rubaszne i często groteskowe wnętrza…A jak pan widzi, zaczęło się go doceniać teraz po Jego odejściu, i jest tak jak to zawsze bywało w historii z artystami ważnymi… Spójrzmy też na innych współczesnych, choćby na to jak jest rozświetlona dziś metamorfoza Hasiora, który tutaj w Zakopanem działał, a po Jego śmierci to wszystko się rozświetliło jeszcze bardziej, niż te Jego chwilowe, ognie…Hasior, który stał się za życia jakby takim „wyrzutkiem”, po czasie katharsis jest dalej obecny, wszedł także do klasyki, jest oryginalny… Bo wcześniej w/g pierwszej krytyki mówiono, że to taki śmietnik i zbieractwo, ale tutaj sam czas zrobił więcej. Jak w każdej sztuce trzeba mieć to tzw. „Oko”,
– 11 –

żeby zestawić poszczególne elementy w całość, która zostanie na zawsze. – No! – i na pewno trzeba mieć tę zdolność wybierania z abstrakcji…Przywołuje pan tutaj żyjąca postać Szajny – a to jeszcze co innego – on żyje, i Jego oryginalność też i choćby z tego powodu nie będę tutaj rozciągał swej wypowiedzi, bo cała pojemność moich wypowiedzi jest ograniczona na tyle ile można. Ale wracając do sztuki Hasiora, doprawdy słynne są dziś te Jego wielkie sztandary i wielkie imponujące wręcz chorągwie, a wszystko co powstało w plastyce po nim to już jakby NIC. Natomiast dodać warto, że jedną rzeczą co po Dudzie – Graczu pozostało jest to, że był takim nadwornym, nieoszczędnym niesamowicie eleganckim wyśmiewcą, i jak każdy twórca widział to nasze bytowanie inaczej, także w tych pochodnych formach, które są uniwersalne, czyli niezbywalne – Poza tym Oni wszyscy, mający coś do powiedzenia, w owym czasie mogli zawsze przecież powyjeżdżać do Paryża, na te podwórka wielkiej sztuki, a patrz pan – zostali! – I tu należy się głęboko zastanowić – coś w tym jest!… Jest jakiś fenomen, który trzyma twórcę w swoim miejscu i nakazuje wiernie trwać. No, a co do siebie, jak już pan tutaj pyta : „jakbym ja dziś się odniósł do tych swoich pomysłów…” – Wie pan, na siebie dziś patrzę normalnie, ale może gdybym pisał dzisiaj te wszystkie rzeczy – to być może, czego nie jestem pewien, coś bym poprawił, coś dodał? –Tego nie wiem! – Ale chyba nie!- Nie! – na pewno nie.
Wczoraj właśnie pół dnia mówiłem i przegadałem o samym podejściu do dzieła, bo ciągle się u nas wyśmiewa to co jest naturalne, ale nie tylko u nas w Polsce, a nawet opluwa się, jak się coś mówi w kwestii normy, dodaje się, że : to właśnie COŚ, takie ponad zewnętrzność ma wpływ na prawdziwą sztukę, na jej obecny prawdziwy kształt…Mówię sobie i zastanawiam się nad tym, że to chyba jakaś bzdura! – bo to co my niby tworzymy ma być takim gotowym niepodważalnym absolutem?!- Czasem mówi się i dewaguje, jakby takim modernistycznym pojęciem, że powinna to być, albo w tym jest : inteligencja dźwięku, lub inteligencja koloru jeżeli już mowa o malarstwie, inteligencja kształtu w rzeźbie, etc…A ja twierdzę, że to wszystko co robią artyści różnych innych profesji, to jest zaledwie jakiś komentarz, w cudzysłowie, do tego co danego artystę otacza i w czym on tkwi cały, jako osobne meritum – on, żywa i będąca „w potrzebie” serca istota…Przecież ja, jako kompozytor, w tej konkretnej rzeczywistości jestem obecny, na swoim miejscu, na kawałku podłogi, ziemi, i mieszkam w śród takich, a nie innych ludzi – Mam taką, a nie inną historię za sobą, i przed sobą tajemnicę, w tym czasie jestem obecny, który to czas w sposób naturalny wyeliminuje wszystko co powierzchowne, małostkowe i płaskie…Weźmy np. Czesław Miłosz, jest to „TO” właśnie! – Przecież Jego „Orfeusz i Eurydyka” to jeden z największych poematów, najbliższy akurat mnie. Jest to jeden z Jego największych poematów, jaki ukazał się w XX wieku! – Pierwszy raz, gdy to zobaczyłem – przeczytałem z pięć razy!. – Czytam szczególnie Miłosza, i wiem,

– 12 –

że te Jego niesamowite historie w Jego dziełach nie są zmyślone. Najważniejsze, że w tej twórczości nie znajdzie pan żadnego głupiego, nawet jednego, słowa, ani jakiegoś innego sztucznego zwrotu… Niby prosta forma budowy, ale jak drożna i tak wnikliwa! – To jeden wielki reportaż literacki z życia, napisany wspaniale w swoim czasie – Wielkie to jest! – Pełne wartości i nieocenione…
Owszem pan mówi, że Miłosz był instytucją tam w Berkley – Tak! zgadzam się, bo wydawał i tłumaczył poezję polską i własną, tym samym stając się znanym dla świata, chociaż o wiele bardziej był tam chwalony Herbert, którego on wpierw tłumaczył w paryskiej „Kulturze”, potem jednak do niego za dokonania wszelkie przyszła Nagroda Nobla… Tak! – poznałem go wraz z żoną Karol, kiedyś lecieliśmy razem z Nowego Jorku w jednym samolocie, kilka lat wstecz. Patrzę wtedy – niektórzy podróżni coś jedzą, inni chrapią, a On cały sam z sobą, cały czas coś czyta i notuje – I podszedłem do Niego, rozpoznał mnie, i trochę porozmawialiśmy sobie, wtedy poznałem Jego żonę Karol. Napisałem do nich po powrocie list o „Piesku przydrożnym”, i potem dostaje list i poemat „Orfeusz i Eurydyka” z piękną i uroczą dedykacją…To wtedy bardzo wstrząsnęło mną – tak piękna poezja! –Ale w międzyczasie poznaliśmy panią, która wydała piękny album fotograficzny o Miłoszu. Pani Edyta Pap zgłosiła się przysyłając swój dobrze zrobiony album, pewnie Miłosz ją skierował (?)do nas. Wspaniała osóbka! – taka bezczelna, młoda , przedsiębiorcza, wiem że ten album przypadł do gustu Miłoszom. On bardzo ostatnio chorował, i po klinikach chodził, nawet do kliniki Andrzeja Szczeklika mego przyjaciela…Oj !- i miał, mnie odwiedzić – ale wiadomo choroba, nie zdążył rozchorował się bardzo- obiecał mi… A potem ta strasznie smutna historia, co do przepychanek odnośnie pogrzebu Noblisty, i bitwa o należny mu pochówek, szło oczywiście nie tylko o Jego stosunek do sfery kościoła czy o jego niezłomną postawę, a może bardziej o ” Traktat teologiczny”?- Okazało się, że postępowanie naszych luminarzy było tu godne pożałowania, żeśmy się znowu popisali jako Polacy przed światem. Ach! – to strasznie przykre było, nie waham się tutaj nazwać to po imieniu – ohydne, ile to szkody wyrządziło, a ile przy tym nie potrzebnego bełkotu wokół, takie jakieś to powody cyniczne… A przecież, w tym momencie właśnie, dygresyjnie można zapytać, kiedy i jak powstawała najlepsza polska literatura?- A no w różnych najtrudniejszych czasach, ocenianych dziś jako najlepsze twórczo – Nie tylko na obczyźnie, ale wtedy kiedy Polską targały różne inne zmory i zawieruchy społeczne …Miłosz jest właśnie tym dalszym ciągiem… Wspomina pan swoją nie dawną podróż na Suwałki do profesora Andrzeja Strumiłły, i mówi pan za Jego głosem, że też profesor tam żałuje za swoim Miłoszem, mimo wielu pobytów noblisty tam w Maćkowej Rudej, blisko Litwy u niego, że choć dużo przesiedzieli i przejeździli na koniach u Strumiłły wszyscy razem, a był tam wielokrotnie ze swoją Karol, też i tam pozostał niedosyt po nim…No i ja też żałuję, że i nam czasu też zabrakło, a czekałem na Niego tu w Zakopanem – Bo
– 13 –

iście! – potem to już jakby jest po wszystkim, gdy Ktoś Taki odejdzie to bardzo głęboka wokół pustka, i trudno ją zapełnić, choć mamy wszystkie Jego rzeczy spisane czarno na białym…

Z.K. To wszystko piękne i czyste co Pan mówi o Czesławie Miłoszu – Pan ma także soje współczesne autorytety – ale i zapewne te z przeszłości dalekiej za nami? -No właśnie Panie Henryku, jeszcze raz proszę powróćmy do III Symfonii, tam sięgnął Pan tak głęboko do średniowiecza, podobnie jak w Kantacie o św. Wojciechu pt.” Salve sidus Polonorum” op. 72 w roku 2000 na obchodach tysiąclecia Gniezna, podejmując i tutaj podmiotowość taką nigdy niekwestionowaną dla naszych czasów współczesnych. Czasów, gdzie obecnie trwa konflikt dwu kultur, czyli wschodu i zachodu, gdzie ruchy globalizacyjne zacierają wszelkie inne ślady tożsamości, a sztuka ta dobra wręcz zatrzymuje rozbieganych ludzi za pieniądzem. Ten dzisiejszy wymiar pojęciowy sacrum jest na pewno już inny, bo jakby tylko sprowadza się do jako takiej godności, do podania dłoni czy spojrzenia w oczy być może do najprostszej pomocy(?), do jakiejś małej prawdy, której też nie ma, bo „wyjechała bardzo wczesnym rankiem w koturnach za ocean…” jak to pisze Ernest Bryll w swoim wierszu. Te rzeczy już mają inny wymiar, jakiś mało racjonalny i jest, nie tylko w tym jednym słowie, w jego pojemności, dziś już tak wiele zepsute i „namajstrowane” od nie przestrzegania nawet tych podstawowych norm etycznych – do poniżania i cynizmu, a co dopiero pytanie o dekalog, który jest konstytucją człowieczych dziejów zapisanych w obu Testamentach…Przepraszam za ten mój dygresyjny ton i taką metaforykę w stosunku słowa sacrum – a profanum…Natomiast wiem, że Pan dotyka w bardzo pozytywnym tego słowa w pięknym znaczeniu muzyki, bo idzie tu nie tylko o samą jej treść, ale o całą tradycję, w poszczególnych osobach, a nawet doznaniach etycznych społeczno – dziejowych – Są to takie stygmaty, blizny, rysy…Pan nanosząc własne wizje, metaforyzuje dla nas czas i stawia pod nasz rząd dusz : słuch i wiedzę…Byłem, kiedyś u Wojciecha Siemiona w Jego dworku w Petrykozach i patrzę, na Jego ładnym kominku stoi wielkie popiersie Napoleona z marmuru, jako taka postać centralna, która aż prosi o zainteresowanie i uwagę. Pytam się pana Wojciecha, co to tutaj robi ? – Jak oznajmił mi : ” toż to ty nie pamiętasz? – a było tak, że w każdej rodzinie ktoś służył u Napoleosia i szedł za nim walczyć z zaborcą – stąd Zbyszku kochany ta rzeźba historią ci się kłania i tu dumnie stoi…” – Nie chcę naprawdę tutaj niczego mieszać, ale co Pan sądzi na taką imaginację? – Do takiego spojrzenia, na pewno potrzeba trochę więcej wiedzy, czy lekcji z historii, a może jakiejś szkoły intuicji?

H. M . G . –Najpierw powiem tak – średniowiecze, do którego nawiązuję w „III Symfonii pieśni żałosnych”, czy to co jest w Kantacie o św. Wojciechu op.72
– 14 –

napisanej w 2000 roku dla Gniezna – to jest przecież nasze cierpienie dziejowe! – To nasza pamięć wyryta, że potrzeba ją przywoływać, mówić o autorytetach i ludziach, którzy ponosili jakąś ofiarę w wyznaczaniu nam potomnym właściwej drogi w dziejach, ale to przecież też nie jest nic takiego wydumanego! – Trzeba tylko do tych rzeczy pozytywnych postaw i postaci, i wracać kiedy powstaje jakiś impuls czy nowa myśl, etc… Natomiast co do Napoleona – nie! – Nie dotknąłbym tej postaci, bo ja mam wręcz odwrotne o nim mniemanie…Przepraszam, no to ja powiem tak ,że w takim pojęciu należy i trzeba wybaczyć pewne rzeczy tym co szli za Hitlerem, czy Stalinem? – Wiemy komu służy imperializm, i co sieje zawsze za sobą… Trzeba by tutaj podać rękę tym co działali niby w imię tamtego niepojętego ich dobra… A tego w dziejach Polski było naprawdę dużo. Jest Napoleon takim samym totalnym imperatorem i mordercą jak Hitler, Stalin i inni – i cóż tu dodawać… To jest oczywistość opisana dość dobrze w historii, czego nie trzeba było nawet odkłamywać. Rób sobie Francję Napoleonie, ale po co ci do tego krew Hiszpanii?- czy Rosji, a pomiędzy innymi Niemcy, i krew Polski? – A to ,że myśmy przy okazji pani hrabiny Walewskiej, proszącej imperatora przez swoje łoże i oddającej mu swoje ciało, chcieli pobić Rosję, przypominając sobie o Polsce, było i jest tylko czczym jakimś nabożnym złudzeniem i żałosnym wybiegiem, bo nic żeśmy nie skorzystali, ani nie obronili – ani nawet przysłowiowej figi! – Ot! – był naród trochę późno łapiący się przysłowiowej „tonącej brzytwy?”, były czasy, o których trzeba mówić także artystom…

Z. K. – W Pańskich kompozycjach muzycznych ; pieśniach, mazurkach, kantatach, symfoniach i innych kompozycjach pisanych nawet do tekstów poetów klasyków takich jak Cyprian Kamil Norwid, i w wielu innych kompozycjach na pojedyncze głosy i chóry, czy orkiestrę a nawet na klawesyn, kompozycji, których jest naprawdę na dzień dzisiejszy bardzo wiele, i trudno je tutaj wszystkie w kolejności powstawania wymieniać i przytaczać ich tytuły, z kolei nie jest tak trudno dostrzec, że zawierają w swej podmiotowości frazy i impresje oraz konteksty : o godności i wiele kwestii w pojęciu i rozumieniu jej jest tutaj niepowtarzalnych, choćby o przywracaniu konstrukcji racji sztuki dla natury wiary człowieka, trwa w tych utworach taka wielka dygresja do wartości kulturowo – społecznych dziejów Małych Ojczyzn. Jak wspomniałem wiele zrobiło tu Pańskie doświadczenie i zdobyta wiedza, ale i szacunek dla siebie i
historycznie ugruntowanych honorowych praw… Przygotowuje się Pan zawsze, do samego tworzenia, poszukując czegoś ważnego i wiedzy na temat danego podmiotu w danej kompozycji, tego co ukryte, lub zagadnienia tego o czym nie było jeszcze wprost oznajmiane i ogłaszane w muzyce i dlatego być może nie doszło chociażby do napisania muzyki do filmu dla Krzysztofa Zanussiego, bo wiadomo musi to być Pańska linia wartości?.. Jest tak chyba, że natura duszy
– 15 –

mówi co innego, i jest zawsze wierną wnętrzu twórcy jako człowieka. Ja tutaj zwracam powtórną uwagę na to, myśląc o Panu jako twórcy, kompozytora bardzo odpowiedzialnego i oprócz tego doświadczonego swoim życiem…A było ono różnie płynące pod prąd , jak u „Pana Cogito” Herberta, ciężkie a może nawet bardziej prawdziwsze jakby się mogło zdawać, Pan już wspomniał sam wcześniej o tym… Przeżył Pan jako człowiek i artysta: wojnę, tę całą wrzawę komunistyczną, „stan wojenny”, rektorowanie, wykłady, rozterki z chorobą i wzloty rodzinne, choćby z samych narodzin przyszłego i własnego pokolenia oraz tylu wspaniałych uznanych powszechnie dzieł, a z tego też się czerpie?

H. M. G. No i właśnie! – Może to dobry przykład z tym filmem? – Z Krzysiem Zanussim siedzieliśmy dość czasu, rozmawiając z sobą i nic z tego nie wyszło – On swoje – i ja swoje, i w efekcie rozeszliśmy się…On miał taką wizję, która się nie mogła sprawdzić – i nie sprawdziła się! – Wymyślił sobie, jako reżyser, że akurat taką muzykę, a nie inną trzeba stworzyć, a to już psuje pewien mój kontekst inspiracyjny i prawo dla dalszej współpracy. Do filmów ja akurat też mało pisałem i nie widziałem siebie w jakichś takich zamówieniach…Ja zawsze robiłem to co chciałem robić, zawsze ! – I wcale nie będę banalny, jeżeli powiem, że to mi w pewnym sensie uratowało życie, o którym pan tak metaforycznie powiedział, może dlatego uratowało, bo liznąłem, jak to się mówi – to co było wpierw czyli innego zawodu, a później to co jest spontanicznie swoje i niezależne…Wojna była taka jaka była, tragiczna i mnie też doświadczyła dotkliwie. To też inne wszystko, to moje tworzenie przyszło, jakby z opóźnieniem, bo robiłem co
innego – A mimo to ciągnęło w/g przysłowia „wilka do lasu”…A jak już się dorwałem, mimo tych trudnych czasów, co było tu już wymieniane, to robiłem to z pasją i pełnym zaangażowaniem. Ciężko to było tylko tym ludziom, którzy być może nie wiedzieli co z sobą robić, albo próbowali na siłę jakichś karier…
Wartościowali, kombinowali z takim podskórnym cynizmem ; a może by tu pójść – a może by tam, a może by wstąpić… lub do ubecji? – U mnie wszystko odbywało się w tym, jak to nazywam, „parszywym „czasie jakoś naturalnie: studiowałem, ożeniłem się, dzieci się porodziły, tworzyłem muzykę, etc. A wszystko to co najważniejsze powstało z serca, w tym niespokojnym czasie kiedy była, jak pan to mówi, ta cholerna „wrzawa”. I nie chodziłem na stadiony, nie pisałem haseł typu „precz z …”, bo wiedziałem, że to jest gówno warte! – i tylko mogło pociągnąć za sobą ofiary – Każdemu mówię : „rób swoje” – Jesteś księdzem? – to rób pasterstwo, prowadź dusze do Boga!…Jak patrzę, nagle wszyscy byli gdzieś kiedyś w opozycji, nastał czas wybielania sumień… A byli przecież gdzieindziej! – Ten był w ORMO – kompozytor! – kompozytor panie Zbyszku w ORMO – Sic! – Ten dostał talon na auto, tamten bilet, inny forsę na mieszkanie czy dom. Mnie to nie brało, bo mam swoją godność, także w swoim
– 16 –

tworzeniu i zawsze wiedziałem co z sobą robić. Ale natomiast myślę sobie, że to właśnie ci ludzie byli w jakiejś nieporadności w biedzie, choćby dlatego, że brakło im przekonania do tej swojej powinności i rzetelnej dobrej roboty…Piszę muzykę i koniec. Co za właściwe uważałem zrobić – to zrobiłem. I tak sobie tu myślę proszę pana, że całe szczęście jest chyba tylko w tym, że wtedy różnica pomiędzy nami a Krajem Rad była taka, że za czyny takie lub inne a dziś już uznawane za wartościowe, jakie powszechnie u nas społecznie się działy, to właśnie tam płacono kulką i oczywistym jest, że wyniszczono wartościowych ludzi, zabrano ducha, już nie tylko Sztuce i Kulturze ale i najcenniejszą wartość jaką jest godność narodu…

Z . K. Wspomnijmy proszę jeszcze lata 80-te, chodzi mi Panie Henryku o utwór „Totus Tuus” czyli „Cały Twój”, napisany na chór acapella na I Pielgrzymkę Papieża do Polski i może wspomni Pan spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II-? – W jakich okolicznościach do napisania tego utworu doszło, i jak to właściwie było? – jak to w efekcie odebrano? – Przecież trzeba było się wczuć w misję pontyfikatu Ojca Świętego, w samo metafizyczne powierzenie się Jego naszej Najświętszej Marii Pannie Matce Bożej i wejść sobą całym w postać Ojca Świętego?…Jak dziś, z perspektywy czasu, Pan to czuje, i teraz już po odejściu Jego? – jest to doświadczenie na pewno spełnione?

H. M. G . Wtedy przyjaźniłem się z panią Marią Bogusławską, która napisała wraz inną poetką taki wierszyk i zwróciły się do mnie jak pamiętam, czy by to
nie mogło gdzieś być wykonane, choćby pod czas wizyty Papieża w Polsce, którą ogłoszono zaraz po zniesieniu „stanu wojennego” – Zrobiłem to i wpierw wykonano to na mszy w Katedrze św. Jana w Warszawie. A był to przecież taki naprawdę parszywy czas, wszystko świeże jakby po zawierusze wojennej, po mordzie na Popiełuszce ta wizyta Ojca Świętego, pełno wszędzie jeszcze „esbecji” i napięcia…Utwór ten też zaśpiewno na ówczesnym Placu Defilad – dziś Plac Piłsudskiego, właśnie na mszy świętej z Ojcem Świętym i jeszcze na lotnisku, gdy Papież odlatywał już do Watykanu. Pamiętam ja wróciłem świeżo po ciężkiej operacji do domu o kulach we wrześniu 1982, a w następnym roku ten przylot i spotkanie w Katowicach na lotnisku Muchowiec, w potwornej takiej zawierusze : burza, deszcz… i ja o kulach idę do Ojca Świętego. Jeżeli idzie o moje kontakty z Papieżem – były one rzadkie, ale niezwykle owocne, mam piękną osobistą korespondencję, i na pewno były ciekawe przeżycia z wszelkich spotkań z Nim. Trzeba by to jakoś nawet spisać, otoczyć kiedyś jakimiś osobistymi komentarzami, wypowiedziami…W wielu sprawach z Ojcem Świętym kojarzyli mnie nasi przyjaciele państwo Majewscy z Krakowa, a przyjaciele Ojca Świętego, i wiele innych wiadomości szło jakby bezpośrednio przez nich, no i pamiętam bardzo te piękne spotkania : w 1983 roku na
– 17 –

Uniwersytecie, na Skałce, i te listy z 2003 roku wspaniałe! – I już później pobyt na ostatniej audiencji u Niego w 2004 roku. Ja już szykowałem się na następną groźną operację. A tu Ojciec Święty jak się o tym dowiedział odprawił u siebie mszę świętą w tej intencji, w lutym. A był przecież już sam mocno chory. I jak tu siedzę teraz z panem, taka ogromna refleksja mnie ogarnia i jakiś taki dziwny żal, niepojęcie takie, jak patrzę w głębię tego wspomnienia to wręcz pokazują mi się już takie inne wspomnienia, nazwijmy je wizjami z przyszłości …I jak patrzę na to co dzieje się ,choćby za tym ogromnym oknem, (patrzymy z I-go piętra przez dużą przeszkloną ścianę w ciekawym lokalu „Sabała” w Zakopanem na Kropiówkach) na to bielmo,( niech pan spojrzy – mówi pan profesor do mnie) to przecież bierze i mnie straszne przerażenie…Jest to taki nowy zupełnie tłum: snujący się gdzieś za mgłą i tak jakby bez celu, i bezmyślnie jedzący idący przed siebie całą szerokością, i coś kupujący, choćby te straganiarskie wytwory, idący bez celu, i żeby tylko być w tym Zakopanem – A jest to takie jakieś wielkie i takie ogromne, NIC! – Jest to „coś” takie sunące na opak, bez większej i głębszej świadomości…Niech pan jeszcze raz spojrzy na twarze tych młodych ludzi – Tam pod ich skórą jest tyle pustki i próżności, a jeszcze więcej jest tego w ich starszych kolegach jako wychowawców, którzy powinni ich poprowadzić gdzieindziej wyżej w ambitniejsze miejsca – Sic! – Cholera! – ja to po Tatrach chodziłem w ich wieku, mocno wytężałem mięśnie i wzrok, a tu nic! – tylko jadą aż z Gdańska, żeby sobie kupić jakąś bzdurę tu w Zakopcu, a w góry się nie chce im tą letnią porą pójść… Powiem panu coś na dodatek jeszcze, o tym jak to się dzieje czasem z tą sztuka zwaną ludową… Kiedyś podarowano mi na gwiazdkę taki tryptyk z Aniołem, przywieziony wprost z samego Meksyku –
Piękny taki anioł nad szopką Bożonarodzeniową – temat jakby uniwersalny, otwiera się to na boki, ładne to takie nawet, i zacząłem się tym już nawet trochę cieszyć, wszystko niby dobrze – bo ja to otwieram i zamykam, ale kiedyś patrzę – a na odwrocie tej pamiątki pisze : Made in China. Wie pan, że wprawiło mnie to całego, bez reszty, w osłupienie! – Jak to jest ?! – I zaraz taka myśl – co to można zrobić z własną rodzimą sztuką ludową, która ma swoje wzory mimikę, że można to zadanie rękodzielnicze wytwarzania pamiątkarstwa ludowego ot tak powierzyć komuś całkiem obcemu, kto nie ma przecież z tym nic, nawet w najmniejszym stopniu, wspólnego , bo w Chinach nie ma wcale chrześcijaństwa! – maja nawet inny kalendarz, itp.! – maja tylko szczątkowe jakieś rzeczy co do naszej wiary, to bardzo inna kultura…Ot!- jakie to pomieszanie pojęć…Wszystko dziś się już miksuje, aż zgrozą wieje co to będzie, wszędzie wkracza masowość, produkcja wchodzi do sztuki, nawet w tej a może przede wszystkim w tej czy innej skali…Myślę sobie, że to już koniec z naturą – To samo jest i tutaj.

Z. K. Wiadomo właśnie skądinąd, nie tylko z tej wypowiedzi ,że ma Pan ogromny szacunek nie tylko do Sztuki ale i do instrumentu muzycznego,
– 18 –

zwłaszcza do skrzypiec. Zdarzyło się kiedyś, że przybył Pan na wystawę do lutników w Zakopanem jako incognito, a tam rozpoznano Pana, nawet wtedy poproszono o otwarcie tej pięknej niespotykanej wystawy. Ale ogólnie wszyscy byli zaskoczeni, że Pan przyszedł jakby poza zaproszeniem… Może Pan jakoś skomentować te a może i inne swoje sentymenty, choć to tylko zdarzenie ?

H. M. G. No tak! – kocham ludzi, którzy coś robią, znam Franka od Marduły, syna jego Staśka, byłem w kontakcie z ludowymi muzykami na Podhalu, z którymi spotykając się czasem tu i ówdzie, podgrywałem…Sentyment do lutnictwa – Hmmm, no wie pan lubiłem to zawsze i uwielbiam architekturę instrumentu i głosu skrzypiec, tak jak architekturę całego tutejszego otoczenia, toż to aż krew się burzy, i nie tylko człowiek płacze ale i instrument, kamienie płaczą, jak ja to nazywam, jak widzę kiedy dewastują się te krajobrazy, i to takim ekspresem następuje to powszechne niszczenie… Gdzież to tak byłoby jeszcze 50 lat wstecz! – jest to nie do pomyślenia. Pamiętam te moje jazgoty w tych i innych, w takich sprawach społecznych, na różnych spotkaniach, gdzie szło o region, czy to były kongresy, czy inne nawet chrześcijańskie sympozja, gdzie różnie występowano i czasem nie przyzwoicie dla naszej rodzimej ludowości… Brałem w obronę najbardziej te podstawowe rzeczy np. ,żeby w góralskiej chacie był współczesny dobytek i potrzeby zgodne z duchem czasu, rozumiejąc jakby tą postępującą cywilizację, ale żeby to na siłę amerykanizować? – przez jakichś przemysłowców i biznesmenów z głupoty i ubierać w banały? – to wręcz niedopuszczalne zatracenie… a gdzie tu muzyka? – gdzie nasz twórca Karol Szymanowski? i inne cenne twórcze postacie, które trzymają całe Podhale?

Z. K. Właśnie w tym miejscu chciałem prosić Pana o dygresje do Karola Szymanowskiego. Co Pan sądzi o tej muzyce, o jej pojemności ?- Pan jako kompozytor, który zajął Jego miejsce…Wiadomo, że kocha Pan tę muzykę i wiem ,że uwielbia tak samo Fryderyka Chopina.

H. M. G. Karola Szymanowskiego jakoś zawsze traktowałem szczególnie, i jako protoplastę, już od wczesnych lat w szkole średniej, a później na studiach w 55 roku grałem, no i wtedy byłem pierwszy raz tutaj w Zakopanem, także z tego powodu. Co do tej znakomitej postaci, udało mi się jeszcze trochę Jego rodziny poznać, spotkać się… Strasznie mnie ciągnie do Tymoszówki tej dawnej ich posiadłości Szymanowskich, żeby zobaczyć, i być może, chociaż garść ziemi spod tamtego stawu wziąć, gdzie oni mieszkali. Tak! – Chopin i Szymanowski – ja to wiem, gdzieś od początku jakby na nich stałem, góry Beskid widziałem już wówczas ze Śląska, a ciągnęło mnie tutaj jak cholera! – Mówię czasem tak groteskowo, że Karol Szymanowski dołożył oliwy do ognia, że mnie tak zajęło.
– 19 –

Z. K. No to może jeszcze słowo o samej harmonii w muzyce, wspomnę jeszcze Panie Henryku, jak to odbyło się wykonanie Koncertu „III Symfonii pieśni żałosnych” z baletem, a później w drugiej połowie tego samego koncertu „Stabat Mather” (czyli „Pieta”)Karola Szymanowskiego w Kopenhadze w 2006 roku, o ile pamiętam na wiosnę, a później w Warszawie. Pan nie mógł uczestniczyć w tym wydarzeniu. Co Pan powie na balet w takim utworze? – No i mistrz Karol Szymanowski grany razem z Panem na jednym koncercie – to frajda!…

H. M. G. Nie wiem – ja wielkim zwolennikiem nie jestem, żeby tańczyć do muzyki „niebaletowej”. Jakoś różne miałem przygody, czasem kretyńskie z baletami – wszystko to ładne – nowe czasy! – rozumiem – ale tańczyć do III części Symfonii pieśni żałosnych?! – Gdzieś to widziałem, chyba na jakichś fotografiach – babka rozebrana, cycusie gołe, biega…To ja pytam się tych organizatorów, reżysera – co to jest?! – Jakoś nikt nie rozumie tutaj czegoś,
a pytam! – o kim tam te słowa mówią?- i o czym!? – Trochę to takie głupie dla mnie, bo ktoś pomyśli, że to moje jakieś takie dziwne pomysły… Właściwie ta tancerka do „niczego” też by zatańczyła, poskakała…Bo jeżeli ja biorę jakąś muzykę, gdzie jest jakiś tekst – to moja powinnością jest honorować powagę jego, i to co on w swej treści zawiera. A nie pokazywać jakieś tam bezeceństwa z tańcem, kiedy idzie tu o coś innego. III Symfonia jest o tym – i o tym, jest zharmonizowaną całością a nie, żeby tam pokazywać coś wbrew, robić z nią, majstrować, kiedy idzie tekst o czymś poważniejszym. Moje wszelkie przygody baletowe i filmowe są nie do zaakceptowania…

Z. K. Panie Profesorze! – już zbliżając się ku końcowi jeszcze wspomnijmy uczniów Pana, a są to między innymi : Eugeniusz Knapik, Andrzej Krzanowski, Rafał Augustyn, który obecnie już staje się znanym i ważnym kompozytorem, a którego miałem okazję już niejednokrotnie słuchać…Otóż, nawet nie tak dawno przebywając na Kresach we wsi Hola k/ Chełma i Lublina w przepięknej tutaj przygranicznej wioseczce, gdzie znajduje się Skansen i jest XVIII- wieczna piękna cerkiew, wchodząca jakby w jego skład, w której odbył się uroczy koncert wybitnej i znanej skrzypaczki duńskiej, światowej sławy Christine Pryn, biorącej udział w różnych festiwalach między innymi i w „Warszawskiej Jesieni”. Ona wykonała w tej pięknej cerkwi, między innymi, utwór żałobny Rafała Augustyna na skrzypce pt „Stela”, grała też o dziwo! Bacha na skrzypce, i utwory innych znanych kompozytorów. Owa skrzypaczka kiedyś usłyszała Rafała Augustyna i bardzo się jej spodobał jako kompozytor, i od tej chwili jest nim zafascynowana, wykonuje go gdzie tylko może. Twierdzi, że to wspaniały kompozytor. Christine, którą miałem możność poznać bliżej uwielbia także Pańską muzykę, i z zapałem gra Karola Szymanowskiego oraz Wieniawskiego,

– 20 –

i innych polskich kompozytorów. Co Pan, jako jego profesor, może powiedzieć o Augustynie, czy wróży mu Pan jakąś dobrą przyszłość? – No i czy mógłby się Pan odnieść co do miejsca tego wspomnianego przeze mnie koncertu, jako przykład idący ku harmonii – Czy to dobrze jak takie utwory są wykonywanie właśnie w cerkwi ? – to naprawdę rzadkość – Co Pan o tym pomyśle, jako twórca, sądzi?

H . M . G. Nie słyszałem tego utworu Augustyna. Ale jeżeli jest to dobre miejsce? – Owszem! – należy wykonywać takie utwory tym bardziej, że jest to miejsce najbardziej właściwe sacrum. I choć w cerkwiach przecież nie gra się na instrumentach a przeważa powinność śpiewania chóralnego bez instrumentacji, jeżeli pozwolono na taki koncert, jestem pełen podziwu, i gratuluję takiej odwagi organizatorom…Jestem za! – Uważam, że jeżeli jest dobre miejsce to żadna muzyka go nie zepsuje, nawet zła. I gdy jest dobra muzyka nie zepsuje żadnego innego miejsca. Jedno co dobre przyszło z Ameryki jest to, że można koncertować, a oni to pokazali pierwsi, w różnych miejscach sacralnych, innych spokojnych ,w miejscach wyciszonych do kontemplacji jak : kościółki, dworki, zameczki, pałacyki i cerkwie, należy to robić…Tak sobie myślę przy tej właśnie okazji, że wszyscy korzeniami jesteśmy z jednego pnia, z tego JEDYNEGO miejsca i koniec! – Idąc dalej tą myślą powiem, czy by nie można było naszym teologom i luminarzom kościoła, ojcom, i innym od wszystkich innych świętych przypomnieć, że przecież kiedyś byliśmy wszyscy razem. Ojciec Święty wołał o porozumienie, zaszczepił ekumenizm i prosił o wspólne odprawiane nabożeństw i wspólne jednoczesne modlenie się przy jednym ołtarzu w swoich sacralnych miejscach kultu…To się zaczęło za Jego życia, ale jakoś tak ucichło… Uświadomić na pewno trzeba wszechobecnym dostojnikom Kurii, żeby szybko powrócić do siebie, jako jedności… Piękne jest, że muzyka i to taka łagodzi w jakiś sposób nasze obyczaje, nasze wspólne bytowanie u tych samych przecież świętych… Całością i Jednością jest jeden krzyż. No i trzeba się tutaj, choćby na chwilkę, zastanowić nad tymi dwoma słowami, bo są naprawdę jedyne : „Ojcze Nasz…” -Tam wszystko jest! – nawet ten żargon hip – hoppowy. Wie Pan, ja jeszcze się dziwię wszystkiemu co napotkam, i tak sobie myślę skoro coś mnie jeszcze zadziwia, to pewnie jeszcze coś skomponuję, pewnie coś jeszcze stworzę, i cieszę się gdzieś w środku, gdy to mnie bierze, aż po daleką pamięć, i dobrze ,że potrafię spamiętać pierwszy wiersz mej córki, gdzie ona powiedziała, jako trzyletnie dziecko, tak : ” zrobił oczy na dziwienie…” – taki malutek!- mój pierworodny, skąd to wzięła? – Pamiętać będę to na zawsze! – A więc, robię oczy na dziwienie proszę pana…

Z. K. Panie Profesorze, i już jakby na sam koniec tego sympatycznego naszego spotkania, spytam – co Pan sądzi o samej muzyce szerzej jako fenomenie ? Gdyż
– 21 –

powiedział Pan kiedyś, że „w muzyce już wszystko zostało ogłoszone, napisane i zagrane, a więc nie ma potrzeby jej zaśmiecać…” – Czy nie sądzi Pan, że takie dzieła jak Pańskie, czy też inne będą powracać, a na ich inspiracjach coś może jeszcze wielkiego powstać? – Czy to powiedzenie Pańskie jest prawdziwe? -Tak?

H. M. G. Jest to prawda! – Ja zawsze stawiam sobie takie pytanie ; po co pisać? i przede wszystkim dla kogo pisać? – To jest bardzo ważne! Czasem, a dziś jakoś szczególnie nie ma motywacji, chociaż przed chwilą wyraziłem moje zadziwienia, ale smutno jest pomyśleć o tym czymś – Tatry coraz mniejsze i są przytłumione, zajechane a w dodatku płaczą…Niech każdy sobie sam wejdzie na nie i to wszystko zobaczy, zajrzy do architektury tych dobytków, do własnych dusz…zanim się chociaż trochę zdobędzie na zastanowienie…Ja to robię – A gdy tylko coś mi świta wracam do siebie i zaraz śmieję się, że piszę muzykę na marginesie mojego stolarstwa.

Z. K. To bardzo skromne i szczere, dlatego piękne jest to powiedzenie Panie Profesorze!- No i, że „na marginesie”, choć tak szeroko i wspaniale, bo dla tak dużego audytorium i z powodzeniem, a jednak bardzo skromnie, jako dygresja ku powrotom? – bo jak rozumiem jest to do tego co kiedyś bardzo dawno Pana zajmowało z równym poświęceniem, jak się domyślam chyba idzie o zawód św. Józefa – Czy tak?

H. M. G. Pamiętam tę ziemię sprzed 50 lat, i teraz przychodzi ta metafora- straszne! – To znaczy najsmutniejsze jest to, że wszystkim dosłownie rządzi pieniądz – To jest jedyna wartość jedyny bożek, jedyna wiara, i jak pan tu podpowiada „jedyna religia” wyznawana naszym czasom… Mówi się i coś dostrzega, że są jeszcze ludzie dobrzy i cenni, wie pan dlaczego, bo ich jest naprawdę jak na lekarstwo. Zawsze mówię, że łyżka dziekciu zepsuje ci całą beczkę miodu i wtedy co? – gorycz! – Nie należy przesadzać z niczym, z wypowiedziami a zwłaszcza w sztuce. Na szczęście jestem wysoko w górach a zatem daleko od goryczy. Słucham czasem Jędrka Bachledy – mówi on : „słuchaj Stryjuniu, takie casy są, takie tez my dostali, i takich trza uzywać…” – Ja mówię do niego, no tak casy! – ale Kochany Jędrusiu – casy to są ludzie… A tak już bez tego całego biadulenia można powiedzieć : w ludziach pozatracało się wiele wartości, odeszło – A pan tu mówi i pyta o sacrum. Sacrum to jest dopiero rozmowa!- i miejsca by nam tu nie starczyło, a dziś tylko tyle co powiedzieliśmy razem- Sacrum to jest ogrom, o którym trzeba mówić jak najprościej i jak najskromniej. – Taki listek z drzewa też może być sacrum, czy kupica siana na łące, to jest wprost coś wspaniałego, gdy zbliżasz się do tego czegoś w zasięgu reki i oka, gdy dotykasz i to wszystko rozumiesz , czujesz:
– 22 –

głos, zapach po swojemu… Weźmy dzidziuś malutki, taki tygodniowy urodzony, masz to w dłoniach – przecież to cudo natury! – Patrzysz na to aż morda sama się śmieje – takie paluszki, uśmiech, ten łepek, ten nosek, to chrząkanie, to ciumkanie – przecież to cud! – życie…Przecież to jest najlepsza muzyka. I pytam – czy nie jest to sacrum? – Nie muszę patrzeć na jakiegoś świętego, kiedy tutaj mam jego tego najczystszego świętego, wprost jakby cud z tamtego świata od Boga ja mam przed sobą…

Z. K. Pięknie Pan mówi o sacrum – prosto, szczerze i dotkliwie, zwłaszcza w muzyce, chciałbym choć jeszcze na kilka minut zostać w tej kwestii, i choć w kilku słowach pogłębić jego atrybuty tyle, bo niekiedy trudno spotkać kogoś , kto zechciałby o tym porozmawiać…I cieszę się Profesorze, że czyni Pan to z taka namiętnością …Otóż kiedyś, gdy zabiegałem o rozmowę z Tadeuszem Kantorem, i w pewnym momencie ten wielki artysta wypowiedział do mnie takie słowa : „to Sztuka uratuje świat..” – Dodam jeszcze tylko od siebie słowo takie prowokujące wysnucie ku dalszej myśli, że to z natury tworzenia wziął się podziw, z którego artysta bierze natchnienie, ale i została z czasem homo sapiens odkryta wyobraźnia a z niej postawiona intuicja wyczucia, taka wieża jakby lewitujące ścieżki w górę ku nadprzyrodzonej boskości…Co Pan na taką kwestię może powiedzieć?

H. M . G. Proszę pana Ojciec Święty Jan Paweł II-gi powiedział w homilii w Brukseli w latach 90-tych do artystów i twórców takie oto słowa ; „Świat dziś bardzo potrzebuje piękna, żeby nie pogrążyć się w rozpaczy…” – To jest dobrze powiedziane na zawsze, i ja i pan możemy w to wierzyć, bo pewnym jest, że na pewno nie uratuje go żadem polityk, ani jego jakikolwiek czyn. A na pewno może go uratować poeta ten co włada logosem, wszystko od słowa się wzięło, a słowo było u Boga…”– coś w tym jest !- Ja osobiście od lat tym się bardzo interesuję …W muzyce jest tak, że słowo nie może przeszkadzać dźwiękowi, a dźwięk nie może przeszkadzać słowu. Zatem proszę sobie przeczytać, a mówię to powtórnie, poemat Czesława Miłosza pt. „Orfeusz i Eurydyka”- tam na pewno jest wszystko. To jest genialny poemat słowny, a w głębi jest muzyka, gdy czyta się to, jest to ogromne przeżycie i wielka radość…Co do Kantora – on ma zupełną rację!- Kantor to dla mnie wielka osoba, wszystko mi się u niego podoba, ta cała Jego filozofia trwania, i to jest wielkie przerastające nas, z tym pozornie różnie przyjmowanym sacrum dla pamięci byłej i tej przyszłej…

Z. K. I tym akcentem puentującym tę sympatyczną „rozmowę artystyczną” już zakończymy… Najserdeczniej dziękuję Panu, że mogliśmy się spotkać tutaj w Zakopanem, i szczerze rozmawiać o Pańskich dokonaniach jak i o Pańskim

– 23 –

życiu takim malinowym i całej egzystencji twórczej oraz o miejscu i rytmie sztuki i stosunku człowieka do melodii natury bytu tworzenia…

– z profesorem i wybitnym kompozytorem rozmawiał
w Zakopanem w dniu 08.08.2006 r. Zbigniew Kresowaty